» Recenzje » Ślepa plama

Ślepa plama


wersja do druku

Dobry żart artefakt wart

Redakcja: Matylda 'Melanto' Zatorska, Staszek 'Scobin' Krawczyk

Ślepa plama
Choć nie przepadam za książkami rozgrywającymi się w komputerowych światach, Ołowiany świt Michała Gołkowskiego uważam za jeden z lepszych debiutów polskiej fantastyki ostatnich lat. Dlatego bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że już kilka miesięcy po wydaniu utworu doczekamy się kolejnej powieści umieszczonej w uniwersum S.T.A.L.K.E.R.-a. Tym razem padło na Wiktora Noczkina i jego Ślepą plamę, książkę, którą rosyjskojęzyczni czytelnicy mogli się raczyć już trzy lata temu. Po przeczytaniu pierwszego tomu trylogii o pewnym pechowym daltoniście powiem śmiało, że nie tylko nie mogę się doczekać kontynuacji, ale też chyba zmienię moje zdanie na temat idei przenoszenia gier na papier.

Ślepy trzyma się z daleka od kłopotów. Prowadzi życie na tyle ostrożne, na ile to możliwe w fachu stalkera. Jednak to ulega zmianie, kiedy mężczyzna otrzymuje podejrzane zlecenie od doktora Dietricha van de Meera. Niemiecki naukowiec został wynajęty przez Poszukiwaczy Prawdy: religijne stowarzyszenie dopatrujące się w powstaniu Zony boskiej ingerencji, a u zamieszkujących ją mutantów – anielskiego rodowodu. Doktor chce, żeby Ślepy został jego przewodnikiem po wyjątkowo tajemniczym sektorze strefy, w którym zaginęło wielu stalkerów. Propozycja zostaje przyjęta, a do obu śmiałków dołącza Ukraniec Kostik, pobierający u Ślepego nauki. Wszyscy trzej wyruszają na wyprawę, która objawi przed nimi tajemnice trudne do pojęcia.

Życie stalkerów zasadza się na przeciwieństwach. Z jednej strony są wielbicielami technik przetrwania, z drugiej zaś wybrali sobie miejsce, w którym nie na wiele się one zdadzą, gdyż Zona nie toleruje śmiałków przekonanych, że potrafią przygotować się na jej niespodzianki. Twardziele psioczą na stalkerów-bandytów, okradających innych ze zdobyczy, a sami prowadzą proceder niezgodny z prawem, przez większość czasu udając, że nie dostrzegają własnej hipokryzji. Podobnie jak eksplorujący ją ludzie, także sama strefa ma dwoistą naturę: co dla jednej osoby będzie zabójcze, dla drugiej stanie się błogosławieństwem. Jak na kapryśne bóstwo przystało, Zona jednym daje, drugim zaś odbiera.

Wreszcie sprzeczność najważniejsza. Łowcy artefaktów niby akceptują pozbawiającą złudzeń szorstkość egzystencji w strefie, a tak naprawdę sami, mniej lub bardziej skrycie, marzą o wielkiej przygodzie. Kpiny z naiwności początkujących, wannabe stalkerów są u nich na porządku dziennym, choć sami kiedyś byli równie niedoświadczeni jak oni. Źródłem komizmu jest na przykład zapatrzony w ikonicznego Terminatora Kostik, który rychło okaże się terminatorem w zgoła innym tego słowa znaczeniu, a jego naiwność i prostoduszność będą przyczyną wielu komicznych wydarzeń. Wszyscy stalkerzy używają pseudonimów, częściowo po to, by skryć się przed wymiarem prawa, ale też dlatego, że każdy kogoś udaje, a jego przybrane miano, nawet przydomek nadany przez kolegów, wyraża jakieś marzenie czy tęsknotę. Mimo to weterani zarykują się ze śmiechu, słysząc ksywki, które wymyśla sobie stalkerski narybek. Nasuwają się również westernowe skojarzenia. Powracający z Zony podróżnicy, tęgo popijający wódkę w barze (w celu zbawiennej redukcji radionuklidów, rzecz jasna), przechwalający się, ile potworów upolowali, jako żywo przypominają kowbojów, relaksujących się w saloonie po udanej wyprawie na prerię, opowiadających nad whisky wyolbrzymione dykteryjki o ustrzelonych czerwonoskórych. Ale ponieważ za bardzo ciągnie ich do ryzyka, długo w tej sielance nie wytrzymują.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Stalkerzy odżegnują się od romantycznej wizji, choć ta skrycie ich pociąga: piszą teksty piosenek, traktujące o co barwniejszych przejściach, ba – niekiedy wręcz prześcigają się, kto napisze lepszą zwrotkę opiewającą ich heroiczne czyny. Przy każdej okazji opowiadają niezliczone dowcipy o stalkerze Pietrowie, który – choć zmyślony – zawiera w sobie stężoną dawkę gorzkiej prawdy o nich samych. Niczym jakaś nowa inkarnacja dobrego wojaka Szwejka, ów mityczny zabijaka wydaje się cwaniakiem, kryjącym się pod maską kompletnego idioty, a jego przepełnione smoliście czarnym humorem przygody służą tak przestrodze, jak i rozładowaniu strachu przed Zoną. Skupia on w sobie zarówno pożądane zalety, jak i wady, których każdy najbardziej chciałby się wyprzeć. A już na pewno nikt nie miałby ochoty stać się puentą takiego dowcipu. Od początku powieści wiadomo, iż autorem wielu kawałów – i być może ich pierwszym twórcą – jest właśnie sam główny bohater, dostarczający pierwszoosobowej narracji.

