21-03-2007 15:55
Slam pod Jaszczurami
W działach: Poza szufladą (metaszuflada) | Odsłony: 11Kiedy po raz pierwszy przeczytałem co to takiego slam od razu oczka mi się zaświeciły. Wyobraziłem sobie poetę na scenie w klubie. Wątłego bruneta w garniturku i okularach w czarnej oprawie, trzymającego drżącymi dłońmi kartkę na której ma swój wiersz.
A potem wyobraziłem sobie widownię która: pije piwo, w nieodpowiednich momentach klaszcze (jeśli w ogóle) , głośno się śmieje (rechocze?) a jak się jej coś nie spodoba to wyje, gwiżdże i skanduje: „ZDEJMIJ STANIK! POKAŻ CYCKI! ZDEJMIJ STANIK! POKAŻ CYCKI!
Na koniec usiłowałem sobie wyobrazić w jaki sposób wyżej wspomniany artysta zainteresuje niżej wspomnianą dzicz tym co ma na kartce.
Cokolwiek podpowiadała mi wyobraźnia, bądź udało mi się przeczytać na ten temat, jednego byłem pewien: muszę to zobaczyć na żywo.
Przy okazji Targów wydawnictw internetowych i niszowych TWiN, wczoraj w krakowskim Klubie Pod Jaszczurami, odbył się SLAM poetycki – otwarty konkurs słowa mówionego. Sprawdziłem więc czy mam wystarczająco dużo słomy w butach, by mi się wygodnie szło i ruszyłem w stronę rynku pokrzyczeć na poetów.
Przyszedłem na miejsce a tu miejsca nie ma. Jaszczury były pełne. Od sceny, na której urzędował didżej ciągnęły się rzędy krzesełek i każde było zajęte. Nic to, stanąłem sobie na tyłach. Obok mnie stała fajna blondynka (farbowana ale i tak fajna), zagadałem do niej, że to mój pierwszy raz, ona odpowiedziała, że jej też, udało nam się ustalić, że powinno to trwać około godziny - do półtorej, więc nogi nie powinny nam odpaść od stania, zobaczymy jak będzie.
Zaczęło się. Wyszedł pan prowadzący, wszystkich przywitał, didżeja przedstawił i wymienił imiona 17 uczestników konkursu, w tym famusa Jasia Kapelę, który wygrał pierwszy slam w Polsce w 2003 r. Sędziami jak to w tego typu imprezach bywa, mieli być ludzie z publiczności. I tu pojawił się pierwszy zgrzyt. Prowadzący zamiast zadbać o reprezentatywność próby (np. poprzez losowanie) zapytał się po prostu kto chce zostać sędzią. Było sporo ochotników...
Każdy z sędziów po występie danego poety przyznawał pewną ilość punktów. Od tego ile występujący dostanie od sędziów łącznie, zależało czy przejdzie dalej do pół i w końcu do finału.
Była jedna pani, którą w trakcie konkursu prowadzący cały czas napominał, że coś dziwnie ocenia. Po występie jednej poetki / slamerki stwierdził wprost, że sędzina wspiera swoją koleżankę a zaniża noty innym. Gdyby przeprowadzono losowanie byłaby mniejsza szansa, że w Jury zasiądą krewni i znajomi, którym bardzo zależy na zwycięstwie królika.
Nagrodą w konkursie był worek monet. Nie mam pojęcia, czy były w nim pięciozłotówki czy groszówki.
Występ każdego slamera miał trwać nie więcej niż trzy minuty.
Wyszedł pierwszy poeta (spokojnie, nie będę opisywał 17 po kolei). Stremowany, łamiącym się głosem wydukał: „To ja zacznę” i zaczął... jeśli ktoś wierzy w stereotyp, że Włosi mówią szybko i przez to nie można ich zrozumieć, powinien posłuchać tamtego chłopaka. Załapałem tylko pojedyncze słowa np. „wielki przestwór”, mogło tam być też coś o absolucie ale głowy nie dam.
Taaaa co na to publiczność? Siedzi cicho i słucha. Myślę sobie „pewnie nie chcieli kopać leżącego”, przy następnych pewnie się rozkręcą. Nic z tego. Przychodzili kolejni a publiczność dalej była drętwa.
Wykonawców których widziałem (nie wytrzymałem do końca) podzieliłbym na 4 grupy.
