» Teksty » Artykuły » Sen na jawie – Relacja z Avatar Day

Sen na jawie – Relacja z Avatar Day


wersja do druku
Redakcja: Marigold

Sen na jawie – Relacja z Avatar Day
W piątek, 21 sierpnia, odbył się ogólnoświatowy pokaz kilkunastu minut Avatara – nowego filmu Jamesa Camerona. Jeśli jeszcze nie słyszeliście o tej produkcji, to najłatwiej powiedzieć, że to przygodowe kino SF, na granicy baśni, wykonane z ogromnym rozmachem. Nad filmem wisi widmo ogromnej presji i wywindowanych oczekiwań. Wiele z nich schłodził pierwszy zwiastun. Jak obronił się materiał wyświetlany w kinie, w 3D? O tym poniżej.

Sala zapełniała się w jednostajnym tempie. Panie przy wejściu niestety odbierały całkiem sympatyczne zaproszenia i wręczały okularki do trójwymiarowego oglądania. Później zaczęło robić się nudno, gdyż seans się opóźniał. Następnie zapanowały ciemności, które znowu trwały podejrzanie długo. Wreszcie jednak pojawił się trójwymiarowy James Cameron i zapewnił widownię, że fragmenty, które obejrzy pochodzą z pierwszej połowy filmu i nie zdradzają zbyt wiele.

Scena z pułkownikiem Quaritchem, prowadzącym odprawę dla nowoprzybyłych, otworzyła pokaz. Stephen Lang w tej roli prezentuje się po prostu świetnie. Może to nie ten poziom co sekwencje z marines z Aliens, ale widać, że to twardziel i pewnie będzie miał w filmie sporo do powiedzenia. Potem dane nam było zobaczyć krótki fragment z Jakiem (Sam Worthington) – sparaliżowanym weteranem i granym przez Sigourney Weaver naukowcem. Sympatia do Weaver może tu być ważnym czynnikiem, ale nie mogę się doczekać na więcej zgryźliwej pani doktor. W tej scenie Jake po raz pierwszy ma ”wniknąć” w ciało tytułowego awatara – genetycznie wyhodowanego ciała, które może żyć i oddychać w niegościnnym, obcym świecie. Wszystko, co następuje później, to dzieło komputera – kilka sekwencji w dżungli obcej planety.

Więc jak to wygląda? Znacznie lepiej niż na zwiastunie. Nie wiem, czy to efekt 3D, czy raczej wielki ekran, a może brak montażowej papki. Tak czy inaczej, te kilkanaście minut, to ucieleśnienie tego, co powiedział reżyser – "oglądanie Avatara jest jak śnienie z otwartymi oczyma". Pandora jest nieprawdopodobnie sugestywna i realna. Jest czymś pomiędzy rafą koralową i Amazonią – gęsta roślinność, fruwające owady, fantastyczne rośliny… A do tego prawie wszystko świeci bioluminescencyjnym światłem. Widok jak z bajki, ale taki w który można uwierzyć. Świecące kwiaty nie są jak żarówki – światło jest łagodne i przypomina niektóre stworzenia z oceanicznych głębi Ziemi. Zwierzyna zachowuje się w przekonujący sposób – latające, jaszczuropodobne stwory potrząsają łbami jak ptaki, wielkie drapieżne coś szarżuje niczym dziki kot, wreszcie kolos z głową przypominającą rekina-młota, dający do zrozumienia, że zaraz zacznie atakować.

W ten bajeczny i niebezpieczny świat wrzuceni są obcy o błękitnej skórze, obwieszeni różnymi talizmanami, piórami, koralikami oraz innym brzęczącym i dyndającym sprzętem. Na’vi, bo o nich mowa, mają wprost fenomenalną i wielce sugestywną mimikę. Nie przesadną - jak postaci z kreskówek, nie sztuczną - jak niektóre komputerowe twory czy drewnianą - animowaną przez lalkarzy. Oni tam są i żyją. Nawet jeśli w pierwszej chwili przypominają mroczne elfy z World of Warcraft. Jedną z sekwencji filmu jest coś pomiędzy inicjacją a polowaniem, gdzie główny bohater musi schwytać i dosiąść latającego stwora na oczach plemienia – scena zupełnie wciąga, widz zapomina, że to jedna wielka animacja. Po seansie można się umocnić w przekonaniu, że film będzie miał wiele z Tańczącego z wilkami. Dla mnie to zaleta – lubię czerpanie z dobrych wzorców. Wtórności raczej nie będzie. Nie na Pandorze.

W czasie pokazu nie zwróciłem zbytniej uwagi na muzykę – wiem tylko, że była. Imponujące natomiast było udźwiękowienie. O dreszcz przyprawiły mnie szczególnie niosące się echem po lesie porykiwania młotogłowego kolosa czy skrzeki latających stworów. Efekt 3D, który był tu kluczową kwestią wygląda dobrze. W z dynamicznych scen zdarzał się doskwierający flicker, którego pewnie nie byłoby w IMAXie (pokaz odbył się w cyfrowym 3D z jednym projektorem). Na szczęście nie ma prostackiego wciskania widowi przedmiotów w oko – głębia obrazu po prostu zwiększa poczucie immersji, nie rzuca się w oczy. Nie myśli się o tym w czasie seansu, po prostu świetnie się to ogląda.

Podsumowując - jest na co czekać. Zapowiada się największe widowisko roku, powalające rozmachem i wyobraźnią. Nie wiadomo, jak wypadnie fabularnie, ale wszystkie materiały, z którymi się zapoznałem, wskazują, że Cameron stworzył niezwykle przemyślany i spójny świat, a historyjka jest mocno sztampowa, ale sprawdzona. Zapowiada się dwugodzinny sen na jawie…

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Avatar
Dialog między Iuliusem, Medeą a Scobinusem
Avatar
- recenzja
Żmudna sztuka światotwórstwa
Czas na wycieczkę po światach wyobrażonych
Alita: Battle Angel
Zabójczy aniołek w cyberpunkowym stylu
- recenzja
The Last Days on Mars
Space zombies
- recenzja
2013: Top 5 filmów
Podsumowanie najlepszych filmów minionego roku

Komentarze


~DmooN

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
-2
"przygodowe kino SF, na granicy baśni,"

A po polsku?
27-08-2009 22:13

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.