» Opowiadania » Serce Iltasu. Część pierwsza

Serce Iltasu. Część pierwsza


wersja do druku
Serce Iltasu. Część pierwsza

Mapka   

  Zaczęło się już lato. W sytuacjach takich jak ta kupcy z Enutu zwykli mawiać "kokosów na tym nie zarobisz", i chyba mieli rację. Od kilku tygodni wraz z Kirianel trzepiemy skóry rzezimieszkom na północy Pelliaru. Dużych pieniędzy z tego nie było, ile razy usiekłyśmy jakiegoś bandytę na trakcie, traciłyśmy ekwipunek lub odnosiłyśmy rany w walce, głównie ja. Przez ostatnie tygodnie czekałam na wieści od Gamariela, zazwyczaj w łóżku, gdyż nabito mi takich siniaków, że ledwo stałam na nogach. Ciągłe leżenie w gospodzie było nużące, więc przesiadłam się pod okno, skąd patrzyłam na poczynania miejscowych. Tu w Gadven, u stóp gór Samot, życie górników płynie dość monotonnie. Co rano wstaje jakiś robotnik i drze się pod oknem od bladego świtu "Kolejny dzień i znowu, kurwa, to samo", skąd ja to znam?

    W końcu przyszedł list. Niestety, nic ciekawego nie zapowiadał, przynamniej dla mnie. Otóż od kilku tygodni w Kerze, małym państewku niedaleko Gadven, panuje bunt chłopski. Kera znajduje się za północną granicą Pelliaru i prowadzi przez nią ważny szlak handlowy. Zwykle takie rebelie to nic wielkiego, hrabia posyłał straże, by przetrzepali kmieciom rzycie, i było po sprawie. Teraz sytuacja jest zupełnie inna. Buntownicy zbratali się z rabusiami i zaczęli okradać karawany kupieckie oraz słabo bronione transporty wojskowe. Zabierano wszystko, broń, żywność, także i kupców, jako zakładników. Tamtejsze góry kryją wiele jaskiń, łatwo można się przyczaić. Król Pelliaru, zwierzchnik Kery, ponoć rozsierdził się bezradnością agrariusza, który zarządza tamtejszą ziemią. Gamariel wspomniał, iż posłana tam zostanie armia, dwa legrony, jeden z Gadven, drugi z miasta Daedvin. Powierzone przez kapłana zadanie dotyczyć miało tajemniczego porwania grupek dzieci z chłopskich wiosek w Kerze, które było przyczyną buntu. Jako że sprawa nie ma nic wspólnego z Purpurowymi, postanowiłam przeczekać jeszcze trochę w gospodzie, by ozdrowieć. Kirianel, w swym durnowatym poczuciu obowiązku, jak przystało na – pożalcie się bogowie – rycerza, planuje wybrać się na północ, żeby zbadać sprawę. Wielka szkoda, bowiem tutaj przynajmniej mnie odwiedzała…

***

    Gdziekolwiek Czerwona Elfka nie spojrzała, wokoło znajdowały się gęste sosnowe lasy oraz górskie szczyty. Przestrzeń, ściśnięta przez góry Edin Dim, sprawiała Kirianel nieprzyjemne dreszcze, jakby spoglądały na nią dziesiątki par oczu. Im głębiej zapuszczała się w kerańskie lasy, tym bardziej odczuwała niepokój, spotęgowany dodatkowo milczeniem ptaków. Trakt zaczął się zwężać, drzewa rosnące w niedużej dolince podkradały się do jadącej wojowniczki coraz bliżej.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

    W pewnym momencie Kirianel zatrzymała rumaka, zwierzę parsknęło wściekle. Droga była zablokowana przez ścięte drzewo; sądząc po śladach, leżało tak od kilku tygodni. Dziewczyna zeszła z konia, jednocześnie trzymając dłoń na rękojeści krótkiego miecza. Mimo wyczulonego słuchu nie spostrzegła podchodzących bandytów. Kiedy zaszeleściły liście krzewów, było już za późno.

    – Rzuć broń, ty ruda wiewióro! – padły gniewne słowa szpetnego starca, pewnie miejscowego wieśniaka. Mężczyzna ściskał mocno za widły, towarzyszyli mu nie mniej paskudni z wyrazu twarzy kmiecie, a także pospolici bandyci kryjący oblicza za chustami i opaskami. Wszyscy otoczyli w kręgu elfkę i powolnym krokiem ruszyli ku niej.

    Kirianel wzięła głęboki wdech, spięła mocno mięśnie, by być gotową do walki. Rozstawiła szeroko stopy i chwyciła za miecz.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

    Pierwsza z wystrzelonych strzał trafiła w ramię jednego z bandytów. Mężczyznę odrzuciło daleko w tył, towarzysze stanęli ogłupiali, nie wiedząc, co się dzieje. Po chwili w pnie drzew wbiły się kolejne strzały, świszcząc przeraźliwie w powietrzu. Napastnicy skulili się nisko i zaczęli pierzchać w stronę lasu. Elfka usłyszała dźwięk rogu a zaraz potem tętent koni. Z drugiej strony wzniesienia, od północy, mknęli ku niej łucznicy, przebrani w szkarłatne kurty.

    Drużyna jeźdźców podjechała do Kirianel. Dziewczyna już z oddali rozpoznała symbole na napierśnikach. Na zbrojach widniały słońca, znak rozpoznawczy Pelliaru, zaś tarcze poświadczały, iż jeźdźcy pochodzili z legronu miasta Gadven – namalowano na nich złotą monetę osadzoną na szczycie góry.