1. Niezrozumiani artyści (vel nudziarze).
2. Niska piłka.
3. Błyskotliwi.
4. Klasa sama dla siebie.
Tych pierwszych nie zrozumiałem z kilku powodów. Albo mówili niewyraźnie / za szybko bo zjadała ich trema. Albo używali takich metafor, do których mój mały rozumek potrzebowałby kartki papieru i spokojnego pomieszczenia by je ewentualnie rozszyfrować i powiedzieć „Łał”. W klubie – nie było na to szans (w pewnych przypadkach nie było szans nigdzie).
Niektórzy z nich byli w miarę zrozumiali ale... nudni.
Przedstawiciele niskiej piłki usiłowali kupić publiczność zrozumiałymi wierszami, które opowiadały o genitaliach, seksie, flakach itp. przyjemnościach. Do tej grupy zaliczyłbym też wszystkich błaznujących np. strojem (jeden gość się przebrał za kobietę - znaczy miał taką perukę).
Niektórzy próbowali się z tych występów śmiać. Co do mnie, gdyby atmosfera była lepsza i gdybym był po kilku piwach, to może bym te wygłupy kupił. Niestety nic nie wypiłem i występy te wydały mi się żenujące.
Szkoda, że „błyskotliwych” było mało. Mam tu na myśli takich, którzy nie muszą chodzić na lekcję dykcji i którzy próbowali zaskoczyć widza czymś innym niż wierszem o defekacji. Np. łysy poeta, który mówi, że obetnie się na zero i pójdzie na solarium po to, żeby dresy (które go wcześniej napadały) nie zorientowały się, że jest studentem. Były lepsze przykłady, ale jak slamer wykrzyknął głosem pełnym żałości "I nikt już nie powie student!” to się uśmiechnąłem.
Na koniec klasa sama dla siebie, do której zaliczyłem jedną osobę. Wyglądał jak jakiś malarz z kreskówek – beret na głowie, bródka, ubranie krzyczące INTELEKTUALISTA, tyle, że nie było wrażenia, że chodzi tak dla szpanu.
Gdy wszedł na scenę od razu nawiązał kontakt z publicznością. Stwierdził, że pomylił konkursy i myślał, że tu się improwizuje, poprosił ludzi z widowni by podali jakieś słowa a potem na poczekaniu z prędkością karabinu maszynowego układał o nich rymy. Zauważył, że widownia jest zbyt grzeczna i że zamiast przeganiać wykonawców ze sceny siedzi cicho – wszystko to rymował, ogólnie usiłował rozruszać całe towarzystwo. Do tego włączył się didżej, który przez cały konkurs od czasu do czasu produkował różne dźwięki. Wyglądało to tak – didżej zapodawał jakieś odgłosy a poeta rymując komentował czynności didżeja – taki dialog między dwoma osobami. Piękne. Żałuje, że nie pamiętam nazwiska tego wykonawcy (nie, to nie był famus wspomniany wyżej).
(paranoja on) Nawet jeśli ten występ byłby wyreżyserowany (paranoja of) to i tak był o niebo lepszy od innych.
Klasa sama dla siebie występował gdzieś tak w środku stawki. Wraz z następnymi wykonawcami robiło się nudno, choć publiczność zaczynała się powolutku ożywiać. Gdy jeden poeta opowiadał jak się uprawia seks z psem, jakaś odważniejsza osoba na widowni zaczęła rytmicznie skandować „żenada”. Reszta nadal była cicho.
Fajna blondynka (farbowana) z którą od czasu do czasu komentowaliśmy występy opuściła pole bitwy jako pierwsza, ja wyszedłem trochę po niej przy czternastym, piętnastym wykonawcy.
Wydaje mi się, że na taki prawdziwy slam przyjdzie mi jeszcze trochę poczekać. Tylko następnym razem jak się wybiorę pokrzyczeć na poetów, wyciągnę ze sobą kumpla. W kilka osób zawsze łatwiej rozkręcić imprezę.
Dla zainteresowanych linki:
http://slam.art.pl/page_new/index.php strona o Slamie
http://pl.wikipedia.org/wiki/Slam_poetycki krótka notka w polskiej Wikipedii.
http://en.wikipedia.org/wiki/Slam_poetry dłuższa notka w Wikipedii angielskiej.