Slumdog. Milioner z ulicy

Autor: Anna 'Arion' Szupiluk

Slumdog. Milioner z ulicy
"Marzenie o czymś nieprawdopodobnym ma swoją nazwę. Nazywamy je nadzieją". Jostein Gaarden


Oto człowiek, który w hinduskiej edycji Milionerów dotarł do finału i staje przed szansą zdobycia fortuny. Nie jest ani sławnym profesorem, ani samorodnym geniuszem, ani nieujawnionym dotąd erudytą chowającym się w pustelni przed światem. Nie zdobył wykształcenia, nie skończył szkoły, a w życiu głównie obrywał po głowie. Oto Jamal. Kim jest? Nikim. Według policji, najpewniej również oszustem, toteż nieszczęsny młodzian ląduje na przesłuchaniu, a my poznajemy historię człowieka, który zna odpowiedzi. Każda z nich to fragment jego życia.

Historia opowiedziana w Slumdogu dziarsko kroczy ścieżką, na której Oryginalność nigdy nogi nie postawiła. Opowieść to prosta, postaci niezbyt skomplikowane, dobro i zło niemal namacalnie archetypowe… a jednak, jak rzekł Andomenides (i o czym wie każdy polityk) – "zadaniem nie jest mówić to, czego nikt nie powiedział, lecz tak mówić, jak nikt inny nie zdoła". Nie ważne o czym. Ważne jak. Jeśli więc nie masz pod ręką oryginalnej historii, opowiedz oryginalnie przeciętną. Danny Boyle opowiadać potrafi i jego Milioner z ulicy to realizacyjny majstersztyk.

W kolorowych ujęciach Anthony’ego Mantle’a, Indie nabierają stylistyki pocztówki – prawda, że stereotypowej, prawda, że wyciągniętej wprost z Discovery Channel, ale i film nie podejmuje się karkołomnych prób malowania obrazu Indii Prawdziwych – nie jest to polityczny traktat ani zaangażowany społecznie elaborat. To kolorowy karnawał w tempie Wielkiej Pardubickiej, nabierający rozpędu złowrogim wstępem, by następnie galopować szaleńczo przez kolejne sceny, przekraczając metę lirycznym finałem. Utrzymany w stylistyce teledysku, bombarduje mnogością dynamicznych ujęć, zbliżeń i szerokich planów, a nade wszystko feerią kolorów, które czynią z niego karnawał barw i świateł. Wspomaga go energiczny, wyrazisty soundtrack A. R. Rahmana, który doskonale komponuje się z ekspresyjnym montażem.

Ta realizacyjna perfekcja pozwala akceptować wszelkie niedorzeczności, potknięcia i skróty, odwraca uwagę od zdrowego rozsądku i wprawia w ruch emocje. Jamal odnajduje odpowiedzi na pytania we własnym życiu. Triumf nonsensu? Nie szkodzi. Slumdog to bowiem nade wszystko film ku pokrzepieniu ducha. Elektrownia serotoniny skondensowana w 90 minutach wedle prawideł klasycznej gawędy o zmaganiach duszy zacnej, czystej i prawej w zimnym i nieprzyjaznym świecie Zakątka Kłapouchego. I choć, zaiste, wznoszenie takich pieśni może przyprawić o migrenę wywołaną lawiną patosu, to scenarzystom udało się zrezygnować z przywdziania barokowej krynoliny. Uwodzi optymizmem, ale nie forsuje monopolu na prawdę. Wielka w tym zasługa głównego bohatera: Jamal (znakomity Dev Patel), to esencja przeciętności, typ dobrodusznego pechowca, któremu nic nie przychodzi łatwo, a droga wiedzie zawsze w deszczu i pod górę. Skutecznie głuszy wszelkie trąby patosu i mentorskie diatryby.

Slumdog. Milioner z ulicy jest filmem o prawdach tak znanych, że mogłyby stać się truizmami, podawanych jednak bez zmanierowanej emfazy, nakazującej przybrać ton pretensjonalnego kaznodziei. Nie ma tutaj wielkich oracji i tyrad wygłaszanych przed zadziwionymi masami. Jest za to sentencja Walta Disneya - "Myśl. Wierz. Marz. Miej odwagę", którą Danny Boyle zilustrował, a w świecie niekoniecznie kolorowym, widzowie zauroczyli się czarującym hymnem na cześć odwagi, marzeń i nadziei. Choćby i przez łzy.