    Konie parsknęły głośno.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

    – Niklasie, poślij zwiadowców za tymi szczurami – dowódca kawalerzystów wskazał w kierunku uciekających banitów. Sługa skłonił się w pół, odwrócił do towarzyszy, wsadził palce w usta i zagwizdał. Uzbrojeni w krótkie łuki wojownicy ruszyli w pościg.

    – Witam szlachetną wojowniczkę – rzekł wódz, zszedłszy z konia. – Jestem Levus Malerius, tar calbarexu Legronu Gadven. – Mężczyzna skłonił się nisko. Podobnie uczynili inni jeźdźcy.

    – Witam cię, panie – elfka odpowiedziała pokłonem. – Nazywam się Kirianel, jestem wysłanniczką kapłana Gamariela z Balei. Zmierzam właśnie do Erdos, by rozpocząć śledztwo w sprawie porwań.

    – Tym bardziej rad jestem, pani, żeśmy cię ocalili. W tutejszych lasach łatwo zostać pochwyconym przez chłopów i zaciągniętym w lisie jamy. Ścigamy właśnie tych przestępców.

    Dziewczyna długo jeszcze gawędziła z rycerzem, kiedy nagle między wojowników wparował zziajany biegiem zwiadowca:

    – Wybacz, tarze, zgubiliśmy trop nieopodal strumienia. – Młodzieniec w skórzanym mundurze padł ze zmęczenia na kolana.

    – Trudno się mówi, mamy ważniejsze zadanie – odparł Levus. – Wracamy do Erdos. Idźcie, przekażcie reszcie, aby zawracali. I jeszcze jedno, jak każę strzelać po drzewach, to znaczy po drzewach, a tu słyszę, żeście usiekli któregoś z tych lisów – rycerz założył ręce na biodra, marszcząc brwi ku żołnierzowi.

    – Proszę o wybaczenie, tarze… – łucznik nie podniósł oblicza z ziemi ani na chwilę.

    – Macie szczęście, że to nie był nikt z kmieci. Prędko już, nie mamy całego dnia.

***

    Dwa dni później, przekroczywszy wysokie bramy Erdos, stolicy królestwa Kery, Kiria poczuła na sobie tuziny nieprzychylnych spojrzeń. Ciekawa tego powitania ze strony mieszkańców elfka zwróciła się do Levusa. Jadący obok w głębokiej zadumie rycerz chwilę się zastanawiał, nim odpowiedział na pytanie dziewczyny.

    – Otóż pani, tyś jest dziecię lasów, podobnie jak ci, którzy sprowadzili na nas te nieszczęścia.

    – Masz na myśli chłopów z lasu?

    – A skąd… – mężczyzna ściszył głos i pochylił się w stronę towarzyszki. – Ludzie na driady tak klną. Chłopi twierdzą, że to one porwały dzieci. Mieszkają niedaleko, w wielkim Lesie Iltas. Od tamtej pory wszyscy z nieufnością spoglądają na obcych, a już zwłaszcza elfów.

    – Rozumiem, ale dlaczego taką niechęć przejawiają mieszczanie? Chyba nie ucierpieli aż nadto przez bunt chłopski?

    – Jednym z porwanych dzieci był syn miejscowego kupca, dość majętnego. Zaginął podczas wyprawy handlowej w pobliżu Iltasu. Nikt nie czuje się teraz bezpieczny.

    Kirianel zapytała po raz ostatni o bastion Kompanii Fladandzkiej, która miała swą filię w każdym dużym mieście. Rycerz poradził dziewczynie udać się do północnej części miasta, nieopodal wewnętrznych murów zamku.

    Bastion Kompanii nie wyglądał okazale, zwyczajny drewniany dwupiętrowy budynek, przy którym tułało się sporo najemników. Kondotierzy w milczeniu czyścili oręż oraz ćwiczyli walkę wręcz. Ci nieliczni, którzy spostrzegli elfkę, powitali ją skinięciem głowy. Kiria się tym nie oburzyła, wojownicy wrócili z wyprawy i byli zmęczeni.

    Powietrze było okropnie suche, większa część regimentu bastionu wypoczywała na zewnątrz. W środku pozostało tylko dwóch członków Kompanii, jednym z nich był opiekun filii, Kenan. Mężczyzna, dość niski, nieco łysiejący, niewiele starszy od Kirianel, siedział przy szerokim stole, nad którym rozstawiono mapy.

    – Szukam Kenana… – odezwała się niepewnie Kirianel po wkroczeniu do pokoju.

    – To ja, w czym mogę pomóc? – Wojownik podniósł wzrok znad papierów.

    – Jestem Kirianel, przysłano mnie tu do pomocy. – Elfka obejrzała się na prawo. Na wysokim podeście siedział przepiękny śnieżnobiały sokół. Zdziwiło ją jego niezwykłe upierzenie.

    – Nic o tym nie wiem, mogłaś uprzedzić nas wcześniej.

    – Uprzedziłam – odparła, spoglądając na najemnika.

    Mężczyzna otarł rękawem pot z czoła, po czym krzyknął na towarzysza.

    – Mikel, kiedy ostatni raz widziałeś kuriera z Południa?

    – Miał wrócić tydzień temu – padły słowa z drugiego piętra.

    – Kurwa, to już trzeci w tym miesiącu… – zaklął pod nosem Kenan. – Mikel! Wpisz następnego na listę porwanych!

    – A może nie żyje? – zasugerowała Kiria.

    – Nie… chłopi nie zabijają nikogo na szlaku. Gnoje boją się, że i my zaczniemy ich wyrzynać. Więc przysłano cię tu do pomocy. Czym konkretnie chcesz się zająć?

