» Horror czyli Kulthulhu » Opowiadania » Sąsiad

Sąsiad

Tyle się teraz mówi o bandytach, co chodzą po domach i kradną... Co panu powiem, to panu powiem – najważniejsze to mieć dobrego sąsiada. Można z nim poplotkować, wypić połówkę, obejrzeć mecz – dobry sąsiad jest na wagę złota. Panie, szanuj swoich sąsiadów, szanuj – nigdy nie wiesz, kiedy ci będą mogli pomóc.
pan Edward, mieszkanie nr 4


17:33


Kolejny męczący dzień. Dopiero wpół do szóstej, a oczy same się zamykają. Cholera, z chęcią bym się położył, ale mam jeszcze dużo pracy. Muszę sprawdzić ten zasrany projekt, pewnie Laura znów coś sknociła. Ale przecież to kuzynka szefa, nie wywalą jej na zbity pysk. Pieprzona rodzinka.

Do tego pada jak z cebra. Jestem cały mokry. Kuźwa. Nie mogę zapominać o parasolu, w końcu już listopad. A rano było tak pięknie – jak ja nienawidzę się łudzić.

Znów jestem pod drzwiami swojego mieszkania. Szukam w kieszeni kluczy, jednocześnie sprawdzając czy jak zwykle, sąsiad mnie obserwuje. O dziwo, chyba nie. W sumie... ciekawe co robi?

Gdy podchodzę do drzwi, uzyskuję odpowiedź – ledwo słychać "Zimę" Vivaldiego. Skoro słucha klasyki, to pewnie porządny człowiek z niego. Musi być bogaty, skoro stać go na taki czynsz. Ale... jeśli w ogóle nie wychodzi z domu, to raczej nie jest z nim dobrze.

Jestem zmęczony, to nie podlega dyskusji – od kiedy słuchanie klasyki jest wyznacznikiem tego, jak porządny jest człowiek? Hannibal Lecter też chyba lubił klasykę. Do innych rzeczy, za którymi wręcz przepadał, należała konsumpcja fragmentów ludzkiego ciała. Czyżbym miał za ścianą jego sobowtóra?

Heh, wiem, kiepski żart. To przez to zmęczenie i ten cholerny deszcz.

Dobra, mam klucze. Dolny zamek, klucze do kieszeni, naciskam klamkę – zamknięte. Niania zmieniła przyzwyczajenia? Otwieram górny zamek, drzwi wreszcie ustępują. Wchodzę do środka.

Coś jest nie tak. W powietrzu czuć perfumy. Intensywną woń kobiecych perfum.

Ostrożnie kładę teczkę na podłodze. W łazience pali się światło. Powoli wchodzę w głąb domu.

- Tobiasz? Pani Krystyno?

Nikt nie odpowiada. Może wzięła go na spacer? Teoretycznie powinna siedzieć do osiemnastej, ale zazwyczaj wychodzi wcześniej. Tobiasz po obiedzie zasypia i gdy przychodzę z pracy, śpi jak suseł. Wysłałem jej SMSa, że się spóźnię, ale nie odpisała.

Stało się coś złego?

Pieprzony pesymista. Poszli na spacer. Nie ma innej możliwości. Za dużo się filmów na oglądałeś, teraz świrujesz.

Pada jak cholera, a oni poszli na spacer?

Tak w ogóle, to cały czas stoję w przedpokoju i zostawiłem otwarte drzwi. Zamykam na dolny i na górny zamek. Jeśli ktoś tutaj jest, będzie musiał przejść po moim trupie.

Co ty pierdolisz?! Uspokój się!

Idę sprawdzić jego pokój.

Deszcz wściekle stuka o parapet.

Pusto. Żaluzje nie są zasłonięte, więc musieli wyjść wcześnie. Niania nigdy nie pozwala, by Tobiasz bawił się przy słabym świetle. Dobra, pozostaje mi czekać na ich powrót.

Idąc do kuchni, zatrzymuję się przed łazienką. Drzwi są zamknięte. Świeci się światło, ale nic nie słychać. Zapomniała zgasić? To do niej niepodobne.

Atmosfera jak w jakimś tanim filmie grozy.

Pukam w te cholerne drzwi od łazienki. Nikt nie odpowiada.

- Tobiasz? Krystyna? Jesteście tam?

To musiało wyjątkowo głupio zabrzmieć.

Naciskam klamkę.

Ktoś puka.

Ktoś puka!