Ślepy jest stalkerem, do którego można poczuć sympatię. Nie ma w sobie wiele z awanturnika, to człowiek na ogół spokojny. Wchodzi w strefę w poszukiwaniu artefaktów z przyczyn bardziej prozaicznych: stara się wesprzeć finansowo mieszkającą na Dużej Ziemi kuzynkę. Choć też nie miałby nic przeciwko przeżyciu w Zonie romantycznej przygody, jest zarazem świadom twardego realizmu tego miejsca. Jak sam mówi: od romantyzmu do reumatyzmu. To kolejny przykład sprzecznych pragnień i oczekiwań ludzi decydujących się na wyprawę w to zakazane miejsce. Ślepy mieszka na pograniczu już dwa lata, a więc należy do starej gwardii, gdyż niewielu przeżyło w tej profesji tak długo. Może też budzić współczucie – dotknięty daltonizmem, musi się zmagać z kalectwem, utrudniającym nawet najprostsze czynności. Nie załamuje się jednak, starając się dostrzec w swej ułomności pozytywne strony. Sądzi, że pod pewnymi względami Zona to niemal raj dla daltonistów, jest bowiem krainą pełną odcieni szarości, a dzięki wadzie wzroku Ślepy widzi rzeczywistość taką, jaką jest, bez zwodniczych kolorowych trików, mogących doprowadzić nawet do śmierci. Poza tym i tak jego zdaniem życie jest jak jedzenie: liczy się smak, nie wygląd.

Od pierwszych stron jest jasne, że stalkerzy darzą odwiedzających Zonę naukowców głęboką niechęcią. Dworują sobie z ich braku zdolności przetrwania, z maskowanego erudycją i wykształceniem braku życiowego "chłopskiego rozumu" – toż to banda wykształciuchów-mięczaków, których trzeba ciągle prowadzić za rączkę, bo inaczej zginą marnie. Każdy jest wrzucany do jednej szuflady z pozostałymi i nazywany pogardliwie "profesorem", niezależnie od rzeczywistego stopnia naukowego. "Bydlę z pana, van de Meer!" – padające z ust Ślepego słowa otwierające powieść stają się wręcz mantrą przewijającą się przez cały tekst, punktującą kolejne wybuchy tej awersji. A jednak pod płaszczykiem antypatii kryje się nić porozumienia: stalkerowi szybko udaje się znaleźć z doktorem wspólny grunt, gdy na początku wspólnej wyprawy dowiaduje się o czymś, co ich łączy.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Moim zdaniem pod tym wszystkim kryje się coś jeszcze. Otóż stalkerzy, marząc skrycie o przygodzie, przyciągani do strefy także ze względu na tajemniczość, odczuwają zrozumiałą w gruncie rzeczy agresję w stosunku do ludzi, którzy chcą ją przeanalizować. Odkrywając sekrety zarówno dziwnych zjawisk występujących w Zonie, jak i mutantów, pozbawiają ją tym samym tajemniczości. Gorliwy wyznawca nie chciałby, żeby jego bóstwo zostało przez kogoś drobiazgowo pomierzone okiem i szkiełkiem. Dlatego badający wyklęty obszar naukowcy stanowią niepożądane towarzystwo, mimo że dobrze płacą swym przewodnikom za świadczone usługi.