    – Chcę wam pomóc w poszukiwaniach porwanych przez driady dzieci.

    Kenan zmarszczył w zdziwieniu brwi i zamilkł.

    – Nie szukacie ich w tym wielkim lesie?

    – Nie, wynajęto nas do ścigania zbuntowanych chłopów i poszukiwań zrabowanych dóbr. Chertynów nie obchodzi jakaś tam dzieciarnia.

    Kirianel wiele słyszała o tej gildii. Dawniej było to wygnane z północy plemię barbarzyńców, który podróżowali po szlakach morskich i rzecznych w poszukiwaniu zysku. Poznali cały kontynent i w końcu doszli do wniosku, że łatwiej jest handlować niż rabować. Sprawdzili się także jako najemnicy, aż pewnego dnia ich wodzowie stali się wasalami króla Pelliaru. Oddano im Kerę we władanie, co pozwoliło rozkwitnąć tutejszej społeczności.

     Tak było dawniej, pomyślała Kirianel. Kilkanaście lat temu Chertyni przenieśli się na północne wybrzeże, gdzie założyli kolonie górnicze. Zostawili Kerę samą sobie, z wieloma problemami organizacyjnymi. Jedyną pozostałością po ich rządach były szlaki handlowe oraz przeróżne cła.

    – Jak to? Słyszałam, że jednym z porwanych jest syn miejscowego kupca.

    – Prawda, ale problem leży w tym, iż ten kupiec nie jest zrzeszony w gildii. Pewnie teraz tego żałuje.

    – Rozumiem… Na czym stoimy?

    – Sytuacja wygląda tak: jesteśmy związani kontraktami z Chertynami, więc mamy związane ręce. Poza tym kmieci i tak nie stać na nasze usługi.

    – Stąd też bunt?

    – Chłopi zaczęli wojować z agrariuszem, gildią oraz wojskiem Pelliaru, aby wymusić pomoc w odszukaniu dzieciaków. Dlatego teraz trzepiemy im skórę.

    – Z własnej inicjatywy nie możecie posłać choć kilku ludzi, żeby przeczesać las?

    – Ci towarzysze, którzy odpoczywają na powietrzu, wrócili właśnie z siedmiodniowego patrolu. Przykro mi, ale nie możemy ci pomóc. Tak w ogóle, z czyjego polecenia przybywasz?

    – Zostałam wynajęta przez świątynię Arkan.

    – Świątyni? – zdziwił się Kenan. – Myślę, że powinnaś zobaczyć się z agrariuszem, poszukiwanie dzieci leży w jego gestii, zapewne ci pomoże.

    – W porządku. Dziękuję za pomoc.

    – Nic wielkiego. Mikel! Gdzieś posiał mój dziennik?

    – Gdybyś powiedział "poproszę", to może bym sobie przypomniał! – grzmiał z góry Mikel.

    – Pocałuj mnie w dupę – odparł cicho Kenan, po czym wrócił do mapy.

***

    – Na pewno nie chcesz skosztować naszych przysmaków? – zapytał agrariusz Vidal Lenda, ocierając usta z soku wiśniowego. Mężczyzna siedział przy suto zakrytym stole, podczas gdy najemniczka stała na baczność.

    – Dziękuję wasza miłość, nie jestem głodna – skłoniła się nisko.

    Ubrany w pomarańczowy płaszcz, z koroną na głowie, mężczyzna oparł się o wysokie krzesło i zmierzył elfkę wzrokiem od stóp do głów. Zazwyczaj w takiej sytuacji władca na podstawie wyglądu oceniał, mniej lub bardziej trafnie, szanse najemnika na sukces. Kirianel jednak widziała w spojrzeniu brodatego władcy tęsknotę za uciechami cielesnymi. Przedłużające milczenie zaczęło peszyć czerwonowłosą.

    – Było to jakieś dwa miesiące temu – Vidal zaczął opowiadać. – W każdej z wiosek wokół Lasu Iltas zaczęły znikać dzieci chłopów. Plotka głosi, że to driady są porywaczami. Tym tropem ruszyli ze skargą do mnie kmiecie, najpierw kilku, potem całe tłumy. Głupcy żądali, i tu zważ na moje słowa, żądali, bym posłał wojowników na poszukiwaniu kilku gówniarzy. Sami boją się zbliżyć do puszczy choć na staję. Driadom palma odbiła i zaczęły do nas strzelać. Dawniej bez przeszkód można było wejść do Iltasu. Teraz jest tam bardzo niebezpiecznie… Sama jesteś elfem, co byś zrobiła, gdyby ludzie podpalili las?

    – Wasza miłość, wychowałam się poza Lauros – wyjaśniła Kirianel – nie trzymam się tak mocno tradycji mojego plemienia.

    – Podobnie jest tutaj, chłopi nie utożsamiają się z ziomkami ani z południa, ani z zachodu, ani z północy. A jeśli chodzi o ciebie… wyobraź sobie, że ten las jest świętym miejscem dla twoich rodaków.

    – Obawia się wasza miłość, że najadą Kerę w razie wojny z driadami?

    – Obawiam się? Uważaj na słowa… Twoja śliczna buzia nie zawsze może ocalić ci głowę.

    Kiria natychmiast pochyliła się nisko; mimo iż pracowała na zlecenie Agendum, nie dawało jej to przyzwolenia na swobodę wśród szlachty.

    – Proszę o wybaczenie waszej miłości, język płata figle.

