» Recenzje » Smocze łzy

Smocze łzy


wersja do druku

Niespodzianka od pana Koontza

Redakcja: Matylda 'Melanto' Zatorska

Smocze łzy
Nigdy nie pałałem zbytnią miłością do twórczości Deana R. Koontza. Ot, taki tam standardowy autor bestsellerowych dreszczowców, jakich wiele. Z nie do końca zrozumiałych przyczyn jednak coś mnie do niego ostatnio ciągnęło. Sięgnąłem więc po kilka powieści, czując na ogół mniejsze lub większe rozczarowanie. Teraz jednak być może będę musiał zrewidować swoje zdanie, bo Smocze łzy okazały się być bardzo dobrą, a momentami nawet wyborną, pozycją w jego dorobku.

Już zawiązanie fabuły okazało się autentycznym kuriozum, bo jest jednocześnie zabójczo proste i bardzo intrygujące, a zazwyczaj nie znajduję tych cech w tej samej książce. Harry Lyon to gliniarz stawiający tradycję i porządek ponad wszystkim, obrońca niemal romantycznych wartości poprzednich epok, które w pierwszej połowie lat 90. odchodzą w zapomnienie. Największym utrapieniem Harry’ego jest jego partnerka, Connie Gulliver: szorstka, gruboskórna, i często działająca na krawędzi prawa. Ona z kolei nie ma żadnego problemu z odnajdywaniem się w nowoczesnych czasach. Dobrze rozumie, że pogodne i beztroskie dni już minęły, a przestępczość końca XX wieku jest bezlitosna, odrażająca i niewyobrażalnie drapieżna. Taka postawa, zarówno w życiu osobistym, jak i w pracy, jest jej zdaniem adekwatna i konieczna. Pomimo tych różnic – a może dzięki nim – między dwojgiem policjantów powoli rodzi się bliskość. Na tym okrutnym świecie nie ma jednak czasu na sentymenty, bo oto przed Harrym staje znienacka tajemniczy bezdomny o nadprzyrodzonych właściwościach i oznajmia bezceremonialnie, że ten Bogu ducha winny poczciwina umrze za szesnaście godzin, a przedtem wszystko, co kocha. Po czym rozpada się na kawałki. Tak po prostu, bez żadnego wyjaśnienia. I w magiczny sposób zaczyna stopniowo spełniać swoją niepojętą groźbę. Celem jest także Connie – cała sytuacja uświadamia Harry’emu, że już od dawna darzy ją głębokim uczuciem, co stawia dziewczynę w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Rozpoczyna się szaleńczy wyścig z czasem, w trakcie którego Harry i Connie będą musieli odkryć naturę swego przeciwnika i znaleźć sposób na powstrzymanie go, połączyć siły z samotnie wychowującą syna, uciekającą przed wymiarem sprawiedliwości kobietą i pewnym na wpół obłąkanym włóczęgą, a oprócz tego jeszcze zdążyć wyznać sobie miłość. Czy w tym wszystkim pomocą okaże się… pies?

Należy co nieco napisać na temat Nemezis Harry’ego i Connie. TikTak – bo tak postanawiają nazwać prześladowcę ze względu na złośliwy sposób odliczania pozostawionego im czasu – okazuje się istotą potrafiącą w niewytłumaczalny sposób tworzyć specyficzne golemy, wykreowane z takich przypadkowych materiałów jak piasek, liście, stare guziki i inne śmieci. Umie również śledzić swe ofiary gdziekolwiek się udadzą. Ma takich wyznaczonych ofiar więcej. Jest coraz silniejszy. I planuje zostać bogiem.

