17-06-2010 20:02
S jak Sonisphere
W działach: Metallica, Muzyka | Odsłony: 7
W zasadzie nie ma na świecie takiej rzeczy, która w czasie Mistrzostw Świata mogłaby rywalizować o moją atencję. Żonę mam dobrą, rozumie te sprawy. Ale niestety, Metallica nie rozumie i musiała przyjechać akurat na styku 1. i 2. kolejki grupowej. Cóz, mówi się trudno, i zasuwa na Sonisphere!
No to jedziemy z tą hałdą żwiru. Zgodnie z tradycją alfabetycznie.
A jak Anthrax – weszliśmy na niego w połowie w zasadzie. No, byli. Fajnie zobaczyć dziadków.
B jak Behemoth – no, byli. Ale jakoś tak przypadkowo się na darcie Darskiego spóźniliśmy.
Cz jak Chile – Honduras – wynik 1:0. Myliłby się ten, kto uważa, że Sonisphere sprawi, że przepuszczę jakikolwiek z meczów, które odbyły się tego dnia. Przed koncertem skoczylismy do chińczyka, a tam – tada! – telewizorek. Wciąż jednak kombinowałem, jak zaliczyć Hiszpania – Szwajcaria oraz RPA – Urugwaj, które odbywały się w porze koncertu...
D jak Deth, Megadeth – no, byli. Spośród supportów chyba najbardziej ich chciałem zobaczyć, bo Symphony of Destruction pobrzmiewało parę razy w przeszłości z mojego radia. Wyszli, pograli, Dave coś tam pochrząkał. A może głos był źle zestrojony? Jakoś przy Slayerze i Metallice nie było z tym problemu.
E jak ekipa – czyli Draker, Michał i Bryan. Bez Was, panowie, nie bawilibyśmy się nawet w połowie tak dobrze.
F jak f..k – czyli słówko, bez którego żaden metalowy frontman nie otwiera paszczy w czasie dialogu z fanami.
G jak głośność – na Megadeth i Slayerze taka sobie, na Metallice już w normie. W sumie: trochę cicho, choć Draker się nie zgadzał. Ale jak słyszę swoje fałszowanie, gdy drę japę, to znaczy, że ktoś oszczędza moje uszy. Sorry, ale po prawie 1800 minutach kojącego wycia wuwuzeli nie ma na mnie mocnych.
H jak Hiszpania – Szwajcaria – sensacyjny wynik wydedukowałem ok. 0:30 w nocy z tabeli wyświetlanej w warszawskim metrze. Mecz do kluczowej 55 minuty obejrzałem z odtworzenia dziś. Potem padłem spać. Wstałem dwie godziny później na Argentyna – Korea, dobiłem Grecja – Nigeria, a teraz się sprężam z wrzucaniem, bo czekają Francuzi i Meksyk.
J jak Jabulani – czyli oficjalna piłka Mundialu. Fabio Capello zgodził się z moimi obserwacjami. Nie ma co zwalać na piłkę, że wszyscy grają asekuracyjnie, ale warto przyjrzeć się meczom. Długie crossy i wysokie strzały lecą jak w rugby. Gdy piłka idzie po ziemi, a tak samo grają piłkarze – od razu coś się dzieje pozytywnego. Coś więc jest na rzeczy.
K jak Krakonman – do którego zawsze wysyłam smsy, gdy chcę znać wynik meczu, którego nie mogę akurat oglądać. Tym razem Krakon zawiódł na całej linii. Też pojechał na Sonisphere.
M jak... hm... - co z tej okazji może być na M? A, już wiem – Magdalena. Czyli moja pogująca żona, bez której prędzej leżałbym na kanapie i oglądał pasjonujący szlagier Algieria – Słowenia, niż tłukł się na jakieś zarośnięte trawą, śmierdzące od spoconych metali lotnisko.
N jak Natalia – którą przepraszam za nocną pobudkę i pobudkę poranną. I za to, że nie zostaliśmy na śniadaniu. Proponuję nadrobić to na zlocie.
O jak One – ten kawałek ma zawsze bardzo podobną oprawę, ale te flary nad tłumem... Trafione i zestrzelone.
P jak papierosy – czyli atrybut ludzi mądrych inaczej, którzy jarają w tłumie. Efekt: przypalone plecy. Poza tym, qrka, to szkodzi i śmierdzi!
R jak RPA – Urugwaj – wynik poznałem w metrze około północy, a spotkanie obejrzałem z powtórki od ok. 30 minuty, tuż po powrocie. I chyba tyle Bafana Bafana na tym turnieju.
S jak Slayer – no, byli. Fajnie zobaczyć dziadków, zwłaszcza, że z supportów ci chyba najlepiej zakonserwowani.
T jak tłumy i to dzikie – w necie znalazłem info, że było nas 80 tysięcy (według strony orgów, ok. 100k). Od środka wyglądało co najmniej na pół miliona.
U jak Ulrich Lars – czyli pomysłodawca tego spędu metalowej geriatrii. Genialny pomysł. Patrząc na heavy dziadków nie sposób się bowiem oprzeć wrażeniu, że to prawie ostatni moment, by jeszcze raz podkreślić – z imienia, nazwiska i nazwy zespołu – kto jest legendą trashu.
W jak Wielka Czwórka – chłopaki z Big One ładnie akcentowali cały czas to, że to jest święto The Big Four. No może i było, ale 16 czerwca w Warszawie ja widziałem tylko jedno Big Four. W jego skład wchodzili: James, Lars, Kirk i Rob.
Z jak zakrętka – czyli coś, co powinieneś wziąć z domu, bo na miejscu zakrętki ci nie dadzą. Nas poratował Bryan. Zakrętkę od niego (marki Cisowianka) będziemy trzymać jak relikwię i przekażemy naszym dzieciom.
Na koniec setlista (chyba pełna) dla tych, którzy chcą wiedzieć, co stracili. Koleność prawie przypadkowa:
- Ecstasy of Gold
- Creepin’ Death
- Bellz
- Four Horsmen
- Fade to Black
- Sanitarium
- Fuel
- Cyanide
- That Was Just Your Life
- All Nightmare Long
- One
- Blackened
- Solówka Hammeta
- Nothing Else Matters
- Enter Sandman
- Sad But True
- Master of Puppets
- Stone Cold Crazy
- Hit the Lights
- Seek and Destroy