    Vidal powstał, oparł się ramionami o ciężki stół i wziął głęboki wdech. Promienie słońca przebijały się do pomieszczenia przez wysokie, niczym nie przeszklone okiennice. Agrariusz zaczął przechadzać się po pomieszczeniu, gestem dłoni nakazał Kirianel, aby za nim podążała.

    – Widzisz, moja władza nie sięga tak daleko, jakby mogło się wydawać. Moje królestwo nie jest ani bogate, ani potężne, jesteśmy spichlerzem dla Pelliaru, przystankiem dla podróżnych kupców, niczym więcej. Teraz jednak nad moim ludem wznoszą się czarne chmury, zwiastujące wojnę. Król Isear zwalił mi na głowę część oddziałów. Kilka dni później doszły mnie słuchy, że na wschodzie krasnoludowie mobilizują wojska, a elfowie z północy postanowili wystawić w pole armię. A ja nie mam wpływu na żadnego z tych molochów.

    – A jeśli – Kirianel odważyła się przemówić – odnajdę dzieci, nim wydarzy się coś niepotrzebnego?

    – Myślę, że to nic już nie zmieni. Możesz jednak spróbować. Ja mam związane ręce, wszyscy moi ludzie muszą ścigać buntowników. Dlatego wysłałem list do Świątyni, prosiłem o pomoc kogoś zaufanego z grona mnichów. W końcu zjawiasz się ty. Jesteś z Kompanii Fladandzkiej czy z Agendum?

    – Niezupełnie. Można rzec, iż tylko współpracuję z Kompanią, podobnie jak z Gamarielem.

    – Hmm, jedną nogą tu, jedną tam? Życzę powodzenia, kapitan mojej osobistej straży poda ci więcej szczegółów.

    Kiria zrozumiała, iż musi już opuścić zamek, więc bez zbędnych słów pokłoniła się i udała w stronę wyjścia. Krocząc ku drzwiom, dostrzegła kątem oka cień bijący od strony okiennic. Nieduży, ale na tyle wyraźny, aby elfka rozpoznała w nim kryjącego się intruza.

    Gdy opuściła salę, natychmiast udała się do najbliższego okna. Otworzyła je szeroko, podskoczyła na parapet i wyszła na gzyms. Nawet gdyby miała lęk wysokości, odległość od ziemi nie wprawiłaby jej w osłupienie. Okno wychodziło na dziedziniec, na którym znajdowały się koszary straży miejskiej, kuźnia, stajnie oraz plac ćwiczeń. Wszyscy argusowie natychmiast zwrócili uwagę na balansującą po zamkowej ścianie Kirianel.

    Dziewczyna mocno przylgnęła plecami do rozgrzanych słońcem kamieni. Wzrok uparcie wbijała w daleką przestrzeń przed sobą. Powolnymi kroczkami kierowała się wzdłuż ściany, aż do komnaty audiencyjnej.

    Kiedy dotarła do pierwszej z okiennic, nagle poczuła bolesne uderzenie w plecy. Straciła na chwilę równowagę, próbowała chwycić za krawędź ściany, lecz ta była zbyt daleko. Przez chwilę elfce zdawało się, iż złapała za lniany materiał, potem jednak runęła prosto w dół, na stóg siana, rozłożony gęsto pod stajniami.

    Strażnicy pospiesznie ruszyli z ratunkiem. Niepotrzebnie, Kirianel miękko wylądowała. Natychmiast po upadku odgarnęła siano i obejrzała się za rozmytą smugą powietrza, za pędzącym po murze intruzem pod osłoną zaklęcia. Obłok sunął wprost na strażnika uzbrojonego we włócznię. Mężczyzna zablokował przejście, ale nie był w stanie powstrzymać niewidocznego przeciwnika. Kopnięty w brzuch, zachwiał się i przechylił za mur. Nim umarł, krzyczał niemiłosiernie. Jego wrzaski słychać było w całym Erdos.

    Kirianel spojrzała raz jeszcze na pędzącą smugę, lecz ta po chwili zniknęła jej z oczu, skacząc w dół, poza teren zamku. Powstająca ze słomy elfka spojrzała na tkwiący w dłoni materiał, zerwany kawałek płaszcza, w kolorze głębokiej purpury.

***

    Zgodnie z radą Kenana, Kirianel wyruszyła do najbliższej, a zarazem największej wioski w Kerze, Treald. Tam porwano w ostatnich dniach najwięcej dzieci, ponad tuzin. Do tej pory wioska była wierna agrariuszowi, lecz lada dzień również i jej mieszkańcy mogli wypowiedzieć posłuszeństwo.

    Chaty w wiosce rozmieszczono w totalnym nieładzie, jak gdyby chłopi stawiali domy gdzie popadnie. Drewniane budynki, okryte słomą i chrustem, wyrastające gęsto jeden obok drugiego, maskowały centralny plac. W miarę jak eflka zbliżała się polną drogą do Treald, coraz głośniej było słychać wrzaski wściekłego tłumu, dobiegające z serca wioski.

    Na wysokim podeście stał jakiś ziemianin i wygłaszał wzniosłe mowy przed zgromadzeniem. Już na pierwszy rzut oka wyróżniał się z tłumu, nosił skórzany czepek, ozdobiony pawim piórem, długi, elegancki płaszcz, pod którym nosił jasnozieloną, pozłacaną kwiatowymi wzorami koszulę. Mężczyzna krążył po platformie w kółko, jakby w transie, unosząc wysoko ręce, i z uporem maniaka wykrzykiwał coraz głośniej "Las Iltas" oraz "pieprzone driady".

    Zebrani poniżej chłopi, ojcowie i matki, po każdym zdaniu ziemianina gromko poklaskiwali. Wielu powtarzało nieustannie te same frazesy co on.