To oni. Wreszcie. Wypuszczam ze świstem powietrze i podchodzę do drzwi wejściowych. Jednocześnie zaświecam światło w przedpokoju.

Otwieram.

Na progu stoi Tobiasz w jakimś czerwonym płaszczu przeciwdeszczowym. Wiem, że mu go nie kupowałem. Na głowie ma kaptur i teoretycznie to mógłby być jakiś inny dzieciak, ale swojego syna rozpoznaję.

Obok niego stoi mój sąsiad. Dobrze go zapamiętałem – łysy, prostokątne okulary, lekka nadwaga. Myślałem, że jest starszy, ale wygląda na jakieś czterdzieści parę lat. Ma na sobie brązowy płaszcz, w lewej ręce trzyma parasol, prawą w kieszeni.

- Byłem z małym na spacerze – lekko się uśmiecha.
- Aha – w głowie sto tysięcy pytań, ale tylko tyle jestem w stanie z siebie wydusić.

Kucam i delikatnie ściągam kapuzę, by spojrzeć w twarz Tobiasza.

Usta są owinięte taśmą, zapłakane oczy.
Szybkie spojrzenie w bok – diabeł tkwi w szczegółach.

Przecież ten pierdolony parasol w ogóle nie jest mokry.

Za późno.

7:40


Wychodzę – w prawej ręce wysłużona skórzana torba, w lewej klucze. Zamykam na górę – dolny zamek czasem się zacina. Moja żona robiła tak samo, szczerze mówiąc, to ona mnie tego nauczyła.

Dawno nie oliwiłem zawiasów, stąd dość głośny jęk, gdy zamykałem drzwi. Mam nadzieję, że Moniczka się nie obudziła. Ma taki lekki sen. Mój skarb. Pewnie będzie słodko spała, aż do chwili gdy Jola przyjdzie z pracy. Zawsze tak jest.

Źle. Kobiet mojego życia nie ma w domu. Żyję iluzjami. Siedzą teraz gdzieś w Hiszpanii. Tam gdzie się rozstaliśmy. Jestem sam.

Sprawdzam klamkę. Dobrze, wszystko zamknięte. Mogę iść.

Niania przyjdzie dopiero za dwadzieścia minut. On wyszedł do pracy, nigdy się nie wraca. Mam 1200 sekund by się przygotować.

Jak zwykle zamknął na dół. Gdybym nie robił tego wcześniej, pewnie dłużej by mi to zajęło – ale w obecnej sytuacji, to bułka z masłem. Znajomy, tak upragniony szczęk zamka i jestem w środku. W powietrzu czuć jego wodę kolońską.

Pokój małego jest po prawej stronie. Mam nadzieję, że go nie obudziłem. Zamykam za sobą drzwi, tylko na dolny zamek. Nie chcę w niej wzbudzić podejrzeń. To mogłoby przeszkodzić naszemu planowi.

Ostrożnie przemierzam przedpokój, kierując się do pokoju chłopaczka. Jest dobrze – śpi. Przez wpół odsłonięte żaluzje przebijają się promienie słoneczne. Jak na listopad, rzeczywiście ładna pogoda. Może zabrać go na spacer? W sumie niezły pomysł.

Jednak na razie trzeba zadbać o to, by nie obudził się w nieodpowiednim momencie. Odrobina mieszanki chemicznej, której nazwy nawet nie pamiętam, powinna mu zapewnić jeszcze parę godzin snu. I tak potrzebną krótkotrwałą amnezję.

Dobra, narkotyk krąży już w żyłach małego. Przechodzimy do dalszej części naszego planu.
Strzykawkę zostawiam na biurku, razem z pustą ampułką. Potem zaświecam światło w łazience, puszczam wodę do wanny. Zamykam drzwi od łazienki. Siadam w kuchni i robię sobie herbatę z odrobiną cytryny.

Czekam.

Za oknem niby słońce, ale czuję, że wkrótce będzie padać. To nie zadowoli naszego prezesa, bo zapomniał o parasolce. To takie prymitywne – człowiek potrafiący zarządzać zasobami ludzkimi, jednym podpisem decydujący o czyimś dobrobycie lub nędzy, zapomniał o czymś tak trywialnym jak parasolka. Żałosne.

Czekam.

Ciekawy jestem, jakie motywy mną kierujące przedstawi prowadzący śledztwo. Zemsta? Nie, to takie banalne. Chęć zysku? Pieniędzy mam dość. Zryty beret? Lubię to młodzieżowe określenie, ale to też nie to. Chyba, że rzeczywiście jestem jakimś rodzajem psychopaty, który o tym nie wie?

