» Literatura » Opowiadania » Rycerze Starej Republiki: Wygnanie – część 1

Rycerze Starej Republiki: Wygnanie – część 1


wersja do druku

Preludium do Polowania na Jedi

Redakcja: Wojciech 'Wojteq' Popek

3954 rok przed zniszczeniem Pierwszej Gwiazdy Śmierci

***


Statek unosi w powietrze i znika za horyzontem.

Odleciała.

Zapach jej włosów rozwiewa się. Dotyk jej delikatnych dłoni odchodzi w niepamięć. Smak jej ust ulatnia się. Pozostaje jedynie obraz jej pięknych szmaragdowych oczu i odgłos jej ostatnich słów. Błyszcząca aura jej istnienia w Mocy powoli wychodzi z pola jego zdolności percepcji.

Arun Radena nie ściera łez. Pozwala, by zabrał je z sobą wiatr, smagający go podmuchami po twarzy. Stoi nieruchomo jak głaz, obserwując zachód słońca planety, której nazwa nie jest mu nawet znana. Zresztą, gdyby była, jakie miałoby to znaczenie?

Spogląda w dół, na srebrzysty cylinder w swojej dłoni. Jej ostatni podarunek.

Vima Sunrider odeszła, a on nie wie, czy jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy.

Jeszcze dwa lata temu wydawało się, iż wszystko jest w porządku. Po pięciu latach rozłąki on i Vima ponownie się spotkali, aby razem wziąć udział w ostatniej bitwie Wojny Domowej Jedi. Niedługo po zakończeniu konfliktu zrozumieli uczucia, które przez dwadzieścia lat chowali w głębi siebie. Przez parę miesięcy wszyscy — zwłaszcza oni — byli szczęśliwi.

A potem przyszli, a właściwie powrócili, Sithowie. Revan zniknął, a wraz z nim Zakon Jedi, rozbity przez nowych Mrocznych Lordów. To czego nie udało im się dokonać wojną w skali galaktycznej, osiągnęli skrytobójczymi atakami. Cierpliwością, której tak bardzo im dotąd brakowało. Rada Jedi formalnie rozwiązała Zakon. Wszyscy Jedi otrzymali rozkaz ukrycia się i przeczekania burzy, rozpętanej przez Sithów. Wszyscy.
Arun i Vima posłuchali.

Mistrz Jedi powoli wynurza się z morza myśli. Czuje chłód. Ciaśniej otula się płaszczem, marszcząc brwi. Nagle zdaje sobie sprawę, iż stoi w tym samym miejscu już od godziny, zaś piękny zachód słońca przeistoczył się w usiany tysiącami gwiazd firmament.

Przyszedł na niego czas. Tak jak Vima, musi udać się na wygnanie. Ma już upatrzone odpowiednie miejsce. Nie jest ono doskonałe, z pewnością zaś nie zapewnia luksusowych warunków, ale panuje tam niezbędny spokój. Z dala od niebezpieczeństwa, z dala od gwaru, z dala od cywilizowanej galaktyki, która nagle stała się nieprzyjazna wszystkim Jedi.

Lecz zanim tam poleci, Mistrz Mocy musi jeszcze odwiedzić jedno miejsce.

***


Oślepiający wir błękitu i bieli znika. Zamiast niego pojawia się dziwna konstrukcja. Trudno określić jej kształt. Wraz ze zbliżaniem, obraz krystalizuje się. Ukazuje się skomplikowana plątanina rur, prostopadłościennych pudeł, drutów, kabli, paneli słonecznych i Moc jedna wie czego jeszcze. Wrażenie nie jest korzystne. Gorzej, Stacja Vukovar całkowicie odpycha swoim wyglądem. Niemniej jednak, na jej pokładzie znajduje się wszystko, czego potrzebuje Arun Radena. No i do tego jest położona na skraju cywilizowanej Galaktyki.

Włącza komunikator.

— Tu kapitan Narbuo z pokładu "Gwiazdy Istrii" — mówi. — Proszę o pozwolenie na lądowanie.
Odpowiedź nadchodzi po dziesięciu sekundach w postaci zmęczonego, rozeźlonego głosu:
— Po cholerę się pytasz? Jak chcesz lądować, to se ląduj!