    Najemniczka weszła dalej w osadę, w całej wiosce kręciło się wielu podobnych kondotierów (chociaż nie reprezentowali oni Kompanii). Kilku z nich szczególnie zaintrygowało dziewczynę, bowiem zaczaili się na obrzeżu wioski, koło pojedynczego budynku. Spoglądali na otoczenie, jakby byli zwiadowcami, szukającymi czegoś konkretnego, albo złodziejami, planującymi przyszły rabunek. Oddaliła się od tłumu, aby przyjrzeć się bliżej tym ludziom.

    – Elf! – dziewczyna usłyszała pełen nienawiści okrzyk chłopów, na których wpadła w wąskiej przestrzeni między chatami. Nim się obejrzała, jak grzyby po deszczu pojawili się wokół gotowi do linczu chłopi.

    – Przybywam z południa, chcę wam pomóc…

    Nikt nie słuchał. Wzburzeni mieszkańcy byli coraz bliżej.

    Nie ruszyli jednak od razu do ataku, zatrzymał ich lśniący miecz Kirianel. Elfka poczuła gwałtowny skok adrenaliny, wolnym krokiem oddaliła się od ściany wściekłych kmiotków, po chwili jednak od tyłu zaszli ją kondotierzy. Dziewczyna żywo i groźnie zaczęła wymachiwać orężem, mając nadzieję, że choć na chwilę odgoni to widmo walki.

    Wrzaski i krzyki nagle ucichły, wśród agresywnych chłopów pojawił się ziemianin. Lud rozstąpił się, aby mężczyzna mógł przejść. Gdy ten ujrzał Kirianel, uśmiechnął się szelmowsko i skłonił w pas.

    – Proszę przepiękną panią o wybaczenie – zaczął otyły od piwska człowiek. – Ciężkie dziś czasy dla podróżnych, zwłaszcza niedobre dla elfów.

    – Tak w Kerze witacie przybyszów?

    – Gdyby nie dobrotliwy pan Onar, dawno byśmy cię pałkami po głowie ociosali, leśna suko! – wrzasnął sterczący z przodu, utykający starzec.

    – Przybywam tutaj na prośbę agrariusza Lendy, mam szukać waszych dzieci.

    Wtem tłum zamilkł. Onar zmarszczył podejrzliwie brwi i ze spokojem odparł:

    – Słyszeliście? Elf chce szukać naszych dzieci, a my, prości ludzie ziemi, mamy uwierzyć, iż nie łączą cię żadne więzy z drzewnymi siostrami? Ledwie wczoraj znaleźliśmy w szczerym polu jednego z naszych, ze strzałą wbitą w plecy.

    – Jestem po waszej stronie, podobnie jak władca Kery, któremu służę.

    – Nie trzymamy niczyjej strony – odparł Onar – bo nikt nie trzyma naszej.

    Tłum chłopów i dziewek wtórował ziemianinowi okrzykami nienawiści.

    – Driady zaczęły z nami wojnę i my ją skończymy, a twoi ziomkowie, jeśli przeszkodzą nam w wymierzeniu sprawiedliwości, posmakują naszego gniewu. Ty również. Kiedy w końcu dorwiemy jedną z tych wiedźm, pokażemy, jaka siła drzemie w pięściach ludzi.

    Tłum wiwatował i poklaskiwał na słowa ziemianina, jego żywiołowość i gniew udzielały się wieśniakom. Przytakiwali każdemu jego słowu, jak tresowane chochliki.

    Spomiędzy chat wyszli najemnicy Onara, prowadzący rumaka Kirianel. Elfka raz jeszcze popatrzyła na twarze mieszkańców. Z jednej strony dostrzegła w ich oczach desperację, z drugiej zaś furię i nienawiść, których siłę mogła niebawem poczuć na własnej skórze. Szybko wskoczyła na siodło. Na pożegnanie Onar zdjął kapelusz, uśmiechnął się dziarsko i klepnął ogiera po grzbiecie. Za pędzącym koniem unosiły się gęste kłęby kurzu, po chwili dziewczyna zniknęła z oczu wieśniaków.

    Kiria przysiadła w gęstej trawie pod rzędem jabłoni, wsadziła między zęby źdźbło trawy i zaczęła pogwizdywać wraz z ptakami. Kiedy minęła godzina, dziewczyna wspięła się na konia, nie spuszczając oczu z kolumny jeźdźców wyjeżdżających z Treald. Pogłaskała za uszami wiernego rumaka i pocwałowała między drzewami za najemnikami Onara.

***

    Po przekroczeniu rzeki Heilam jeźdźcy rozdzielili się na dwie grupy. Onar wraz z małą świtą ochroniarzy ruszył na zachód. Kirianel udała się za drugim oddziałem, na wschód. Rzeka przebijała się tam przez południowe pasmo pierścienia gór Edin Dim.

    Zewsząd roztaczały się przepiękne widoki zalesionych wzgórz. Kiria, cwałując po brzegu Heilam, z lubością spoglądała na lśniącą taflę zielonkawej wody, po której pływały liczne stada dzikich gęsi. Na tych terenach nie było ani metra płaskiej powierzchni, wszystko ze wzgórz opadało ku rzece. Latem, podczas burz, kiedy deszcz spływał z gór, wezbrana woda wylewała w dole rzeki. Kolejne lata powodzi sprawiły, iż na zachodnim obszarze Kery rozpościerało się bagno.