Tu muszę się zatrzymać, jeśli chodzi o główną intrygę, mimo że to dopiero pierwszych kilkadziesiąt stron powieści. Dodam tylko, że czytelnika czeka naprawdę znakomita lektura. Autor miał ogromnie dużo ekscytujących, kreatywnych, niekiedy wręcz błyskotliwych pomysłów (jego książki na ogół podążają bez żadnych ceregieli prosto z punktu A do Z). Na przykład świetny poboczny wątek z psychopatycznym mordercą sypiącym w dialogach tytułami piosenek Presleya (co Connie zręcznie podchwytuje – zna twórczość króla rock’n’rolla na wyrywki). Rewelacyjnie wypada też cała sekwencja z zatrzymaniem czasu i spektakularnymi konsekwencjami tegoż. Postaci, pomimo nieco skrzywionej na skutek życiowych traum psychiki, nie sprawiają wrażenia podręcznikowych przypadków nerwic i innych zaburzeń, co przez pisarstwo Koontza przewija się dość często. Fabuła zawiera sporo fałszywych tropów, które są obmyślone naprawdę sprytnie: za każdym razem dawałem się nabierać wraz z bohaterami. Autor bardzo przekonywająco pokazał, jak próbują za pomocą swych profesjonalnych, policyjnych metod rozwikłać zagadkę tak przecież niezwykłą i pozornie odporną na żelazną, racjonalną dedukcję, ani na chwilę nie pozbawiając jej tajemniczości. I co tu dużo mówić – grozy. Ta książka potrafi przerazić. Właściwie jedynym niewielkim minusem, do którego mógłbym się przyczepić, jest wspomniany już pies. Jego charyzmatyczna osobowość, bogate refleksje na temat ludzi, zwierząt i życia w ogóle, ogromna intuicja i nieodparty urok osobisty sprawiają, że może on śmiało konkurować z Einsteinem z Opiekunów. Jest przez to nieco zbyt ludzki, a przecież to nie żaden genetycznie modyfikowany geniusz, tylko zwykły uliczny kundelek. Czasami wywoływał u mnie skojarzenia z kreskówkami Disneya. I kto wie, być może takie niewinne, wręcz infantylne konotacje zostały przez pisarza zamierzone, bo Smocze łzy dostarczyły mi zupełnie niespodziewanych po twórczości Koontza przemyśleń.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Powieść ta bowiem mówi dużo o potrzebie cudowności we współczesnym życiu, takiego baśniowego zapomnienia, zazwyczaj niedostępnego już dla dorosłych. Harry, rozczarowany kierunkiem, w którym zmierza świat, często z rozrzewnieniem myśli o tym, jakie to kiedyś wszystko było proste. Umysł przestępcy był łatwiejszy do ogarnięcia, ludzkie zbrodnie nie stały się jeszcze tak odrażające i bestialskie, dominowała moralna czerń i biel, obecnie zastępowana coraz bardziej wszędobylską "szarą strefą". Od dziecka w tajemnicy prowadzi pamiętnik. Connie stara się być jego przeciwwagą, uświadamiając go bezlitośnie w rzeczywistości – jej monologi to smutna kronika zdehumanizowanych zwyrodnień, których dopuszczają się dzisiejsi socjopaci – ale ona sama, będąc sierotą, też skrycie tęskni za czułością i intymnością, a tej poczciwości i naiwności Harry’ego może mu raczej pozazdrościć. I właśnie ta magiczność, jakby nieświadomie przyzywana przez bohaterów, wychodzi im na spotkanie. Przybiera jednak formę morderczego koszmaru w postaci demonicznego człowieka-bestii. Jakby taka złośliwa odpowiedź losu: chcieliście, to macie. Teraz jedynej ucieczki przed nią można szukać w racjonalności. A to, jaką postawę przybiorą w tym starciu, jest istotą tytułowych smoczych łez.

Te bardzo ciekawe motywy sprawiają, że utwór Koontza zaliczyć należy do gatunku realizmu magicznego, a nie zwykłego fantastycznego dreszczowca, co już samo w sobie jest zaskoczeniem – kto by czegoś takiego po tym pisarzu oczekiwał? Z pewnością nie ja, dlatego tę powieść uważam na najlepszą i najbardziej zaskakującą w jego dorobku, jaką miałem przyjemność przeczytać.

Tak oto Dean Koontz sprawił mi niemałą niespodziankę. Nie tylko stworzył pełną napięcia i strachu dynamiczną opowieść, ale też i ujął mnie swoją sentymentalną i nostalgiczną stroną, a zarazem kunsztownym warsztatem. Tym samym udowodnił, że jednak zasługuje na miejsce w mojej domowej biblioteczce, jeśli się wyjątkowo postara oczywiście. To, co poznałem do tej pory, nie może się równać ze Smoczymi łzami, nawet dotychczasowi faworyci, czyli Złe miejsce i Odwieczny wróg. Nie wiem czym tłumaczyć tę zwyżkę formy, ale poprzednie jego książki, które czytałem, zostały napisane jeszcze w latach 70. i 80., ta natomiast jest nieco nowsza, bo z 1993 roku. Wygląda na to, że po prostu w tym czasie rozwinął się pisarsko, miał na to wszak kilkadziesiąt lat praktyki, co potwierdza starą maksymę o treningu czyniącym mistrza. Teraz Koontz wydał już ponad sto powieści i przyznam, że odczułem nawet ochotę, by zapoznać się z którąś z ostatnich pozycji. Może jeszcze coś z niego będzie?

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.5
Ocena recenzenta
8.5
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Smocze łzy
Autor: Dean Koontz
Tłumaczenie: Danuta Górska
Wydawca: Albatros
Data wydania: 12 sierpnia 2011
Liczba stron: 320
Oprawa: miękka
Format: 145x205 mm
ISBN-13: 978-83-7659-522-1



Czytaj również

Wiatr przez dziurkę od klucza
Literacka matrioszka
- recenzja
Odd Thomas #1: Diabelski pakt
Diabeł tak straszny, jak go rysują
- recenzja
Opiekunowie - Dean Koontz
Dreszczowiec kynologiczny?
- recenzja
Złe miejsce - Dean Koontz
Koontz w świetnej formie
- recenzja
Odd Thomas - Dean Koontz
Zwyczajny niezwyczajny
- recenzja
Maska - Dean Koontz
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.