19-11-2012 10:25
Skyfall
W działach: Film | Odsłony: 9
Z premedytacją przeczekałem medialną burzę, poczekałem na pierwsze recenzje, czytałem tylko te niespoilerowane i pełen optymizmu poszedłem...
Uwaga, są delikatne spoilery
Jak to zwykle z Bondem bywa, od razu zostajemy wrzuceni w wir akcji, tym razem dla odmiany pościgowej (jednak do tej z Casino Royale IMO daleko). Poza uciekającym i goniącym w drugim planie mamy miłą dla oka towarzyszkę Bonda, która poniekąd staje się nawiązaniem (o czym dowiadujemy się o zgrozo! na koniec filmu) do pierwszych filmów z Rogerem Moorem czy Seanem Connerym. Tempo nie jest napędzane sztucznie, między kolejnymi ujeciami są płynne przejścia nie rzutujące na ostateczny efekt. Od początku 007 nie dysponuje standardowym dla siebie super sprzętem od Q. Na świeczniku jest bardziej typowa brudna walka, co mi osobiście przypadło do gustu. Efektem tego jest fakt że James dostaje w pierwszych minutach filmu dwie kulki i? Tym razem kreacja agenta w słuzbie Jej Królewskiej Mości jest bardzo ludzka. Krwawi, odczuwa ból, można powiedzieć nawet że dosięga go kryzys wieku średniego (czy nawet starczą demencję). Scenariusz jednak pokazuje znacznie więcej. Pokazuje, że liczy się serce i po 3-miesięcznej emeryturze, gdzie literalnie stoczył się, powraca i hartem ducha udowadnia wsoją wartość i doświadczenie.
W najnowszej części Bond nie dostaje super gadżetów. Tym sposobem uzyskujemy obraz, który nie razi niesamowitością (jak to było w przypadku filmów z Brosnanem i jego kreacją superszpiega). Bond wkońcu jest "tylko" człowiekiem. Powtór do korzeni widać w wielu kwestiach. Najjaśniejszym powrotem jest.. samochód. Klasyczny Aston, jakby wyjęty z wehikułu czasu. Ponadto to czego nie było widać w sporej ilości poprzednich ekranizacji - bardzo mocno zarysowany adwersarz Bonda. Powiem szczerze, że o ile Le Chiffre z innymi poprzednikami (i jednym następcą) po prostu byli, tak tutaj Raul Silva jest kreacją bardzo charakterystyczną. Polubiłem go, mimo że jest "tym złym". Widzę tu (może się mylę?) nawiązanie do 50-letniej historii Bonda, gdzie to właśnie kreacje przeciwników 007 nadawały całości smaczku, trzymały w napięciu oraz nadawały sens fabule. Cały plot w Skyfall jest mimo wszystko nie najwyższych lotów, ale po kinie tego gatunku nie możemy się spodziewać scenariusza a'la Hitchcock. Nie mniej fabuła jest dobrze przygotowana i jak zwykle dobrze zrealizowana. Nie pozostawia luk, w których możemy spojrzeć na zegarek. Cały film oglada się na jednym oddechu, co również budzi moje pozytywne nastawienie względem całości. Sam powrót do korzeni jest już mniej metaforyczny, jak James jedzie do szkocji - do domu rodzinnego, gdzie przyjdzie mu się zmierzyć z Raulem i jego świtą. Bez rewelacji jesli chodzi o rozmach, wszystko zrobione tak, że na upartego możnaby odtworzyć scenariusz w "warunkach domowych", więc znów nie zostajemy przytłoczeni konwencją superbohatera w ludzkiej skórze. Wszystko jest dobrze dopasowane i gra jak należy.
Mimo, że jak zwykle ci źli dostają po głowie, historia nie kończy się do końca szczęśliwie. Ciężko powiedzieć, czy Judi zmęczona była już rolą M, czy po prostu skończył się kontrakt na odegranie tej roli, jednak niestety żegnamy się z nią. Szkoda, ponieważ bardzo dobrze grała przez 4 części, pokazując że ma charyzme nie tylko na deskach teatralnych z których jest najlepiej znana, ale i przed kamerą, gdzie nie pozostaje w cieniu głównego bohatera.
Na stanowisku M pojawia się po raz kolejny męszczyzna, z tym że nie byle jaki (mam nadzieję że nie będzie nas czarował Lord Voldemort w nowej roli :) ), a jego urocza sekretarka to nie kto inny niz panna Moneypenny.
Nowa odsłona 007 jest dwukolorowa. Z jednej strony można się czepiać, że mało tego Bonda w Bondzie, z drugiej strony może być to przyczynek do realnego powrotu do korzeni. Są podstawy by tak myśleć, poprzez ładnie wtopione w fabułę haczyki, które odpowiednio wykorzystane w częściach następnych dadzą oldshool po liftingu nie budzący obrzydzenia. Sam film jest zadowalający. Mimo, że widać na twarzy Daniela upływ czasu i nie jest to ten sam Bond z Casino Royale, bo grany w innej konwencji, to mozna powiedzieć, że jest najlepsza, ponieważ najbardziej realna kreacja z dotychczasowych wejść Daniela Craiga w bondowski garnitur. Film dobrze przyjęty został przez krytyków, co nie dziwi mnie zupełnie, ponieważ jest bardzo dobrze zbalansowany. Fabuła nie przytłacza widza, nie ma przerosniętych efektów specjalnych. Film ogląda się z przyjemnością i nie odczuwa sie prawie 2,5 godzin w średnio wygodnym fotelu kinowym.