    Podążała za nimi półtora dnia i już miała zrezygnować, gdy niespodziewanie najemnicy Onara zatrzymali się nieopodal wodospadu, gdzie obozowała pozostała kompania żołnierzy fortuny. Razem z grupą z Treald było ich dwudziestu.

    Kiria przywiązała konia obok wielkiej skały, po czym zeszła poniżej, aby przyjrzeć się obozowisku.

    Ciekawe, czemu obozują w takiej puszczy, zastanawiała się Kirianel, nim zarzucono jej wór na głowę. Elfka próbowała się wyrwać oprawcom, lecz jeden z nich zdzielił ją tak mocno, że straciła przytomność.

***

    Związana agentka odzyskała świadomość, gdy zimny wieczorny wiatr drażnił odkryte ramiona. Zawiązano jej na twarzy opaskę, wiedziała jednak, iż trafiła do obozu ludzi Onara. Kirianel starała się nie zdradzić swego przebudzenia, wytężyła słuch, mając nadzieję, że czegoś się dowie.

    – Śpi? – usłyszała wyraźnie.

    – Nie wiem – kroki drugiego mężczyzny brzmiały coraz głośniej, po chwili elfka poczuła silne uderzenie w brzuch, siłą woli zmusiła się, by nie krzyknąć, pomimo bólu.

    – Tylko uważaj – odparł ten drugi – to elfka, jeszcze gotowa jest nam tu wykitować.

    – Od kopniaka?

    – No, takie delikatne. Może i długo żyją, ale złam im żebro, a gotowe są wyzionąć ducha. Zwinne jak kozy, ale jak już połamią kopyto, to tylko pod nóż. Ale od czego są magowie… Dobra, dość ględzenia. Szef chciał wiedzieć: czy tą drugą odesłaliście już na miejsce?

    – Tak, pewnie. Po cholerę mielibyśmy ją tu sprowadzać? Od razu wysłałem chłopaków do Treald. Jeśli będziemy mieli szczęście, lada dzień podpalą sukę na stosie. – Najemnicy zaśmiali się.

    – A co z tą? – elfka usłyszała trzeci głos, także mężczyzny.

    – W sumie też można na stryczek posłać, ale nie wiemy, czego się dowiedziała. Zabierzemy ją do kopalni, jeśli władze będą jej szukać, powiemy, że została porwana przez chłopów. To zmusi agrariusza do najazdu na driady. A jak nie jego, to legrony Pelliaru załatwią za nas robotę.

    Kirianel próbowała z natłoku głosów wydobyć kolejne wskazówki. Niestety, kondotierzy nie napomknęli już o driadach. Elfka poczuła na skórze, jak ciepło ogniska blednie, potem porywacze pogrążyli się we śnie. Leżała więc w półletargu, wyczekując odpowiedniej chwili, żeby oswobodzić się z więzów. Liny, dość ciasno zawiązane na nadgarstkach i kostkach, nie pozwalały jednak dziewczynie ani drgnąć. Leżała bez ruchu, wyczekując dalszego biegu wydarzeń.

    Los sprawdził jej cierpliwość. Dobre trzy godziny później Kirianel poczuła na szyi zimny dotyk kobiecych dłoni, delikatnych i malutkich, jak u dziecka. Ich chłód był tak mrożący i nieprzyjemny, iż odruchowo elfka chciała pisnąć. Uniemożliwiła jej to druga dłoń, które opadła na usta dziewczyny.

    – Bądź cicho – usłyszała szept. – Wszyscy śpią, ale musimy być ostrożne.

    Uścisk więzów zelżał, opaska opadła z oczu. Kiria przysiadła na ziemi, by złapać się za obolały brzuch. Zobaczyła dogasające ognisko, wokół którego spali najemnicy. W oddali wartownicy cicho podśpiewywali, a jeden z nich, siedzący najbliżej obozowiska, powoli odwracał wzrok w stronę elfki. Dziewczyna poczuła na sobie zimny dreszcz oraz narastający gwałtownie niepokój. Nagle jej szyję i ramiona oplotły ręce wybawczyni.

    – Ani drgnij. Nie zobaczy nas.

    Miała rację.

    Mężczyzna ani na chwilę nie zatrzymał wzroku na Kirianel i intruzie, nawet nie zająknął się podczas nucenia pieśni. Odwrócił się jakby nigdy nic i kontynuował śpiew. Elfka odetchnęła z ulgą, po czym, prowadzona za rękę przez wyzwolicielkę, ruszyła w stronę drzew.

    Z dala od miękkiego światła ogniska gęsty las spowijał wszystko w ciemnościach, toteż Kiria niepewnie postępowała naprzód. Jedynym, co mogła dostrzec, był kontur głowy niewysokiej kobiety, kiwający się przed wojowniczką. Po chwili znalazły się na niedużej polance, którą rozświetlały gwiazdy i blask księżyca. Kirianel ujrzała wówczas biegnącą z przodu dziewczynkę, najwyraźniej nastolatkę.

    – Zaczekaj – zatrzymała się po chwili – a mój koń?

    – Już go sprowadziłam, na szczęście nie zdjęli z niego bagażu – odpowiedziała piskliwie towarzyszka.

    – Szybka jesteś, dziękuję za pomoc, ale co taka mała dziewczynka robi tak daleko od domu?

    – Uważaj sobie – niziutka wyzwolicielka obróciła się i odsłoniła rozgniewane oblicze. – Nie jestem żadną dziewczynką! – Przed Kirią znajdowała się dorosła twarz niziołka.

    – Och! – Kirianel aż zakryła usta, orientując się, jaką popełniła gafę. Popatrzyła uważnie na nieznajomą, na jej twarz, lśniące oczy, obszerny płaszcz z kapturem.

