» Blog » Siedem mitów fechtunku w RPG
03-01-2013 00:47

Siedem mitów fechtunku w RPG

W działach: RPG, szermierka | Odsłony: 2683

W wielu grach częściej walczy się bronią białą, niż robi cokolwiek innego. A jednocześnie wielu autorów mechanik walki sprawia wrażenie, jakby w życiu żadnej broni w ręku nie mieli - ani historycznej, ani sportowej, ani nawet drewnianej. Poniżej kilka pokutujących konsekwencji takiego stanu rzeczy. 
 
Trafienie to sztuka i esencja fechtunku

Trafić przeciwnika, szczególnie bronią sieczną, jest bardzo łatwo. Serio, każdy laik po kilku godzinach z bronią w ręku będzie w stanie zabić wroga - tyle tylko, że sam zostanie przy tym zabity. Sztuką jest dopiero trafić i nie dać się zabić w trakcie. Ten niby truizm ma bardzo poważne konsekwencje.

Przyczyna jest prosta. Standardowa wymiana szermiercza odbywa się w rytmie atak-zasłona-atak-(...)-trup. Manewr przeciwnatarcia lub ponowienia natarcia, czyli wykonania ataku w momencie, kiedy powinno się wykonać zasłonę, oznacza zaś zwykle dwa trupy.
 
Obrona przed nim wymaga naprawdę dużych umiejętności, jego wykonanie zaś - niewielkich tylko. Gdy przeciwnik się nie broni, bo jest zajęty atakiem, trafienie go trudne nie jest.

Stąd wynika podstawowy i nigdy nie rozwiązany problem szermierki sportowej czy ćwiczebnej. Eliminacja strachu przed śmiercią zupełnie odmienia taktykę - kiedy nie boimy się o życie, warto zaryzykować przeciwnatarcie. W najgorszym razie będą trafienia równoczesne i brak punktu. Ale jeśli przypadkiem się uda - przeciwnik spudłuje, trafimy chwilę wcześniej - wyjdzie na nasze.
 
Stąd w sportowej szabli mamy plagę trafień równoczesnych, w sportowej szpadzie zaś mało realistycznie liczy się to, że trafiliśmy o ułamek sekundy przed przeciwnikiem, chociaż w prawdziwej walce niewiele by nam to pomogło - zginęlibyśmy z ręki przeciwnika, zanim zdążyłby on zauważyć, że sam jest już martwy...

Paradoksalnie, najbliższy realiom jest skonwencjonalizowany floret, któremu laicy zarzucają oderwanie od rzeczywistości przez spętanie przepisami. Ale te przepisy wynikają właśnie z nie do końca udanej, ale jednak próby symulacji rzeczywistości - pierwszeństwo natarcia, zasłony i linii ma premiować zachowania, które sprawdziłyby się w walce na ostrą broń. 

Jak to kiedyś wyglądało? Pamiętniki historycznych szermierzy nie pozostawiają wątpliwości - trafienie obopólne było wielką rzadkością, nieszczęśliwym wypadkiem. Ludzie generalnie boją się śmierci.

A co z tego wynika, czy raczej powinno wynikać w RPG?

Po pierwsze, wróg nie dbający o własne życie - berserker, ktoś pod wpływem magii, narkotyków, czy po prostu zdesperowany i nie mający nic do stracenia - powinien być naprawdę przerażającym przeciwnikiem, i doświadczony szermierz będzie unikał takiego starcia, jeśli tylko może. Podobnie niebezpieczny może być zupełny laik - on z czystej ignorancji może być pozbawiony zdrowych, szermierczych odruchów, i po nieudanym natarciu od razu je ponowić, zabijając i dając się zabić. Dlatego między innymi szlachta z chamami nie walczy.

Po drugie - ważny i podkreślony mechanicznie powinien być mechanizm kalkulacji ryzyka w ataku - upraszczając, im bardziej chcesz trafić, tym bardziej się odsłaniasz. A jednocześnie tylko w bardzo specyficznych sytuacjach powinno się mieć prawo do pełnego zignorowania swojej obrony i wykonania przeciwnatarcia w tempo przeciwnika. Ludzie generalnie boją się śmierci.

