» » Serious Sam 2

Serious Sam 2


wersja do druku
Redakcja: Tomasz 'Zolf' Rajca

Serious Sam 2
Serious Sam powraca! Jeszcze lepszy, jeszcze większy, wygadany bardziej niż kiedykolwiek, przesycony gigantyczną dawką niebagatelnego humoru, detronizując na dobre najbardziej wygadanego herosa wszechczasów – Duke Nukema. Najświeższa odsłona "poważnego" Sama epatuje grywalnością i bawi co najmniej tak dobrze, jak wywołująca naprawdę "big smile on your mouth" pierwsza część przygód dzielnego herosa, przez co staje się wręcz wymarzonym prezentem mikołajkowym. Najnowszej odsłony przygód poważnego Sama oczekiwałem zarówno z wielką niecierpliwością, jak i poważną trwogą w sercu. To już nie miał być ten sam Serious Sam, którego wszyscy doskonale znaliśmy i pokochaliśmy. Nowy miał być przede wszystkim lepszy, bardziej odjechany i naszpikowany mnóstwem nowości by wciąż pozostać "trendy i jazzy". "It looks so... Unreal!" A nowości jest naprawdę sporo. Pierwszym co rzuca się w oczy to zupełnie nowa oprawa graficzna, która aż bije po oczach feerią barw. Czasem po prostu ciężko jest się opanować, by nie wyciągnąć ręki przed siebie aby dotknąć zielonej trawy i sprawdzić czy nie pobrudzimy sobie przypadkiem łapek. Co prawda nadal jest "serious samowo", jednak krajobrazy i woda przywodzą na myśl skojarzenia i wspomnienia rodem z Far Cry'a. Tym co mnie bardzo mile zaskoczyło, to możliwość zabawy piłką, doniczką czy innym zielonym badylem. Pojawiła się całkiem sensowna fizyka obiektów, co oczywiście wpływu na rozgrywkę nie ma bynajmniej żadnego, jednak zabawa piłką do kosza czy olbrzymim bananem nadal jest przednia. "Give a man bullet and he’ll want a gun" Jak zapewne wszyscy już doskonale słyszeli, w najnowszej odsłonie Serious Sama mieliśmy dostać możliwość skorzystania nie tylko z naszych własnych prywatnych pęcinek, ale także dosiadania różnych zbzikowanych wehikułów. I tak słowo ciałem się stało, a wszelkie zadymy z wykorzystaniem różnego ciężkiego oręża są zaprawdę wielkie. O ile dosiadanie sympatycznego dino, czy fajnego spodka było miłym przeżyciem, tak pojazd kula po prostu wgniótł mnie w fotel. Wystarczy wsiąść do niego, a żaden potwór, wielkolud czy maszkara się na mnie oprze. Dosłownie. "Women are suckers for everything shining" Kolejną bardzo sympatyczną niespodzianką była… Nettie. Kim, a raczej czym jest Nettie? Zapewne wszyscy doskonale pamiętają podręczny komputer Sama, który słynął z niezwykle soczystych komentarzy na tematy wszelakie i zwał się właśnie NETRICSA (dla przyjaciół "Nettie"). Otóż teraz, stał(a?) się dużo bardziej "namacalna". Nabrała osobowości i towarzyszy nam podczas wędrówki jako neuron wszczepiony w czaszkę w postaci kobiety właśnie. Bynajmniej nie byle jakiej, bo władającej niezwykle miłym głosem i przeogromnym poczuciem humoru. Z resztą jak i sam Sam. Przekomarzanki Sama z Nettie są wręcz przezabawne i w stanie poprawić humor każdemu, nawet mimo straszliwej pluchy za oknem. "Far, far away..." Co do fabuły, to ta nie uległa zasadniczo zmianie. Nadal ratujemy wszechświat i takie tam podobne dyrdymały, jednakże sposób jej przedstawienia to już zupełnie inna bajka. Gra epatuje wręcz pozytywną energią i napakowana została setkami gagów, nawiązań