Rycerze Starej Republiki: Wygnanie – część 3

Preludium do Polowania na Jedi

Autor: Jedi Nadiru Radena

Zabójca czuje śmierć dwóch swych towarzyszy, lecz nie robi to na nim żadnego wrażenia. Radena korzysta z Mocy, a dla niego jest to jak żarówka, do której podlatuje niczym ćma. Sith perfekcyjnie wyczuwa swojego wroga.

Nieruchomieje. Kroki odbijają się echem pomiędzy ścianami korytarza. Skoncentrowany na Mistrzu Jedi, zupełnie zapomina o całej reszcie. Za załomu wyskakuje grupa istot obładowanych bronią po zęby. Jeden z osobników, insektoidalny Verpin, mamrocze coś w swym języku. On jedyny, dzięki swoim zmysłom, zauważa go i to pomimo włączonego generatora maskującego.

— Gdzie? — pyta się drugi. Odpowiedzi nie otrzymuje, bo Verpin wystrzeliwuje całą serię szkarłatnych błyskawic w Zabójcę. Ten robi uniki, ale jeden z pocisków zmuszony jest odbić. Promień energii trafia w pole elektryczne piki mocy i wtapia się w sufit. Generator przestaje działać i teraz wszyscy wyraźnie widzą Sitha.

— Jedi! — krzyczy wściekle jeden z nich, widać niezbyt rozgarnięty, skoro za ostrze miecza świetlnego wziął jasnobłękitne pole elektryczne.

Zabójca tego nie planował, ale nie czeka na kolejny ruch bandy z blasterami. Skacze do przodu i jednym ciosem powala od razu dwie osoby. Te upadają na podłogę i porażone potężną dawką ogłuszających błyskawic, wśród drgawek tracą przytomność. Reszta próbuje trafić Zabójcę, ale ledwo któryś dotyka spustu, Sitha już nie ma. Pika wbija się Verpinowi w plecy, następnie obraca się i zwala z nóg następną istotę. Dwie pozostałe osoby salwują się ucieczką, ale po kilku krokach dopada ich ostrze broni.

Zabójca nie zwraca uwagi na sześć ciał. Jest tylko zły na siebie samego, że popełnił błąd i stracił mnóstwo czasu. Biegnie, a jego generator samodzielnie powraca do życia. Biegnie z prędkością galopu maalraasa, bo wie, że za moment może być za późno. Biegnie, bo nie chce stracić swej jedynej szansy.

Wreszcie dobiega na miejsce — korytarz przed grodziami prowadzącymi do hangaru o oznaczeniu "D". Jeszcze tylko brakuje dobrej kryjówki... ach tak, oto i ona się znajduje.

Zabójca czeka na swoją ofiarę.

***


Arun idzie do przodu, kierowany przez Lexa. Nie ufa mu, ale nie wątpi też, że doprowadzi go on na miejsce. Co się stanie później, to już decyzja jego towarzysza. Mijają najstarszą sekcję stacji i Lex nie wytrzymuje.

— Kim byli ci faceci, co cię zaatakowali? Pierwszy raz takich widziałem.
— To Zabójcy Sith – odpowiada Mistrz Jedi. — Wyszkoleni by zabijać Jedi i wszystkich tych, którzy stoją im na drodze.
— Pocieszające — powiada pod nosem Lex, co Radena ostentacyjnie ignoruje.

W tej chwili ponownie gasną światła. Tym razem awaryjne.
— No nie! Znowu!
— Cicho — syczy Arun, wyczuwając niebezpieczeństwo. Jego zmysły go nie mylą. Z mroku wyłania się pika mocy, rozdzierając powietrze z szybkością strzału z blastera. Radena odchyla się w ostatniej sekundzie, co pozwala mu zakończyć walkę jednym ciosem miecza świetlnego. Lex usuwa się z drogi upadającemu ciału i mruczy pod nosem jakieś przekleństwa, do których przy okazji dodaje wyrazy uznania dla zdolności Jedi.

— Trafisz po ciemku na miejsce?
— Jasne. To zaraz za zakrętem.
— To czemu nie powiedziałeś od razu? — irytuje się Radena.
— Nie pytałeś!

Arun prycha, machnąwszy dłonią. Lex posyła mu krzywy uśmieszek, lecz doprowadza go na miejsce. Grodzie unoszą się do góry z wielkim wysiłkiem... i na wysokości dziesięciu centymetrów zamierają.
— Co jest? — denerwuje się Lex, ale Radena odsuwa go zdecydowanym ruchem ręki — Hej, po co te nieuprzejmości?
Zagadnięty nie odpowiada, przejeżdżając opuszkami palców po gładkim metalu.
— Miecz świetlny wystarczy.

Buczenie.

Radena nie rozmyśla. Naciska przycisk aktywatora na rękojeści, błyskawicznie stawiając barykadę fioletowego światła na trasie piki mocy. Odwraca się, instynktownie parując jeden cios w kolano, a drugi w brzuch. Przez chwilę siłuje się ze swoim przeciwnikiem, słysząc jak ciało ogłuszonego Lexa rozkłada się bezwładnie na podłodze.

Pojedynek trwa dalej, bowiem Zabójca to przeciwnik godny Jedi — coś, czego ten drugi nie spodziewał się ujrzeć. Sith wie jak wykorzystać swoją sytuację, wymierzając naprzemienne razy tak prędko, że przeciętny człowiek nie byłby ich w stanie ogarnąć swą percepcją. Niemniej, choć Zabójca jest najlepszym, jakiego kiedykolwiek spotkał, Radena nie na darmo posiada tytuł Mistrza Zakonu Jedi.