Esencją fechtunku jest zasada primum vivere - po pierwsze, przeżyj.
 
 
Szpada i rapier - łatwo trafić, trudno zabić

Jakoś w większości erpegów pokutuje zakwalifikowanie wszelkich szpad, rapierów i innych "kłujek" jako broni lekkiej, szybkiej, trafiającej z łatwością, ale mało śmiercionośnej. Co innego miecz, tym to można przyładować...

Jest dokładnie odwrotnie. Pytanie pomocnicze: ile siły wymaga przebicie widelcem steku, a ile przecięcie go nawet ostrym nożem?

Krótka i delikatna dworska szpada, czy zaostrzony ćwiczebny floret, to jest broń autentycznie straszna. Miałem kiedyś okazję pociąć i podziurawić różnymi ostrymi zabawkami świńską tuszę. I uwierzcie, że niewiele się może równać wrażeniu, jakie robi takie ćwiczenie wykonane "antenką".
 
Trzyma się to w czterech palcach. Waży tyle, co nic. Leniwy wyprost ręki, ledwo wyczuwalny opór na skórze, a potem w zasadzie żadnego, dopóki nie wyjdzie drugą stroną. A życie przeciwnika wycieka taką ledwie zauważalną dziurką absolutnie niezawodnie. Trafienie bronią kolną w korpus człowieka kończyło się śmiercią niemal zawsze. Czasem na miejscu, czasem w długich męczarniach, ale śmiercią.

Broń sieczna to zaś całkiem co innego. Szablą można się pojedynkować często i wielokrotnie przegrywając. Ot, dojdzie nowa blizna na czerepie - bez jakiegoś szczególnego pecha i paskudnego zakażenia, stosunkowo niegroźna, choć malownicza. Pojedynek na szpady można przegrać, ale najczęściej tylko raz. 

A czym łatwiej trafić? Bez niespodzianek, oczywiście, że bronią sieczną. Cięcia mogą być nieprawidłowe i niezdarne, ale są intuicyjne i jakoś tam trafią.  Niezdarne pchnięcie po prostu nie trafi, chyba, że czystym przypadkiem. Nie wierzycie? Spróbujcie celnie i szybko pchnąć z krokiem w przód choćby puszkę parasolką.


Unik - działanie obronne dla zręcznych bohaterów

Standardowo w mechanikach unik to alternatywna metoda na obronę - jeśli wyjdzie, nie dostajemy trafienia i działamy dalej, czasem mając jakieś niedogodności w następnej akcji. Często opiera się na standardowej zręczności, zamiast umiejętności posługiwania się bronią, co może być mechanicznie korzystniejsze dla niektórych postaci.

Rozróżnijmy najpierw. Unik "do tyłu", czyli po prostu wyjście z zasięgu natarcia to nie unik, to obrona odległością. Najprostsza i najpewniejsza. Jedyny problem, to strata dystansu, jeżeli mamy coś za plecami. To jest łatwe, oczywiste, odruchowe i w zasadzie powinno występować częściej od zasłon żelazem.

Unik bez wyjścia z zasięgu (np. w dół - passata di soto, czy w bok - in quartata) to zupełnie inne zwierzę. Jest to trudne i cholernie ryzykowne. Stosowanie go jako obrony, po to, by następnie przejść do natarcia w swojej "kolejce" jest idiotyzmem - ogromne ryzyko, które niczego nam nie daje, a stawia w niewygodnej pozycji.

Istotą sensownego uniku jest jednoczesne przeciwnatarcie - klinga przeciwnika nas mija, przeciwnik nawleka się na naszą. Duże ryzyko, ale skuteczne wykonanie spektakularnie kończy zabawę.

Unik to ryzykowny i rzadki manewr ofensywny w stylu "wóz albo przewóz",  nie rozpaczliwa obrona!


Najważniejsze jest ćwiczenie ręki z bronią

Na pewnym, wcale nie za dużym poziomie zaawansowania, broń masz już opanowaną.
 