Moja ocena:
8,5/10
Uwaga, są delikatne spoilery
Jak to zwykle z Bondem bywa, od razu zostajemy wrzuceni w wir akcji, tym razem dla odmiany pościgowej (jednak do tej z Casino Royale IMO daleko). Poza uciekającym i goniącym w drugim planie mamy miłą dla oka towarzyszkę Bonda, która poniekąd staje się nawiązaniem (o czym dowiadujemy się o zgrozo! na koniec filmu) do pierwszych filmów z Rogerem Moorem czy Seanem Connerym. Tempo nie jest napędzane sztucznie, między kolejnymi ujeciami są płynne przejścia nie rzutujące na ostateczny efekt. Od początku 007 nie dysponuje standardowym dla siebie super sprzętem od Q. Na świeczniku jest bardziej typowa brudna walka, co mi osobiście przypadło do gustu. Efektem tego jest fakt że James dostaje w pierwszych minutach filmu dwie kulki i? Tym razem kreacja agenta w słuzbie Jej Królewskiej Mości jest bardzo ludzka. Krwawi, odczuwa ból, można powiedzieć nawet że dosięga go kryzys wieku średniego (czy nawet starczą demencję). Scenariusz jednak pokazuje znacznie więcej. Pokazuje, że liczy się serce i po 3-miesięcznej emeryturze, gdzie literalnie stoczył się, powraca i hartem ducha udowadnia wsoją wartość i doświadczenie.
W najnowszej części Bond nie dostaje super gadżetów. Tym sposobem uzyskujemy obraz, który nie razi niesamowitością (jak to było w przypadku filmów z Brosnanem i jego kreacją superszpiega). Bond wkońcu jest "tylko" człowiekiem. Powtór do korzeni widać w wielu kwestiach. Najjaśniejszym powrotem jest.. samochód. Klasyczny Aston, jakby wyjęty z wehikułu czasu. Ponadto to czego nie było widać w sporej ilości poprzednich ekranizacji - bardzo mocno zarysowany adwersarz Bonda. Powiem szczerze, że o ile Le Chiffre z innymi poprzednikami (i jednym następcą) po prostu byli, tak tutaj Raul Silva jest kreacją bardzo charakterystyczną. Polubiłem go, mimo że jest "tym złym". Widzę tu (może się mylę?) nawiązanie do 50-letniej historii Bonda, gdzie to właśnie kreacje przeciwników 007 nadawały całości smaczku, trzymały w napięciu oraz nadawały sens fabule. Cały plot w Skyfall jest mimo wszystko nie najwyższych lotów, ale po kinie tego gatunku nie możemy się spodziewać scenariusza a'la Hitchcock. Nie mniej fabuła jest dobrze przygotowana i jak zwykle dobrze zrealizowana. Nie pozostawia luk, w których możemy spojrzeć na zegarek. Cały film oglada się na jednym oddechu, co również budzi moje pozytywne nastawienie względem całości. Sam powrót do korzeni jest już mniej metaforyczny, jak James jedzie do szkocji - do domu rodzinnego, gdzie przyjdzie mu się zmierzyć z Raulem i jego świtą. Bez rewelacji jesli chodzi o rozmach, wszystko zrobione tak, że na upartego możnaby odtworzyć scenariusz w "warunkach domowych", więc znów nie zostajemy przytłoczeni konwencją superbohatera w ludzkiej skórze. Wszystko jest dobrze dopasowane i gra jak należy.
Mimo, że jak zwykle ci źli dostają po głowie, historia nie kończy się do końca szczęśliwie. Ciężko powiedzieć, czy Judi zmęczona była już rolą M, czy po prostu skończył się kontrakt na odegranie tej roli, jednak niestety żegnamy się z nią. Szkoda, ponieważ bardzo dobrze grała przez 4 części, pokazując że ma charyzme nie tylko na deskach teatralnych z których jest najlepiej znana, ale i przed kamerą, gdzie nie pozostaje w cieniu głównego bohatera.
Na stanowisku M pojawia się po raz kolejny męszczyzna, z tym że nie byle jaki (mam nadzieję że nie będzie nas czarował Lord Voldemort w nowej roli :) ), a jego urocza sekretarka to nie kto inny niz panna Moneypenny.
Nowa odsłona 007 jest dwukolorowa. Z jednej strony można się czepiać, że mało tego Bonda w Bondzie, z drugiej strony może być to przyczynek do realnego powrotu do korzeni. Są podstawy by tak myśleć, poprzez ładnie wtopione w fabułę haczyki, które odpowiednio wykorzystane w częściach następnych dadzą oldshool po liftingu nie budzący obrzydzenia. Sam film jest zadowalający. Mimo, że widać na twarzy Daniela upływ czasu i nie jest to ten sam Bond z Casino Royale, bo grany w innej konwencji, to mozna powiedzieć, że jest najlepsza, ponieważ najbardziej realna kreacja z dotychczasowych wejść Daniela Craiga w bondowski garnitur. Film dobrze przyjęty został przez krytyków, co nie dziwi mnie zupełnie, ponieważ jest bardzo dobrze zbalansowany. Fabuła nie przytłacza widza, nie ma przerosniętych efektów specjalnych. Film ogląda się z przyjemnością i nie odczuwa sie prawie 2,5 godzin w średnio wygodnym fotelu kinowym.
Moja ocena:
8,5/10