Po prostu sny.

Niech się śledczy głowi nad motywami.

Szczęk klucza w zamku. To ona.

Akcja!

Tak jak przypuszczałem, zachowuje się cicho – nie chce obudzić małego. Słyszę, jak wiesza płaszcz a jej torebka, chyba ta prostokątna i czarna, uderza o boazerię. Idzie, kieruje się prosto do pokoju małego. Chyba już usłyszała plusk wody w wannie. Hm, jeśli podeszła pod drzwi i nasłuchuje, to równie dobrze mogła już zobaczyć strzykawkę na biurku.

Poszła do gabinetu. Teraz dajmy jej chwilę na skojarzenie faktów.

Ze swojej wysłużonej torby wyciągam młotek i podchodzę pod drzwi z kuchni.

Działa tak jak przypuszczałem, kobiety są jednak głupie.

- Proszę pana! Czy pan tam jest? – podoba mi się ta histeria w jej głosie.

Wychodzę z kuchni. Jest odwrócona tyłem. Cztery kroki. W sumie, nawet ładnie wygląda – jak na nianię oczywiście. Trzy kroki. Ciekawe ile ma lat? Dorabia sobie do renty, emerytury czy może to jej podstawowe źródło utrzymania? Dwa kroki. W sumie, to mógłbym jej o to zapytać. Nic wielkiego by się nie stało, może tylko byłaby lekko przestraszona. Jeden krok. Pachnie tak jak moja żona.

Uwielbiam te perfumy.

Koniec przedstawienia.

11: 06


- Cześć, Tobiasz, jestem twoim wujkiem.
- Wujkiem?
- To tata ci nie mówił, że cię dziś odwiedzę?
- Nie – mały kręci głową.
- Och... Musiał zapomnieć. Chodź, idziemy na spacer.
- Gdzie na spacer?
- Po prostu na spacer.
- A co będziemy na tym spacerze robić?
- Przejdziemy się na film, do kina. Na plac zabaw. A potem na lody. Obiad zjemy w McDonaldzie.
- Super!
- To chodź, ubierz buciki i kurteczkę. Na polku jest chłodno.
- Ale lody będę mógł jeść? – patrzy podejrzliwie.
- Będziesz.

10:12


- Laura, mam do ciebie jedno, proste pytanie.
- Tak, szefie? – dziewczyna aż się trzęsie.
- Co to, kurwa, ma być?
- To prognoza rozwoju naszej firmy na pierwszy kwar...
- Nie traktuj mnie jak idioty. Ja się pytam, czemu to jest tak nieczytelne.
- Nie wiem... starałam się.
- To się staraj bardziej, albo zacznij sobie szukać nowej roboty.
- Ależ proszę pana...
- Panie prezesie. Nie wiesz nawet, jak masz się do mnie zwracać?
- Przepraszam.
- Nie przepraszaj. Nie wciskaj mi tylko więcej tego gówna.
- Dobrze, panie prezesie.
- No, to zmykaj do roboty – przyjacielskie klepnięcie w tyłek i już wszystko jest w porządku.

12:58


- Wujku?
- Słucham cię, mój mały.
- Czemu mi dałeś tą śmieszną pelerynę?
- Bo będzie padać, a nie chcę byś zmókł.
- A skąd wiesz, że będzie padać?
- Po prostu wiem.
- Ty musisz być bardzo mądry, wujku.

14:27


- Siadaj, Jakubie, mam ci coś do zakomunikowania.
- Aż się boję tego usłyszeć – uśmiecha się w ten swój wystudiowany sposób.
- Po konsultacji z zarządem, doszliśmy do wniosku...
- Że chcecie mi dać podwyżkę? – śmieje się. Gdzie się tacy ludzie rodzą?
- Niezupełnie. Jesteś zwolniony. Do 17 masz zabrać graty ze stanowiska pracy. Odprawę przelejemy jutro rano na twoje konto. Do widzenia.
- Ale...
- Tam są drzwi.
- Nie możesz mi tego zrobić! Mam najlepsze wyniki z całego zespołu!
- Może to zabrzmi mało ambitnie i utwierdzi cię w przekonaniu, że używam wulgarnego języka, ale w obecnej sytuacji jestem do tego zmuszony – wypierdalaj.
- Jesteś chory.
- Możliwe.
- Pójdę z tym do sądu.
- Będziesz miał bliżej przez te drzwi.
- Ty... – aż mu się oczy zwęziły z tej nienawiści. Gdyby mógł, z pewnością zrobiłby mi coś nieprzyjemnego - powyrywał zęby, zadźgał nożem, obciął język albo wydłubał oczy. Nigdy nie wiadomo co siedzi człowiekowi w głowie.
- Miłego dnia, Jakubie – wkładam w to całą mściwą satysfakcję, na jaką jestem się w stanie zdobyć. I tak wiedział, że go nie lubiłem. Mógł się zwolnić wcześniej.