Tych ruchów nie trzeba znowu aż tak wiele - podstawowe ataki i zasłony to nie jest coś, co trzeba ćwiczyć dekadami. Zaawansowane ruchy są w zasadzie nieobowiązkowe - jak doświadczenie pokoleń szermierzy wykazało, w większości ich ryzykowność i trudność jest niewspółmierna do efektów.

I wtedy uświadamiasz sobie, że prawdziwą różnicę robią nogi, nie ręce. 

Natarcie jest skuteczne tylko w bardzo precyzyjnym okienku względem pracy nóg. Twojej i przeciwnika. Nie ruszysz ręką wyraźnie przed ruchem nogi - nie masz szans na trafienie. Przeciwnik zauważy twój krok, ręka będzie jeszcze zbyt daleko. 

Wyprostujesz rękę i w odpowiednim momencie - nie za wcześnie, nie za późno, dołożysz do niej krok w przód lub wypad - szansa jest. Jeśli do tego wykonasz ten manewr w momencie, w którym przeciwnik właśnie odrywa swoją nogę od ziemi, by wykonać krok do przodu, ale sam broni w twoją stronę nie wyciągnął - już prawie jest martwy. Nie ma szans zdążyć z powstrzymaniem własnego ruchu, i bardzo utrudnione ma postawienie zasłony.

Krok wykonany prawidłowo jest płynny, stabilny i od frontu prawie niezauważalny. Ma zmienny rytm i prędkość, niczego nie sugerujący przeciwnikowi, ma wygląd nieodróżnialny w pierwszej fazie od długiego wypadu, nie powoduje niemal widocznego drgnięcia ciała w osi pionowej.

A najlepszą obroną nie jest żadna zasłona. Zasłona to niepotrzebne ryzyko - zasłona może się nie udać, a stawką jest przecież przeżycie. Znacznie lepiej po prostu wykonać krok w tył. To jest stuprocentowo skuteczne. 

Co z tego wynika?

Absolutnie kluczowy problem ściany za plecami. Stojąc pod ścianą nie tylko tracisz najprostszą obronę przed natarciem. Jest znacznie gorzej - przeciwnik zyskuje pewność, że następny twój krok będzie krokiem w przód. To jest coś, co zasługuje na mechaniczne odzwierciedlenie. Nie dać się przyprzeć do ściany, to kluczowy problem szermierza. Krok w tył przy zasłonie dramatycznie podwyższa twoje szanse na przeżycie - ale zmniejsza dystans, który masz za plecami w zapasie. 

A po drugie - wszelkie sytuacje, w których mobilność jest ograniczona - łańcuch u nogi, skręcona kostka, głębokie błoto itp - to wszystko ogromna przewaga, którą kompetentny przeciwnik powinien potrafić wykorzystać bez większego problemu.


"Spróbuję przycelować w rękę"

Często przyjmuje się dla uproszczenia, że trafiamy domyślnie w korpus, a celowanie w mniejszy cel - głowę, rękę, daje dodatkowe bonusy, a jest trudniejsze.

Przy broni siecznej, to całkowita nieprawda.

Walcząc szablą, pałaszem, kordem -  najczęściej tniemy po głowie. Niemal równie często - po uzbrojonej ręce, wykrocznym kolanie, w ostatniej dopiero kolejności po korpusie. Ręka szczególnie jest celem polecanym - bezpiecznym i wygodnym, blisko nas, blisko klingi przeciwnika, którą akurat przed ułamkiem sekundy odbiliśmy.

Broń kolna to trochę inna sprawa. Głównym celem jest wtedy rzeczywiście korpus. Ale precyzyjny sztych na rękę jest równie dobrym pomysłem. Jest trudny, bo cel jest mały i ruchomy. Ale zaletę ma ogromną, choć nie chodzi wcale o rozbrojenie przeciwnika, jak to zwykle mechanika ujmuje.
 