Moc przepływa przez jego ciało niczym fale ciepłego morza. Jedna z takich fal zostaje uwolniona. Zabójca unosi się w powietrze, by w następnej chwili z impetem grzmotnąć w stalowy pokład stacji. Arun dopada do niego, jednakże błyskawiczne uderzenie purpury zostaje sparowane końcówką piki. Sith nie próbuje się podnieść — zamiast tego czyni coś wielce zaskakującego: wyrywa drugi miecz z pasa Radeny.

Błękitna klinga budzi się do życia w oczach zdumionego Mistrza Jedi. I uderza. Arun odskakuje do tyłu i ledwo uchodzi płonącemu ostrzu. Jego serce ogarnia ogień gniewu.

Fiolet odbija się setkami odcieni w goglach Zabójcy, któremu udaje się wstać — po to tylko, by ponownie zostać powalonym. Pika staje się bezużyteczna w chwili po przejściu przez jej środek świetlistego promienia, więc Sith walczy już tylko mieczem. Ametyst zderza się z szafirem, powołując do istnienia setki iskier. Raz, drugi, trzeci. Zabójca przygotowuje się do obrony czwartego. Arun dokonuje w tym momencie drobnej manipulacji Mocą.

Supergorące ostrze gładko przechodzi przez skórę, kości i ciało. Pozbawiony głowy Zabójca osuwa się wreszcie obok Lexa.

Arun zabiera miecz z pokrytych rękawicami dłoni. Wyczuwa jak chłód ostatecznie cofa się. Napawa go to uczuciem ulgi i radości. Rusza do grodzi, w pragnieniu rozpłatania ich mieczem świetlnym, kiedy przypomina sobie o Lexie. Podchodzi do niego, chwilę duma i wyciąga z kieszeni niewielki przedmiot. Kładzie go do lewej dłoni nieprzytomnego mężczyzny, uśmiechając się przy tym tajemniczo.

Mistrz wykonuje co trzeba i hangar, oświetlony kilkoma lampami z własnym zasilaniem, stoi otworem. A w nim jeden statek, lekki frachtowiec w kształcie dysku z wysuniętym do przodu klinowatym dziobem.

Najwyższy czas opuścić tą dziurę.

Raptem wyczuwa, że przez cały czas był w błędzie.
Chłód nie znikł.

Arun Radena ma dość zdrowego rozsądku, by pół sekundy przed zderzeniem się pola elektrycznego z jego plecami, skupić cały swój potencjał na kilku centymetrach kwadratowych skóry.

Pada twarzą w dół. Nieruchomieje.

Zabójca ostrożnie podchodzi do swej ofiary. Kiedy upewnia się, że Jedi istotnie jest nieprzytomny, rozluźnia mięśnie. Pierwszy błąd. Drugim jest znalezienie się w zasięgu miecza świetlnego.

Arun nawet nie wstaje. Błękitna klinga pozbawia stóp Sitha, który już nieopatrznie celebrował swe zwycięstwo. Zabójca rozkłada się na podłodze hangaru, wydając z siebie jedynie bezsilny jęk zaskoczenia. Mistrz Jedi podnosi się z wysiłkiem i grymasem bólu na obliczu. Szpic szafirowego strumienia energii zbliża się ku piersi potwornie okaleczonego mężczyzny w maskującym stroju. Nie musi sięgać Mocą, by zrozumieć czego pragnie od niego Sith.

Arun Radena nie waha się sprostać ostatniemu życzeniu przeciwnika.

Wraz z płomieniem życia Zabójcy, gaśnie ostrze miecza Vimy Sunrider.

To jest prawdziwy koniec. Pięć minut później jego "nowy" statek z radością oddaje się w zbawienne objęcia nadprzestrzeni.

***


Ciemność i ból. Ból? Tym razem musiał naprawdę przedobrzyć z korelliańską whisky. Ciemność staje się matowa, a miejscami żółtawa. Co jest grane?

Lex budzi się i nie rozumiejąc nic, spogląda w dwa identyczne czerwone owale przed jego oczami. Nagle z pełną siłą wracają do niego wszystkie zmysły. Ze strachem rzuca się jak najdalej od przerażającej maski Zabójcy. Bez zastanowienia unosi blaster, by zdać sobie sprawę, że celuje do trupa. Sith nie żyje.

Breuer wstaje, zdezorientowanym wzrokiem lustrując postrzępione krawędzie dziury, która była jeszcze niedawno grodziami. Dostrzega za nią pusty hangar. Pusty?

Na czarne kości Malaka, gdzie jest jego statek?!

Jedi. To jego sprawka! Ten parszywy... Lex Breuer ze złości zaciska pięści.

Niespodziewanie wyczuwa, że w jego lewej dłoni znajduje się jakaś rzecz. Podnosi ową rzecz do góry, do najbliższej sprawnej lampy. Mruga oczami. Zdaje mu się, że ma zwidy. Ale nie, przedmiot w jego dłoni jest równie prawdziwy, jak pulsujący ból, przeszywający jego głowę.

Chip kredytowy wyświetla bowiem sześciocyfrową liczbę.

Lex Breuer uśmiecha się. Statek już mu nie będzie potrzebny.

***


Oślepiający wir błękitu i bieli znika. Ponownie i prawdopodobnie na bardzo, bardzo długo.

Dawny statek Lexa zbliża się do ponurej, szarej planety. Glob, którego powierzchnię zasłaniają niewielkie ciemne chmury, wydaje się być całkowicie wymarły. Ale wystarczy zerknąć na odczyt sensorów, by przekonać się, że jest inaczej. Tu i ówdzie mrugają drobniutkie punkciki, wskazujące na istnienie życia. Jest ich bardzo mało, ale jeden koncentruje się zadziwiająco blisko miejsca jego przeznaczenia.

Wielkiej Biblioteki Jedi na Ossus — planecie, którą wybrał Arun Radena.