» Pawilon herbaciany » Felietony » Śmieszność, czyli dusza Lwa

Śmieszność, czyli dusza Lwa


wersja do druku

Pan Akodo Tomonaga patrzył, jak jego ludzie umierają. Ginęli jeden po drugim, otoczeni przez zwały trupów w błękitnych zbrojach, drogo sprzedając swoje życie. Walczyli, niczym w transie, wyprostowani, dumni – generał przysiągłby, że ich twarze rozświetla blask szczęścia. Odchodzili do przodków tak, jak pragnąłby tego każdy Lew – w walce z przeważającymi siłami przeciwnika, kupując zwycięstwo dla wojsk swojego Klanu. Pan Tomonaga był z nich dumny.

To właśnie on pchnął ich przed chwilą w tę oczywistą zasadzkę. Nie było innego sposobu – Tomonaga wiedział, że podstępni Daidoji nie ujawniliby się, gdyby w pułapkę wpadł inny odział, niż słynna straż przyboczna generała. Doskonale rozumiał też, jak ważnym było wykrycie zasadzki w początkowej fazie bitwy. Teraz znał już dokładnie rozkład sił wroga i zyskiwał pewność, że jego armia zmiażdży daleko mniej licznego oponenta. Cenę tego zwycięstwa płacili jego najlepsi żołnierze, których szkolił osobiście od tak wielu lat, oddział, którego członkowie byli jedynymi dziećmi, jakich doczekał się stary dowódca. Nie było innego sposobu.

Jakże pochopnie Tomonaga przyobiecał, że rzuci Żurawia na kolana przed upływem miesiąca! Wiedząc o jego buńczucznym stwierdzeniu, które odbiło się przecież szerokim echem na Cesarskim Dworze, szczwany dowódca Daidoji zwodził Lwa przez prawie cały ten czas, wciąż unikając starcia. W końcu stary generał musiał podjąć bitwę wbrew nakazom pana Akodo, na trenie niesprzyjającym, w sytuacji, w której przeciwnik dyktował warunki. Szczęśliwie, Żuraw nie potrafił zrozumieć ogromu poświęcenia, do jakiego zdolni są żołnierze Prawej Ręki Cesarza i ujawnił swój podstępny plan zbyt wcześnie. Lew zwycięży – a ginący właśnie żołnierze gwardii przybocznej Tomonagi swoją śmiercią ocalili swojego dowódcę od pohańbienia.

Wprawni żołnierze, wiedzieli przez cały czas, że Tomonaga nakazuje im wejść wprost w pułapkę, z której nie zdołają ujść z życiem, nie zawahali się jednak ani razu. Ruszyli dziarsko, z bojowym okrzykiem, a wiatr szarpał ich sztandary. Umierali pięknie, by nie okazać lęku o własne życie, lęku, który przynieść mógłby im tylko wstyd.

To samo czuł i Tomonaga, gdy przed miesiącem bez zająknięcia zadeklarował gotowość do ataku na ziemie Żurawia. Oczywiście, znał zalecenia pana Akodo – przecież recytował je każdego dnia, przed zaśnięciem i po przebudzeniu. Największym jest zwycięstwo, które nie wymaga przelewu krwi. Gdyby jednak Tomonaga pozwolił ciągnąć negocjacje, gdyby nie zareagował na buńczuczne słowa emisariuszy Doji, naraziłby się na śmieszność i wstyd. A tego musiał przecież uniknąć.

W głębi serca czuł dziś żal. Widział, jak umierają jego żołnierze i w uniesieniu odwracał się ku członkom swego sztabu, by z radością oznajmić rychłe zwycięstwo. W zwięzłych słowach wyraził zadowolenie z poświęcenia swej gwardii przybocznej i choć serce szarpał mu smutek, na twarzy malowało się jedynie ukontentowanie. Pragnął płakać po swoich dzieciach tak bardzo, jak bardzo chciał je wcześniej oszczędzić. Przez cały czas czuł jednak na sobie spojrzenie swych doradców. I rozumiał, że jeśli się zawaha, już nigdy nie będzie mógł popatrzyć im w oczy. Zobaczyłby w nich własną hańbę.

Lew jest wszakże obrońcę Cesarza, najpotężniejszą siłą Rokuganu, Nigdy nie ugina karku. Od tysiąca lat stoi na straży pokoju. Nie lęka się wojny z żadnym z sąsiadów i gotów jest w każdej chwili pomścić każdą zniewagę. Ogromna armia, gotowa na najmniejsze skinienie Cesarza, musi jednak jeść, a bogaci sąsiedzi, jak na urągowisko, nie chcą odstąpić Lwu ziem, których mają wszakże za dużo. Nie rozumieją, że rozległe ogrody to tylko objaw pychy, że w miejscu każdego bambusowego gaju, który ma jedynie cieszyć oczy, można posiać ryż, by napełnić brzuchy setki żołnierzy.

Tomonaga musiał dziś walczyć, by ukarać tę właśnie zuchwałość. Ambasador Doji, od którego Champion Lwa zażądał odstąpienia jednej prowincji bezczelnie zapytał, przed kim Prawa Ręka broni Cesarza. Wydawał się kpić ze szlachetnej misji utrzymania pokoju – i dlatego właśnie jego ludzie zapłacą za tę zniewagę krwią. Nie można pokpiwać z Lwa. Nie można narażać go na wstyd.

Tę właśnie prostą prawdę rozumiał i generał Tomonaga, i posłani przezeń na śmierć żołnierze. Bez Lwa Cesarstwo byłoby niczym. Tysiąc lat pokoju w mgnieniu oka obróciłoby się w niwecz, gdyby nie armie Akodo, gdyby nie wojownicy Matsu. Każdy, kto z nich kpi, kpi w istocie z Cesarstwa. A kto natrząsa się z Cesarstwa, drwi sobie z Cesarza. Jest więc powinnością Lwa ukarać zuchwalca, choćby ceną za utrzymanie pokoju była długa i krwawa wojna.

Tomonaga nie wątpił. Najmniejszy ślad zwątpienia sprowadziłby wstyd na niego i na jego przodków. Nie pytał, czy rozlewu krwi dało się uniknąć. Nie starał się nawet uratować swoich ukochanych samurajów. Nie zastanawiał się, kogoż bronią stacjonujące w samym sercu Cesarstwa wojska i czy utrzymywanie pokoju faktycznie polega na bezustannej wojnie z Wielkimi Klanami. Nie dociekał, dlaczego wszystko, co dziś uczynił, stoi w tak wielkiej sprzeczności z naukami Pana Akodo. Odrzucał wątpliwości tak, jak odrzucał strach.

Odrzucał je, bo tak bardzo, paraliżująco lękał się, że odpowiedź sprowadzić może na niego wstyd i śmieszność.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.