Doświadczenie wskazuje, że przeciwnatarcie na rękę powoduje jej natychmiastowe wycofanie. Odruch bezwarunkowy - jak wtedy, gdy wdepniemy stopą na pinezkę i poderwiemy ją do góry, zanim zdążymy krzyknąć "ałaaa!". Zaleta nie do przecenienia - trafiając precyzyjnie wyprzedzeniem na rękę wystarczy być o ułamek sekundy przed przeciwnikiem, by samemu nie dać się zabić. Trafiając na korpus, ryzykujemy poważnie dwa trupy.
 
 
...Potężny zamach z półobrotu...

Zapomnij. W bitwie, być może. Ale w starciu pojedynkopodobnym natarcia nie może sygnalizować nic. Po to jest ćwiczona latami praca nóg. Po to są kroki przechodzące niepostrzeżenie w wypad, po to znieczula się przeciwnika na własny ruch ręki w przód, po to czekasz na jeden właściwy ułamek sekundy, gdy przeciwnik podnosi właśnie nogę do kroku. Po to wreszcie miecz ma głowicę i długą rękojeść. Cios ma zostać zauważony, gdy dosięgnie celu. Żadnego zamachu. Żadnego nawet drgnięcia klingi w przeciwnym kierunku.

O piruecie już nie wspominając. Chyba, że zasłonę przeciwnika przełamujesz na siłę, ale to już nie jest szermierka.
 
 
Nie masz szans, znam Tajemne Uderzenie Doktora Pai-Chi-Wo
 
Swego czasu, niejeden szermierz budował swoją legendę w ten sposób, a i niejeden nauczyciel sprzedawał sekret Jadowitego Uderzenia Wujka Józka za grube pieniądze. Szczególnie szlachcicom, których czekał pojedynek.
 
Praktyka zweryfikowała tę mistyczną otoczkę fechtunku dosyć późno, bo dopiero w czasach szermierki sportowej.  Prawda jest taka, że działań szermierczych o korzystnym stosunku ryzyka do skuteczności jest bardzo niewiele, i są to działania najprostsze. Trzy zasłony. Cztery cięcia. Pchnięcie na wprost.
 
Wystarczy, naprawdę. Współczesny sport najlepszym tego przykładem - skomplikowane działania szermiercze są w zasadzie w zaniku, pozostają w użyciu tylko proste, ale efektywne podstawy. I doskonała praca nóg. Smutne to w sumie, ale prawdziwe.  
 
I tego ostatniego mitu akurat nie polecam w erpegach prostować. Świat wydaje się ciekawszy, jeśli działa w nim Sekretne Pchnięcia Smoka. Albo przynajmniej Piekielna Polska Czwarta. 

Komentarze


Repek
   
Ocena:
+3
Bardzo ciekawy wpis. :)

Chętny do udziału w najnowszym CD-A?

Pozdrawiam
03-01-2013 13:58
~satosan

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+8
@ Hastour
Tak - „The Dubious Quick Kill”
http://www.classicalfencing.com/ar ticles/bloody.php

Co do średniowiecza, to “challenge accepted” – kiedyś robiłem prelekcję na ten temat. Do końca tygodnia powinienem uporządkować materiały… i zarejestrować konto na Polterze.

@ earl,
Zarówno Sienkiewicz jak i Dumas bardzo dokładnie sprawdzali źródła, ale również kompletnie nie znali się na temacie. Stąd powtarzali i utrwalali mity.

Intensywne badania nad walką szablą bojową prowadził mistrz olimpijski Wojciech Zabłocki (zajmował się nie tylko szablą sportową). Część wniosków przedstawił w „Cięcia prawdziwą szablą”, choć niestety ma tendencję do przelewania na papier tylko niewielkiej części swojej wiedzy. Czasem można go jednak posłuchać na turniejach szabli sportowej.

Młyniec szablą, wykonywany zresztą odwrotnie niż się wydaje (prowadzi sztych, a nie ostrze) jest przez szermierzy uznawany za dobrą zagrywkę przeciwko znacznie mniej doświadczonym przeciwnikom – jak ktoś nie wie jak się przed tym bronić, dostaje łatwe trafienie. Wobec równorzędnego przeciwnika jest to jednak akcja samobójcza – wejdzie w tempo i zada cios, zanim młynkującemu uda się opanować własną broń.