    – Co tak sterczysz? – odparła kobieta. – Zmykajmy stąd, nim się połapią, że zniknęłaś.

    Czerwonowłosa elfka przytaknęła i pobiegła wraz z przewodniczką do koni, pięknego rumaka Kirii oraz pomarańczowego kucyka, którego dosiadła nieznajoma.

    – Tak przy okazji, jestem Kirianel.

    – Mów mi Sawka.

    – Sawka?

    – Od "sakiewki". Najemnicy Onara będą się zastanawiać, co ich martwi najbardziej, twoje zniknięcie czy brak sakiewek – odparła Sawka, uśmiechając się pod nosem. – Zaczekaj chwilę – uniosła dłoń na znak protestu – czy z tobą w obozie nie było kogoś jeszcze?

    – Nic nie widziałam.

    – A czy nie słyszałaś czasem o drugim więźniu?

    Kirianel zastanowiła się przez chwilę, po czym odpowiedziała:

    – Nie… byłam nieprzytomna. Tak w ogóle to kim jesteś? Czy szukasz dzieci z wioski?

    – Dzieci? A tak, właśnie… dzieci, oczywiście, kogóż innego? Czy w obozie mówili coś, co może pomóc w poszukiwaniach?

    Nagle wokół zaświszczały strzały, a jedna z nich, zabłąkana pośród drzew, mknęła wprost na Sawkę. Kobieta wypadła z siodła, zdążyła tylko jęknąć. Koń Kirianel potwornie się przestraszył nawałnicy pocisków, rozszalały popędził przed siebie, na zachód.

***

    Kirianel długo zmagała się z przerażonym zwierzęciem, aby zatrzymać jego szaleńczy galop. Z trudem jej się to udało, pokonali wiele kilometrów, nim rumak stanął. Dziewczynę oblał zimny pot, serce waliło, jakby uderzano w bęben. Zatrzymali się przy brzegu rzeki Heilam, aby nieco ochłonąć.

    Elfka obmyła twarz, następnie przyprowadziła konia do wodopoju, by zwilżył język, sama zaś chwyciła za bukłak, przypięty do bagaży. Dobrze pamiętała, jak kiedyś rozchorowała się, pijąc z pierwszego lepszego źródła wody. Kiedy odetchnęła, jak za uderzeniem pioruna przypomniała sobie słowa najemników.

     Przetrzymywali jeszcze kogoś. Może złodziejkę, taką jak Sawka? Nie… na pewno nie. Przecież widziałam jej płaszcz… czyżby zbieg okoliczności? Najemnicy wiedzieli, kim jestem, chcieli mnie torturować. Coś muszą ukrywać, pytanie tylko co? Sawka powiedziała, że ktoś porywa driady. Na pewno nie chłopi, boją się zmierzyć z driadami, dlatego to Landę prosili o pomoc. A jeśli za zniknięcia dzieci i driad odpowiada ta sama osoba? Tylko jak się upewnić… Może złapana przez nich dziewczyna będzie wskazówką. Muszę ją odnaleźć. Tylko oby nie było za późno!

    Wojowniczka dosiadła konia i chwyciła za lejce. Popędzając ogiera, miała nadzieję dotrzeć na czas. Czuła się bowiem, jakby na jej szyi zawiązano pętlę, która coraz mocniej się zaciska.

***

    Wioska Treald wyglądała na opuszczoną. Kirianel ostrożnie przekradła się przez pole kukurydzy, wypatrując w oddali pochodni. Gdy dotarła na skraj pola, usłyszała kobiecy śpiew, wprowadzający w głęboką nostalgię. Im bliżej centrum wioski, tym śpiew stawał się głośniejszy i wyraźniejszy. Nie melodia jednak zwróciła uwagę elfki, lecz słowa. Pieśń śpiewana była w adenilu, wspólnym języku elfów, niziołków i co ważniejsze, driad.

    Kiria wytężyła wzrok, jako elfka widziała co prawda ostrzej niż ludzie, ale po zmroku była równie ślepa co inni śmiertelnicy. Przy platformie, na której parę dni wcześniej wygłaszał mowy Onar, siedziała związana dziewczyna.

    Przepiękny śpiew przerwał najemnik, uderzając ją w twarz.

    – Milcz, suko! – wrzeszczał, bijąc kobietę zaciśniętą pięścią. Następnie splunął na ranną driadę i powrócił na posterunek. Stał tam także drugi kondotier. Razem pilnowali uwięzionej, zalanej łzami i krwią. Przez chwilę głośno płakała, szybko jednak przestała, kiedy najemnik wrócił i raz jeszcze pogroził pięścią.

    Kirianel nie miała wątpliwości, iż ludzie Onara mówili właśnie o tej dziewczynie. Elfka zdawała sobie sprawę z ryzyka. Nie wiedziała, dlaczego driada została uwięziona. Możliwe, że była niewinną ofiarą, podobnie jak Kiria, jednak nie sposób było tego sprawdzić.

     Ale czy na pewno? Może powinnam porozmawiać z sołtysem, przekonać ich, że driada może pomóc w odnalezieniu dzieci… Co ja plotę. Prędzej mnie wrzucą na ruszt, niż pozwolą sobie przemówić do rozumu.

    Wojowniczka wystawiła nagie ramię z gęstwin kukurydzy. Chmury się rozstąpiły, odsłaniając księżyc. Srebrny okrąg emanował światłem, które biło wprost na Treald. Najemnicy, wcześniej skryci w ciemnościach, teraz byli widoczni jak na dłoni. Kirianel ostrożnie wymierzyła w głowę pierwszego ze strażników. Poczekała, aż drugi oddali się na tyle daleko, żeby nie mógł nic usłyszeć, po czym wystrzeliła z procy.

