» Recenzje » Smocze kości - Margaret Weis, Tracy Hickman

Smocze kości - Margaret Weis, Tracy Hickman

Smocze kości - Margaret Weis, Tracy Hickman
Cykl Dragonlance autorstwa Margaret Weis i Tracy'ego Hickmana przeczytałam wiele lat temu, z gorliwością neofity stawiającego pierwsze kroki w świecie literatury fantasy, i pamiętam, iż wówczas wywarł na mnie duże wrażenie. Upływ czasu i kolejne przeczytane książki spod znaku magii i miecza (ze zdecydowanie wyższej półki) bezlitośnie obnażyły rozliczne niedociągnięcia cyklu, zarówno fabularne, jak i stylistyczne, lecz do dziś z sentymentem wspominam tę lekturę. Biorąc do ręki Smocze kości, które otwierają kolejną sagę pióra tej pisarskiej pary, tym razem zatytułowaną Dragonships (zdecydowanie autorzy mają słabość do ziejących ogniem bestii), byłam ciekawa: czy książka ta rzeczywiście, jak głosi entuzjastyczna notatka na okładce, zapoczątkowuje nowy rozdział w ich twórczości, czy jest kolejną wersją opowiedzianych już przez nich historii, tym razem dla niepoznaki ubraną w nieco inny kostium.

Pierwsze kilkadziesiąt stron nie napawało mnie optymizmem. Wyglądało na to, iż mam do czynienia ze zlepkiem konwencjonalnych, typowych dla fantasy elementów. Młody bohater, wraz z drużyną wiernych towarzyszy, dostaje od bogów misję, od której wypełnienia zależą losy świata. Brzmi złowieszczo znajomo, prawda? W tym przypadku owo zadanie otrzymuje Skylan Ivorson, Wódz Wojenny Torgunów − jednego z klanów Vindrasów. Młodzieniec, któremu objawił się bóg wojny Torval, obdarzając go swoim błogosławieństwem, ma ocalić swoje plemię (a jednocześnie uratować gromionych przez potężne siły samych bogów). W tym celu wyrusza na poszukiwanie kości ducha Pięciu Vektii, protoplastów wszystkich smoków, legendarnych i wszechpotężnych. Pierwszą z nich, wprawioną w Torques Vektryjski, Vindrasi utracili, gdy ich wiarołomny przywódca Horg oddał naszyjnik ogrom, natomiast miejsce ukrycia pozostałych owiane jest tajemnicą. By wypełnić ów quest, Skylan będzie musiał przekonać swych współplemieńców o jego randze, pokonać rozliczne piętrzące się przed nim przeszkody – wynikające zarówno z knowań wrogów, działania żywiołów, jak i sił nadprzyrodzonych − by po trudach i znojach przekonać się, iż… wszystko poszło nie tak, jak sobie zamierzył.

Bo Skylan jest człowiekiem ambitnym. Od dziecka utwierdzany w przekonaniu, iż jest wybrańcem bogów, hołubiony, rozpieszczany, bez trudu pokonywał kolejne szczeble kariery wojownika, by wreszcie zostać mianowany wodzem naczelnym zjednoczonych klanów Vindrasów. Wszystko to przychodziło mu jakże zwodniczo łatwo – jakby sam los, czy też wyrd, jak go określają autorzy, nad nim czuwał. Oczywiście nie obyło się bez pewnych manipulacji, kłamstw, na pozór niewinnych, które z czasem stawały się coraz bardziej przewrotne. Wszak wielki wojownik jest nieskalany, a jego ust nie splami ani jedno nieprawdziwe słowo – więc wszyscy mu wierzyli. Pogrążał się więc coraz bardziej, pozornie silny i szlachetny, lecz tak naprawdę – egoistyczny, omamiony wizją siebie jako zbawcy świata, obrazem, który sam stworzył i pieczołowicie pielęgnował. A każdy, kto sprzeciwił się jego woli, został ukarany, nieważne, czy był to najbliższy przyjaciel, czy ukochana kobieta − wodzowi się nie odmawia. Bardzo wyrazista to postać i budząca sprzeczne emocje. Część jego czynów sprawia, iż jest odrażający i godny pogardy, lecz gdzieś w głębi serca, pod pokładami buty i egocentryzmu, istnieje inny Skylan. Młodzieniec, który nie potrafi sobie poradzić z szarpiącymi go emocjami, próbujący sprostać zadaniu, jakie otrzymał, toczący własną, wewnętrzną batalię, w której to negatywnej stronie jego natury przeciwstawia się głęboko ukryte dobro. Kuriozalnie, im więcej porażek go dotyka, gdy precyzyjnie zaplanowana wyprawa okazuje się niemalże fiaskiem, tym silniej owo dobro dochodzi do głosu.

Te duchowe zmagania najbardziej widoczne są dla dwójki towarzyszy głównego bohatera – najbliższego druha Grana i Aylaen, przyjaciółki z lat dziecinnych, którą Skylan kocha zaborczą, despotyczną wręcz miłością. Choć nie nakreśleni tak wyraziście jak protagonista, stanowią oni idealne dla niego uzupełnienie. Mądry i spokojny doradca oraz kierująca się emocjami młoda kobieta, straszniejsza w gniewie niż wojownicy. Tych troje łączy bardzo szczególna więź, oparta na wieloletnim zaufaniu, lecz i oni kryją przed sobą swe prawdziwe intencje. Niczym w greckiej tragedii, uwikłani w pajęczynę miłości i nienawiści, sieć kłamstw, będą musieli dojrzeć, by wzajemnie się zrozumieć i sobie przebaczyć. W tej grze uczestniczy również kapłanka Draya. Ta postać to przejmujące studium starzejącej się kobiety, która nagle odkrywa zupełnie nowe dla siebie uczucia i w ich imię gotowa jest popełnić najgorsze zbrodnie. Okrutny to obraz, lecz ze wszystkich bohaterów ona najbardziej zapadła mi w pamięć.