03-01-2013 14:04
~Wisłę w kolczudze

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@satosan, ja się spotkałem ze stwierdzeniem, że pojedynki w XVII w. Francji (broń kłujna głównie) kończyły się zejściem w 9 na 10 przypadkach, gdzie w tym samym czasie w Polsce (szable) stosunek był odwrotny.
Co do rapiera - tu będzie polemika z Twoją polemiką. Spotkałem się z tezą ewolucji broni białej, w której rapiery wyewoluowały z koncerzy, używanych jako broń "przeciwpancerna". tak jak wcześniej lance. Z rapierów zaś poszło dalej w stronę szpad i floretów.

To wszystko było w książeczce "Broń biała na ziemiach polskich", autor mi umknął niestety.

PS. Czy ktoś wie, czy użytkownikowi Szczurowi udało się już przepłynąć Wisłę w kolczudze by udowodnić swoje tezy sprzed paru lat?
03-01-2013 14:04
~satosan

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Url kaszani adres - do wklejenia do przeglądarki:

http://www.classicalfencing.com/ar ticles/bloody.php
03-01-2013 14:06
oddtail
   
Ocena:
+2
Świetny wpis. Widać, że ludzie którzy mają pojęcie o broni białej mają ten sam problem z mechanikami RPGowymi, co ja w przypadku walki bez broni.

Inna sprawa, że teraz już wiem jak czują się ludzie czytający moje przemyślenia o (nieuzbrojonych) sztukach walki w RPG... to wszystko co piszesz jest bardzo logiczne, ale tak z połowa tych punktów co najmniej to tak zwane acceptable breaks from reality. Na przykład to, że atak jest trudny, zamiast być łatwy a samobójczy, wynika po prostu z potrzeby grywalności/balansu. W życiu balansu nie ma.

Niemniej notka to jedna z tych, którym dałbym dwie polecanki zamiast jednej, gdyby się dało.
03-01-2013 14:17
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+4
Nie mam pomysłu jak wkleić poprawny link do artykuły - o ile to możliwe, proszę moderację o pomoc - w słowie "articles" w ścieżce wciąż pojawia się spacja.

@ Wisłę w kolczudze
Uprzejmie się nie zgodzę – rapiery nie wyewoluowały z koncerzy, bo koncerz przybył do Europy ze wschodu (głównie Turcja), natomiast rapiery rozpowszechniły się w podobnym czasie od zachodu (głównie Hiszpania) i wyewoluowały z lekkiego miecza zwanego w zachodnich źródłach „cut and thrust sword”. Co ciekawe przez niektórych mistrzów z XVI i XVII wieku były uznawane za broń prymitywniejszą.

Co do koncerza, to jego konstrukcja jest inna: zamiast płaskiego ostrza wyginającego się po trafieniu na opór ma zwykle trój lub czwórgraniasty w przekroju kolec – wciąż nie jest to idealna broń przeciwpancerna, ale wsparta pędem konia i ciężarem jeźdźca można nim przebić blachę. Tu jeszcze jedna uwaga – w zachodniej literaturze terminem „estok” oznacza się zarówno nasz koncerz, jak i nie mający polskiej nazwy dwuręczny miecz kolny – broń o innym przeznaczeniu.

Co do pływania w kolczudze: jak najbardziej możliwe - powszechnie robią to nurkowie pływający z rekinami. Wisły radziłbym nie przepływać, bo to zdradliwa rzeka. Nawet bez kolczugi zawodowi pływacy się w niej topili. Jako ciekawostkę podam, że jedną z zabaw turniejowych były w średniowieczy zawody we wspinaniu się na mury... w zbroi płytowej.
03-01-2013 14:21
Kosmit
   
Ocena:
0
Bardzo fajna notka :)
Brakuje takich na polterze.