i wręcz powalających na łopatki cutscenek. Ośmielę, się nawet o stwierdzenie, że gramy głównie po to, aby pchnąć fabułę kolejny krok naprzód i obejrzeć następny przerywnik, przy którym to będziemy dosłownie zarykiwać się ze śmiechu. Autorzy śmieją się ze wszystkiego i wszystkich, z sobą włącznie. Jak zwykle wiele radochy sprawia doszukiwanie się licznych ukrytych tu i ówdzie sekretów, które czasem bywają dość hm, "niecodzienne", co już musicie jednak sprawdzić sami. Wszystko jest zrealizowane ze smakiem i naprawdę świetnie bawi. Warto jednak nadmienić, że aby w pełni cieszyć się z zawartych w grze dziesiątek śmiesznych tekstów i gier słownych, a także zrozumieć subtelną grę jaką prowadzą z nami, a raczej z Samem, twórcy, trzeba znać język angielski w stopniu co najmniej komunikatywnym. Gra nie została w żadnym stopniu spolonizowana, co akurat w tym wypadku uważam za duży plus, gdyż nie wyobrażam sobie, aby ktokolwiek był w stanie przełożyć na nasz język to co twórcy chcieli nam przekazać bez utraty sensu czy powabu oryginału. "Double gun, double fun" Podręczny arsenał Sama wzbogacił się o dwie warte wzmianki zabawki. Pierwszą jest broń iście "wormsowa" – papuga kamikadze. Druga jest wręcz tak oczywistym elementem uzbrojenia każdego szanującego się herosa, że aż dziw bierze, że nikt nie wpadł wcześniej na pomysł dodania do gry... granatów. Teraz są i w połączeniu z podwójną strzelbą tworzą niezwykle zgraną i zabójczą mieszankę. Reszta pukawek przeszła lekki facelifting, przez co wygląda nowocześniej, ale ogólny efekt pozostał ten sam. Na brak mięsa armatniego też narzekać prawa bynajmniej nie mamy. Praktycznie wszystkie napotkane w grze stwory zostały zaprojektowane na nowo, a starych znajomych spotkamy w sytuacjach, w których akurat nigdy byśmy się ich nie spodziewali. Sama rozgrywka natomiast pozostała bez zmian. Przemy przed siebie mordując co się da i plując ołowiem na prawo i lewo. SS II nadal pozostał grą jedyną w swoim rodzaju, w której na widok dużego zdrowia, plecaka amunicji i pancerza przystajemy ciężko wzdychając i myśląc "no nie, od początku ten sam do wariatów". A jednak zdumiewające jest to, że podniesiemy wszystko to, staniemy do nierównej walki, zginiemy i pomimo wiązki siarczystych przekleństw ponownie się zrespawnujemy i spróbujemy jeszcze raz i kolejny i tak w kółko... O ile zadymy nie są na pewno większe, to szanse na ich przeżycie z pewnością znacznie zmalały. O pełnym kontrolowaniu pola walki trzeba po prostu zapomnieć, do tego dochodzi jeszcze obowiązek wbiegania w sam środek nadbiegających kreatur by zbierać amunicję nie dając się tym samym zabić. Pół biedy gdy ostrzeliwujemy się dookoła na wszystkie strony, gdy jednak jeszcze musimy prowadzić ogień do latających nad głowami paskudztw, zaczyna robić się co najmniej nieciekawie. "Those rocks can shake, but I won’t Quake!" Jednak czy Serious Sam II jest lepszy od swoich poprzedników? Otóż... nie. Sprawa jest o tyle prosta, gdyż najnowsza odsłona przygód "poważnego" Sama, pomimo liku niezaprzeczalnych zalet, jest produkcją strasznie niedopracowaną i zabugowaną. Wygląda to tak jakby bez żadnego ostrzeżenia ktoś zakręcił kurek z pieniędzmi, tupnął nogą i zarządził, że chce