15:19


- Wujku, pada!
- Przecież ci mówiłem. Nie wierzyłeś mi?
- Przepraszam, wujku.
- Nic się nie stało. Chodźmy już powoli do domu.

15:49


- Zaczęło padać.
- Widzę.
- Chcesz mój parasol?
- Łaskę mi robisz?
- Po prostu proponuję ci swój parasol, mam dwa,
- To sobie je wsadź w dupę. I mi się więcej nie podlizuj.

16:30


- Wujku, ja już chcę wracać do domu.
- Naprawdę?
- Tak – kiwa głową.
- A co będziemy robić w domu?
- Nie wiem.
- To czemu chcesz iść do domu?
- Bo tu jest zimno... i ciemno.
- Nie bój się, zaraz będziemy w domku. Jestem twoim wujkiem. Nic ci się nie stanie.

7:26

Wychodzę – w lewej ręce nieodłączna skórzana teczka, w prawej klucze. Zamykam na dół, jak zawsze – górnego zamka nie używam. Niania już się do tego przyzwyczaiła, też tak robi.

Staram się zachowywać cicho – Tobiasz jeszcze śpi. Zawsze lubi długo spać. Wszyscy twierdzą – nawet moi rodzice – że ma wyjątkowo mocny sen i naprawdę ciężko go obudzić, ale wolę nie ryzykować. Sprawdzam klamkę, czy na pewno dobrze zamknąłem. Wszystko w porządku, mogę iść.

Zapowiada się ładny dzień – gdy byłem w pokoju Tobiasza, widziałem błękitne niebo i słońce. Aż ciężko uwierzyć, że to listopad. Globalne ocieplenie ma swoje plusy.

Najwyraźniej sąsiad mnie usłyszał, bo przykleił się do judasza. Heh, pewnie myśli, że tego nie widać. Cóż, przyzwyczaiłem się już do tego, że lubi wiedzieć co się dzieje. To ten rodzaj cichego pana, całe życie siedzącego w domu i czekającego na pieniądze z emerytury czy renty.

Jednak z drugiej strony, dozorca twierdził, że mój sąsiad wcale nie jest stary, ma ponoć pod pięćdziesiątkę. Wrócił niedawno z jakiegoś rejsu, na który udał się wraz ze swoją żoną i córką. Miał to być jakiś drugi miesiąc miodowy czy coś tam, a skończyło się na tym, że kobiety go zostawiły. Ponoć wrócił do pustego mieszkania i teraz żyje za to, co mu zostało na koncie bankowym.

Zresztą, tak szczerze mówiąc, nie dbam o to. Niewiele razy go widziałem – o ile pamiętam, jest łysawy, nosi okulary i ma lekką nadwagę. Nawet nie wiem, jak się nazywa. Nie dziw się – mam naprawdę mnóstwo rzeczy na głowie i żal mi czasu na zaznajomienie się z jakimś żałosnym frajerem, który nie umiał zatrzymać przy sobie żony.

No nic, idę do pracy…
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


~Taran

Użytkownik niezarejestrowany
    ^^
Ocena:
0
git historyjka;) czekam na kontynuacje:P :)
26-12-2006 23:40
~Gusia

Użytkownik niezarejestrowany
    xD
Ocena:
0
Wow! Swietnie piszesz! Moze napisz ksiazke? ^^ Pozdrawiam :)
05-05-2007 22:07
~Sayid

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Czytałem to jakiś czas temu. Z tego co pamiętam to podobała mi się forma. Jednak na dłuższą metę takie mieszanie może być uciążliwe dla czytającego. Ten akurat tekst jest krótki, więc można po nim przeskakiwać, rozkminiając wszystko ;) Dałbym tu 6,5 / 10 pkt.
04-09-2007 22:59
~JAn

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Naprawdę niezłe! :)

Pozdrawiam autora ;P
06-02-2009 15:06
Jeremiah Covenant
   
Ocena:
0
Dziękuję wszystkim za komentarze :)
04-09-2009 10:21

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.