Ludzie wola pisac o kądzielach nie o mieczach...
03-01-2013 15:33
Kot
   
Ocena:
+1
@Satosan: Takich komentarzy trzeba każdemu tekstowi tego rodzaju. Może jeszcze coś na temat Pagińskiego? :P
03-01-2013 15:47
~satosan

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
@ Kot

Niestety nie dane mi było poznać mistrza Pagińskiego ani czytać czegokolwiek jego autorstwa. Odnośnie jego spostrzeżeń na temat walki bronią bojową słyszałem natomiast od ludzi go znających sprzeczne informacje, więc wolę nie powtarzać bez weryfikacji.
03-01-2013 16:03
Kamulec
    hmmmmmmmmmmmmmmmmmm
Ocena:
0
Byłeś w bractwie?

Mam wrażenie, że w znacznej mierze to, co piszesz, nie wynika z ignorancji, lecz bardzo daleko idących uproszczeń.

@Zigzak
". Zbieranie jakichś "żetonów przewagi" do momentu, w ktorym przeciwnik jest juz kompletnie skonfudowany, myli krok i się zasłania."
Trochę tak to wygląda w Monastyrze, choć za punkty przewagi (czy jakoś tak) nie ma się automatycznej wygranej, to jednak przy wyrównanych umiejętnościach oponentów łatwo, by przeważyły szalę.
03-01-2013 16:06
Hastour
   
Ocena:
+2
A ja uczyłem się miecza pod fechmistrzem Pagińskim, ale wieki temu, w liceum jeszcze.
I o ile bardzo miło wspominam ten okres, to z walką nie miało to nic wspólnego - wkuwaliśmy klasyczną wymianę "pokazową", celem ładnego wyglądania na imprezach rycerskich. Nic dziwnego zresztą, mało kto wówczas dysponował ochraniaczami pozwalającymi na prawdziwy sparing. A i pokutujące wtedy powszechnie "zule i alladyny" nie nadawały się za bardzo do niczego innego.
03-01-2013 16:11
Z Enterprise
   
Ocena:
0
@tylda - jedna uwaga: nurkowie nie PŁYWAJĄ w kolczugach - oni w nich NURKUJĄ :)
03-01-2013 16:13
Kamulec
   
Ocena:
0
"Wystarczy, naprawdę. Współczesny sport najlepszym tego przykładem - skomplikowane działania szermiercze są w zasadzie w zaniku, pozostają w użyciu tylko proste, ale efektywne podstawy. I doskonała praca nóg. Smutne to w sumie, ale prawdziwe. "
W warunkach, w jakich odbywają się pojedynki szermierki sportowej, czyż nie?
03-01-2013 16:16
earl
   
Ocena:
+1
Praktyka zweryfikowała tę mistyczną otoczkę fechtunku dosyć późno, bo dopiero w czasach szermierki sportowej.
Ale zaraz, czegoś tu nie rozumiem. Skoro w walkach na śmierć i życie ta "mistyczna otoczka" nie została odrzucona jako niepraktyczna, to znaczy, że jednak zdawała egzamin. Inaczej już dawno by zarzucono uczenie się skomplikowanych cięć czy sztychów w sytuacjach, kiedy one nic nie dawały a mogły narazić stosującego je na utratę zdrowia lub życia.
03-01-2013 17:25
Hastour
   
Ocena:
+6
@Earl,
wyjaśnienie jest bardzo proste - marketing :)
Jak jesteś sławnym fechmistrzem, to rozgłaszanie znajomości Sekretnego Pchnięcia Mistrza Józka na pewno w interesach nie zaszkodzi. Jak jesteś zdesperowanym szlachcicem, którego za dwa dni najpewniej lepszy od ciebie rębajło zabije w pojedynku, to co masz do stracenia, jak kupić tajemnicę SPMJ, a nóż zadziała?

A w czasach "sportowych" wzięła się za to nauka i statystyka, niezbicie wykazując, co jest skuteczne, a co nieszczególnie.

Zresztą to nie jest tak, że wszystkie bardziej złożone działania są całkiem nieskuteczne. Mogą być po prostu nieoptymalne - za duże ryzyko względem przewidywanych efektów.
03-01-2013 17:37
~satosan

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+8
@ Hastour

Zul - mój pierwszy :). Wtedy jeszcze myślałem, że miecz powinien ważyć 3kg.