    Pocisk ledwo zaświszczał w powietrzu, niczego niespodziewający się kondotier padł jak kłoda, nie wydając ani jednego dźwięku. Z drugim przeciwnikiem było jednak trudniej.

    Kirianel ruszyła w stronę zabudowań, by skryta w cieniu chat, oddać kolejny strzał. Zawracający najemnik oberwał w skroń, lecz nie stracił przytomności. Przewrócił się na bok i złapał za gorejące od bólu czoło. Potem dostał po raz ostatni, kopnięty prosto w twarz przez nadbiegającą Kirię. Czerwonowłosa zbliżyła się do półprzytomnej driady. Miała zielono-szarą cerę, białe jak śnieg zęby oraz wielkie, złote oczy. Kirianel przyklękła przy niej i wyciągnęła dłoń.

    Zaczęło świtać, a w wiosce Treald słychać było już pianie kogutów. Drzwi karczmy otworzyły się na oścież, a z chaty wyłonił się zaspany jeszcze gospodarz, przecierając oczy. Mężczyzna rozdziawił szeroko usta i ziewnął. Karczmarz był jeszcze w koszuli nocnej, opadającej swobodnie aż po kolana. Leniwym krokiem zmierzał prosto do wychodka, pozdrawiając po drodze sąsiada. Gdy odwrócił wzrok na drugą stronę ulicy, na główny plac, oniemiał.

    – Ludzie! Ludzie! – darł się na cały głos, jak opętany. – Leśna wiedźma zniknęła!

    Na zewnątrz wybiegli chłopi, dzierżąc w dłoniach kije i pałki. Wszyscy, jak zaklęci, ruszyli w tym samym kierunku, na plac główny, gdzie leżeli nieprzytomni najemnicy. Obok mężczyzn leżały pocięte więzy.

    Do uszu Kirianel dobiegły okrzyki rozwścieczonego chłopstwa. Popatrzyła na wioskę, aby upewnić się, że nikt jej nie śledził. Następnie obróciła się do przestraszonej driady, skulonej w kłębek.

    – Ane nebal? – Elfka spytała w adenilu, czy nic jej nie jest. Gdy driada oprzytomniała, wyjawiła, iż pilnowało jej nie dwóch najemników, lecz trzech. Wyjawiając to, powiodła oczyma za plecami elfki.

    Kirianel natychmiast pchnęła driadę na plecy, jednocześnie pochylając się na bok. Unik się udał. Nie było czasu przyjrzeć się trzeciemu strażnikowi, który śledził uciekinierki od samej wioski. Ostrze miecza minęło głowę wojowniczki zaledwie o kilka centymetrów. Kiria obróciła się na bok i bez cienia wahania kopnęła go w rzepkę.

    Trzymał ciężki miecz obiema rękami, toteż nie mógł obronić się przed tym ciosem. Mężczyzna zawył z bólu, po czym przechylił się w przód i wypuścił z rąk oręż.

    – Nie chcę z tobą walczyć – rzuciła zdyszanym głosem – szukam porwanych dzieci, potrzebuję tej driady!

    Najemnik nie słuchał, nacierał dalej.

    – Jestem po waszej stronie, proszę, przestań!

    Nie słuchał.

    Kirianel wyprowadziła cios lewym sierpowym, mimo że jako elfka miała niewiele siły. Najemnik zebrał się w sobie i sparował uderzenie ramieniem.

    Drugą ręką chwycił czerwonowłosą za szyję i zaczął powoli podnosić. Oczy dziewczyny zaczęły się szklić, na twarzy zrobiła się sina. Potężny uścisk człowieka omalże nie rozerwał elfce krtani. Powieki stawały się ciężkie, płuca palił potworny żar. Kiria wisiała bezwładnie nad ziemią, a jej delikatne piąstki bezskutecznie próbowały bić napastnika po głowie. Ostatkiem sił zdążyła jednak zadać silny cios, kopnęła go w krocze.

    Reakcja była natychmiastowa. Zraniony w czułe miejsce puścił wojowniczkę, po czym skulił się i złapał za obolałe przyrodzenie. Kiria upadła na ziemię, zaczęła czołgać się w kierunku miecza. Koniuszkiem palców zdołała dosięgnąć broni, kiedy usłyszała za sobą wściekły ryk.

    Wystraszona, obróciła się, trzymając w dłoniach miecz, który przebił mężczyznę na wylot. Napastnik wykrzywił się i splunął krwią. Przerażona elfka chciała coś powiedzieć, kiedy rozszalały najemnik ponownie zacisnął pięści na jej szyi. Uścisk nie był już tak potężny jak przednio, słabł z każdą chwilą. W końcu mężczyzna przymknął powieki i umarł.

    Kirianel z trudem zrzuciła z siebie ciało nieboszczyka.

    Co ja zrobiłam? Co teraz będzie?, pomyślała elfka, patrząc na zabitego najemnika.

    – Chodź – powiedziała do płaczącej driady – musimy się spieszyć.

    Złapała zielonoskórą za rękę i zaprowadziła w odosobnione miejsce, gdzie czekał już koń. Obie wsiadły na jego grzbiet i rwącym galopem ruszyły na wschód, z dala od ludzkich osiedli. Teraz, mając przy sobie driadę, Kirianel pomyślała o zasięgnięciu opinii u drugiego źródła – wśród leśnych nimf z Lasu Iltas.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.