Równoprawnymi bohaterami są bogowie. Tak jak kreując plemię Vindrasów Weis i Hickman wzorowali się na Wikingach, również ich panteon inspirowany jest skandynawskimi wierzeniami, wzbogaconymi elementami zaczerpniętymi z greckich mitów. Przewodzący bóstwom Torval – zapalczywy bóg-wojownik, zasiadający do uczty z duszami poległych w boju – przypomina Odyna, choć w Smoczych kościach przedstawiony jest jako sterany przeciwnościami losu starzec. A i pozostała część boskiego rodu, nawet ukazana w apogeum swej potęgi, różni się znacznie od klasycznych mitycznych wyobrażeń. Są słabi, zagubieni, często tchórzliwi, bardzo ludzcy we wzajemnych niesnaskach, toczący własną wojnę i raczej niezainteresowani losami śmiertelników, chyba że ci mogliby się włączyć do zmagań z pragnącymi ich zdetronizować nowymi bóstwami, przechylając szalę na korzyść dawnych potęg. I bynajmniej nie są wszechmocni i wszechwiedzący. W tle zaś przemykają istoty rodem z Metamorfoz Owidiusza – driady, fauny i okeanidy.

Są również i smoki, którym przewodzi Smokini Vindrash – bogini, przypominająca mi nieco Thaksisis z cyklu Dragonlance, lecz w odróżnieniu od Pani Smoków będąca pozytywną postacią. Bestie te pochodzą z innej płaszczyzny, stworzone zostały u zarania dziejów z kości pokonanej przez Torvala smoczycy Ilyrion. Towarzyszą Vindrasom w ich łupieżczych wyprawach; przesycają ich okręty swym duchem, prowadzą je, a także,wezwane za pomocą magii, przybierają formę cielesną, by wspomóc swych towarzyszy w bitwach. Lecz tak naprawdę smoki wykorzystują żeglarzy do swych własnych celów. Są mądre, przebiegłe, przewrotne i czasami okrutne.

W porównaniu do Dragonlance widać wyraźną ewolucję warsztatu pisarskiego Weis i Hickmana. Smocze kości nie stanowią niespójnej fabuły złożonej z nieco na siłę poskładanych elementów, co miało miejsce w przypadku debiutanckiego cyklu, lecz jest to książka od początku do końca przemyślana. Zaskakuje nieprzewidzianymi zwrotami akcji i rozwojem wydarzeń, który zwodzi czytelnika. Po otwierającej ją bardzo klasycznej sekwencji, gdy spodziewamy się kontynuacji w tym samym stylu (czyli wędrówki od przygody do przygody), otrzymujemy historię bardzo od kanonicznego wypełniania misji odbiegającą. A wszystko to opisane w sposób wielce sugestywny, pięknym językiem, którego moc można poczuć dopiero w drugiej połowie książki, gdy atmosfera się zagęszcza, a napięcie sięga zenitu. Pozornie proste słowa, odmierzane niczym uderzenia werbla, zdanie wplecione w nurt narracji, niczym refren: "Vindrasi idą na wojnę", hipnotyzujące, pulsujące, absolutnie magiczne!

Pewne rozwiązania fabularne wydają się zainspirowane zarówno klasyczną literaturą przygodową, jak i powieściami fantasy innych autorów: Wulf, chłopiec wychowany przez wilki, przypomina Mowgliego Kiplinga, zaś idea statków jako istot posiadających dusze i osobowość budzi dalekie skojarzenia z cyklem Robin Hobb Kupcy i ich Żywostatki. Nie są to jednak nachalne zapożyczenia, które budziłyby podejrzenie, iż dwójce pisarzy nagle urwał się koncept i musieli szukać elementów zapychających fabularne dziury; są to raczej wariacje na kanwie znanych historii.

Smocze kości nie są książką budzącą fascynację od pierwszej strony, trzeba się w nią stopniowo wczytać i przebrnąć przez kilkadziesiąt pierwszych stron, nie zrażając się toporną na pierwszy rzut oka fabułą, gdyż w miarę rozwoju akcji lektura zacznie wciągać coraz bardziej. Idealne wakacyjne czytadło.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.0
Ocena recenzenta
7.67
Ocena użytkowników
Średnia z 3 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Smocze kości (Bones of the Dragon)
Cykl: Smocze okręty (Dragonships)
Tom: 1
Autor: Margaret Weis, Tracy Hickman
Tłumaczenie: Maria Smulewska
Wydawca: Rebis
Miejsce wydania: Poznań
Data wydania: 20 maja 2010
Liczba stron: 704
Oprawa: miękka
Format: 132 x 202 mm
Seria wydawnicza: Fantasy
ISBN-13: 978-83-7510-438-7
Cena: 39,90 zł



Czytaj również

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.