mieć gotową grę na swoim biurku jeszcze dziś po południu. Pierwszą strasznie irytującą rzeczą jest wielkość poziomów i ich ograniczenie niezwykle dużymi ilościami bardzo ciężkiego powietrza, które z powodu swej gęstości konsystencją przypomina zbrojony beton. Najnormalniejszą rzeczą w świecie jest, na widok głębokiej rzeki myśl: "Oo, woda, wskoczymy sobie". I tak biegnąc sobie z wywieszonym ozorem i przyklejonym uśmiechem do twarzy dobiegając do brzegu dajemy te ostatnie dwa kroki, napinamy wszystkie siły do oddania jakże długiego skoku gdy nagle... zostajemy sprowadzeni do parteru przez jakąś niewidzialną ścianę z kuloodpornego szkła. Niestety, nie tędy droga kolego, won na most, tam o. Mało tego, że poziomy są strasznie małe i liniowe, to miejscami nawet nie mamy możliwości zeskoczenia z urwiska w akcie klaustrofobicznej rozpaczy, gdyż złośliwe powietrze zamarzło akurat w tym miejscu. "aaaaa yourself!" Gra bez żadnych patchy, jest delikatnie mówiąc, upierdliwa. Nie można wykonać save'a, gdyż program ich nie zapisuje. Nie można wczytać zapisu z połowy etapu bo go nie ma. Zaczynamy od nowa. Heyah. Zresztą po zastosowaniu łatek wcale nie ma żadnej gwarancji, że będzie lepiej. Na jednym z etapów nie mogłem wczytać gry w innym momencie niż jego początek, gdyż inaczej przypominała raczej pokaz slajdów, niż płynną animację. Gdy zaś udało mi się dotrzeć do ostatniego pomieszczenia, gra stwierdziła, że na pewno został jeszcze ktoś do zabicia, więc nie przepuści mnie dalej. Super, nty raz poziom od nowa. Problemy z save'ami nie są bynajmniej jedynymi z jakimi będziemy mieli do czynienia. Pewnego słonecznego dnia, gra postanowiła bez zapytania mnie chociażby o zdanie skasować mój profil ot tak po prostu. W połowie gry. No żesz w mordę kopane, spodziewałem się wszystkiego, ale nie takich "atrakcji". Na szczęście save'y pozostały nietknięte, dzięki czemu dalsza gra była możliwa. Największą jednak bolączką SS II jest brak wolnych przestrzeni. Koniec z rzeźniami vide z końcówki Second Encounter, gdzie podczas wielkiej burzy na pustyni walczyliśmy z hordami wrogów sięgającymi po horyzont i nadbiegającymi ze wszystkich możliwych stron. Zabrakło tego czegoś, rozmachu części poprzednich, nawet etapy z wykorzystaniem pojazdów są zaledwie kilkusekundowym przerywnikiem, gdyż kawałek ziemi/nieba jest zaprawdę żywcem wycięty z Rzeczypospolitej Krasnoludowej. "They’re basically the same thing" Jednoznacznie ocenić Serious Sama II jest niezwykle trudno. Z jednej strony nadal jest bardzo udaną produkcją oferującą godziny nieskrępowanej rozwałki i zawierającą solidną skondensowaną dawkę antydepresyjnego lekarstwa. Z drugiej zaś strony, będąc grą, której mimo wszystko do ideału wiele brakuje. Nie zmienia to jednak faktu, że przynajmniej ja przy SS II bawiłem się świetnie i czasu jaki przy nim spędziłem bynajmniej nie żałuję. Plusy:
  • humor;
  • grywalność;
  • dźwięk;
  • wygląd i zróżnicowanie poziomów;
  • pojazdy.
Minusy:
  • sporo upierdliwych bugów;
  • niewidzialne ściany;
  • małe poziomy;
  • brak iskierki części poprzednich.
Wymagania sprzętowe: Procesor 1.5 GHz, 512 MB RAM, karta graficzna 128 MB.


Ocena: 5 / 6

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.