Powieść liczy niemal pół tysiąca stron, Noczkinowi udaje się jednak nie nudzić ani przez chwilę. Czytelnik od pierwszej strony zostaje wrzucony w wir wydarzeń, a tętniący rytm opowieści nie słabnie do końca. Szybkiej akcji w książce nie ma zbyt wiele, ale tam, gdzie mniej się dzieje, są za to świetne dialogi. Każdy mówi na swój niepowtarzalny sposób – osobowość wyraża się tutaj głównie za pośrednictwem mowy. Na przykład słownictwo Ślepego jest rzeczowe, powściągliwe, ze sporadycznymi eksplozjami sarkazmu i gniewu, van de Meer używa zazwyczaj oficjalnego języka naukowego, przetykanego germanizmami, Kostik zaś przez większość książki mówi po ukraińsku. Gdzie postaci cichną, królują opisy Noczkina: styl jest pozornie prosty, przaśny, momentami wręcz urzekająco rubaszny, a jednak dzięki temu staje się bardziej obrazowy i przekazuje mnóstwo detali, które niepostrzeżenie tworzą w umyśle odbiorcy bogaty pejzaż Zony. Opis paniki w obliczu nadchodzącej zabójczej emisji wręcz stawia włosy na głowie. Autorowi raczej nie zależało na rozbudowanej fabule, czego najlepszym dowodem ostatnia jedna czwarta powieści, która jest właściwie nieprzerwaną, liniową sekwencją, a jednak wcale się nie dłuży. Mimo to sam finał nie całkiem się udał: jest zbyt pospieszny i za mało dramatyczny, również domknięcie wątków poszczególnych postaci głównych i drugoplanowych podano za szybko. Największą zaletą zakończenia jest znakomite wyjaśnienie tytułu, który co prawda ma kilka adekwatnych znaczeń, przewijających się przez książkę, ale dopiero ostatnie strony dają naprawdę pełne i zaskakujące wytłumaczenie. Nie zdradzę go, oczywiście, zaznaczę jednak, że rzadko zdarza się, by autor dokonał tak trafnego i wyczerpującego, ale i zarazem zwięzłego podsumowania swojej opowieści, która dzięki temu dłużej rezonuje w pamięci.

Nie można nie uczynić osobnej wzmianki na temat tłumaczenia, gdyż jest ono jednym z najlepszych, jakie ostatnio miałem przyjemność czytać. Dynamiczny, pełen soczystych, nierzadko wulgarnych wyrażeń język świetnie współgra z adekwatnie dobranymi odniesieniami do polskiej popkultury. Zamiast poprzestać na wyjaśnianiu w przypisach, co rosyjski autor miał na myśli, Michał Gołkowski umieścił w tekście sporadyczne aluzje do klasyki rodzimej rozrywki: filmów Barei, Machulskiego, czy nawet komiksów o Funkym Kovalu. Takie podejście do tłumaczenia uważam za wzorcowe.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Skoro sam Gołkowski dokonał przekładu i poleca książkę w okładkowym blurbie, trudno nie pokusić się o porównanie jego powieści ze Ślepą plamą. Na szczęście dla czytelników, Polska i Rosja mogą w tym literackim "starciu" pochwalić się wynikiem 1:1. Choć oczywiście każdy będzie mógł wybrać swojego faworyta, ja uważam, że obaj panowie wywiązali się ze swojego zdania należycie, ukazując inne aspekty Zony i przemierzających ją postaci. Gołkowski skupił się bardziej na odmalowaniu tego obszaru za pomocą palety emocji (głównie strachu), przenosząc w niego czytelnika i w pewnym sensie to jego samego czyniąc uczestnikiem opisywanych wydarzeń. Noczkin natomiast zdecydowanie stawia na opowieść i żywe charakterystyki bohaterów. Owocuje to literaturą o zupełnie innej jakości – mniej bezpośrednio angażującą, choć nadal bardzo ekscytującą, a więc też niekoniecznie musi się ona spodobać komuś, kogo pochłonęła wizja Gołkowskiego. I vice versa.

Postapokaliptyczny świat Zony nadal przyciąga, fascynuje i przeraża. Mimo że w Rosji seria jest już bodaj zawieszona, istnieje szansa na trwałe przeszczepienie jej na polski grunt. Poczta pantoflowa donosi, że książka Wiktora Noczkina została dobrze przyjęta na naszym rynku wydawniczym. Dlatego mam nadzieję, że po dwóch bardzo udanych pozycjach, dających czytelnikom urozmaiconą rozrywkę na zaskakująco wysokim poziomie, doczekamy się jeszcze niejednej ciekawej przygody w tym książkowym cyklu. Liczę zarówno na dzieła autorów polskich, jak i rosyjskich – im więcej punktów widzenia, tym lepiej. Ołowiany świt i Ślepa plama dowodzą, że na pozornie hermetyczny świat Zony można spojrzeć na zupełnie odmienne sposoby. Jeśli nie wierzycie, zapytajcie tylko stalkera Pietrowa.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.5
Ocena recenzenta
7.17
Ocena użytkowników
Średnia z 6 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 3
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Ślepa plama (Слепое Пятно)
Cykl: S.T.A.L.K.E.R.
Autor: Wiktor Noczkin
Wydawca: Fabryka Słow
Data wydania: 8 listopada 2013
Oprawa: miękka
Format: 125x195 mm
Seria wydawnicza: fantastyczna fabryka
ISBN-13: 978-83-7574-988-5
Cena: 39,90 zł



Czytaj również

Łańcuch Pokarmowy
Kusicielka Zona
- recenzja
Spotkanie z Wiktorem Noczkinem
Nie przyszedł pisarz do Zony, przyszła Zona do pisarza
Ślepa plama
Daltonista wśród mutantów
- recenzja
Czerep mutanta
Im dalej w zonę tym ciemniej
- recenzja
Babel, czyli o konieczności przemocy
Słowo kontra imperium
- recenzja
Komornik – Arena Dłużników #1
Déjà vu w czasach apokalipsy
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.