@ Z Enterprise

"not sure if serious", więc podam przykład - koszulka kolcza waży ok. 6 kg. W wojsku w oddziałach powietrzno-desantowych normą jest ćwiczenie polegające na przepłynięciu sporego dystansu z 12 kg obciążeniem trzymanym nad głową.

@ Kamulec
To akurat średnio dobrany przez Hastura przykład, bo w sporcie używa się czasem znacznie bardziej skomplikowanych technik niż w faktycznej walce. Wspomina o tym gen. Patton w swoim komentarzu do instrukcji kawaleryskiej (tak, ten Patton z II wojny światowej – był znakomitym szermierzem i jeźdźcem) – do walki na śmierć i życie stosuje się właściwie same podstawy.

@ earl
Najbardziej znany średniowieczny nauczyciel fechtunku, którego praca przetrwała do dziś – Talhoffer – przestrzega przed nauczycielami magicznych sztuczek czy szermierzami, których walka ma ładnie wyglądać. Wskazuje kilka podstawowych zasłon i ataków oraz wskazuje, że sztuką jest ich opanowanie.
Najbardziej znany japoński mistrz fechtunku – Musashi Miyamoto – wprost wskazuje, że w fechtunku nie ma żadnej magii czy tajemnych sztuk – trzeba tylko opanować kilka prostych podstaw. Cytuję z pamięci „sztuka uderzenia jest taka, żeby przeciwnik zginął”.
Uleganie mitom na temat sztuk walki na broń białą było powszechne kiedyś, a dziś, gdy już się na nią nie walczy, ludzie wciąż ulegają mitom na temat walki wręcz. Ilu wciąż wierzy, że tajemna energia ki (chi) czy cios wirującej pięści pozwala pokonać wroga na odległość. Mistrz energii ki tak bardzo uwierzył kilka lat temu w swoje super-moce (pokonał stu swoich uczniów jednocześnie), że wyzwał na pojedynek każdego kto się zgłosi i ustalił nagrodę dla wygranego w wysokości 5.000 dolarów. Pierwszy przeciwnik (karateka trenujący również MMA) brutalnie zweryfikował jego umiejętności – oba filmy na YouTube.
03-01-2013 17:47
earl
   
Ocena:
0
Nie wiem, czy się zgodzisz, ale wg mnie wyjaśnienie jest jeszcze bardziej prozaiczne - nie wszyscy dorośli by być szermierzami. Dlatego też ten zabójczy cios, który wytrawnemu szermierzowi w niemal każdym przypadku daje zwycięstwo, w wykonaniu przeciętniaka lub słabeusza może przynieść odwrotny skutek. A skoro jednak w fechtunku, tak jak i w każdej dziedzinie życia, przeważają średniacy, więc nic dziwnego, że wiele tych znakomitych ciosów i cięć jest nieskutecznych.
03-01-2013 17:48
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Festiwal "jestę bronioznawcę z góglę" uważam ża otwarty
03-01-2013 17:57
Albiorix
   
Ocena:
+22
Bo w RPGach ludzie mają inną biologię, są zrobieni z masy mięsa bez wyróżnionych organów wewnętrznych, która jest w stanie w krótkim czasie zregenerować się w pełni jeśli tylko nie zostanie całkowicie zniszczona (zostanie 1 hp). Przebicie tego niewiele daje, trzeba to rąbać jak drzewo, zadając kilka do kilkudziesięciu ciosów jak największą bronią. Szermierka w RPG polega na obustronnym wyrębie na czas.
03-01-2013 17:59
Kamulec
   
Ocena:
+3
@satosan
Z tego co wiem, cała kolczuga z przeszywką będzie ważyła ~20 kg. Do tego lniana przeszywka szybko nasiąka wodą.

@earl
Raczej potencjalną użyteczność widziałbym w możliwości zaskoczenia oponenta nietypowym, a jednak nie beznadziejnym zagraniem.
03-01-2013 18:21

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.