Ledwo rzekł jedno zdanie, już zaliczył wpadkę. Czterdzieści sześć lat doświadczenia, a wciąż głupi jak banda Gammoreańców. Usta Aruna wykrzywia sardoniczny uśmiech.

Kieruje statek do pierwszego lepszego hangaru, modułu szerokiego na jakieś czterdzieści metrów. Instynkt podpowiada mu, że wybór jest prawidłowy — i to pomimo, że widok wcale na to nie wskazuje. Maszyna Aruna łagodnie osiada na rdzewiejącej płycie pokładu, wzniecając wokół siebie chmurę piasku. Piasku? Sam ten fakt może wywołać zaniepokojenie, podobnie jak niespodziewane ugięcie się metalu pod wpływem ciężaru "Gwiazdy Istrii". Nie zastanawiając się głębiej nad naturą tych zjawisk, natychmiast opuszcza statek.

Tu czeka na niego kolejna niemiła niespodzianka. Arun mało się nie dusi. Gwałtowne wciąganie powietrza do płuc nie jest bowiem najlepszym pomysłem. A właściwie nie powietrza, ale paskudnego obłoku gazu, przemieszanego z pyłem, piaskiem i nieznośnym smrodem smaru. Nie jest to ożywiająca dawka tlenu, jaką spodziewał się zastać.

Mistrz obiecuje sobie, że już nie będzie się niczego spodziewać. Dla własnego dobra.

Kiedy zmysł węchu zostaje opanowany, Radena otrzepuje swoje ubranie, przetarty kombinezon w kolorach... zresztą, nieważne w jakich kolorach. Nieważne też, że tak pasuje do jego ciała, jak zbroja szturmowca Sithów do Jawy. Ważne, że zamiast miecza świetlnego, którego z oczywistych względów nie mógł wziąć, na pasie dynda mu blaster krótkiego zasięgu; model tak pospolity w tej Galaktyce, jak wodór i ludzka głupota.

Nagle przed jego osobą materializuje się niespełna metrowej wysokości droid o wyglądzie odwróconego kosza na śmieci.

— 50 kredytów za dzień — oznajmia beznamiętnie robot, nie bawiąc się w grzeczności.
— Ile?! Cholerne zdzierstwo! — skarży się Arun, rzucając chip kredytowy w otwór, który pojawił się w kopułce droida. — Gdzie tu można... Hej! Mówię do ciebie, ty kupo złomu!
Ale robot, jak prędko się zjawił, tak prędko znikł.

Mrucząc pod nosem najróżniejsze nieprzychylne epitety, Arun opuszcza hangar i podąża korytarzem, niepewnie łączącym lądowisko z resztą stacji. Metalowe ściany w ohydnym odcieniu brązu skręcają w lewo, prosto do pierwszego rozgałęzienia. Kiedy tam dociera, dostrzega napisy pod sufitami wszystkich korytarzy. Ten na lewo głosi "Magazyny", na wprost "Kantyna", zaś na prawo "Inwentarz". Właśnie tego ostatniego szuka.

Dotarcie na właściwe miejsce nie jest problemem, tak samo jak załatwienie wszystkich formalności, co zajmuje mu nie więcej niż kilka minut. Właściciel sklepu "Inwentarz", otyły czerwonoskóry Twi’lek o manierach rankora, próbował go utwierdzić w przekonaniu, że zapasy znajdą się na swoim miejscu w godzinę, jednak Arun miał dość rozumu, by w to zapewnienie nie uwierzyć. Niemniej goni go czas i zdecydował się zagwarantować sobie tą godzinę za pomocą określonej ilości "środków perswazji", mile widzianych w każdym zakątku Znanej Galaktyki.

W drodze powrotnej na "Gwiazdę", Arun Radena nabiera podejrzeń, iż coś jest nie tak. Złe przeczucia nasilają się, gdy przez chwilę czuje na sobie czyjś wzrok, lecz nikogo nie może dostrzec. Sytuacja powtarza się, i choć tym razem wysyła wici Mocy, natrafia na pustkę. Nienaturalną pustkę. Coś, co nie powinno istnieć. Czyżby... czyżby go znaleźli? Czyżby stało się to, czego tak bardzo się obawiał?

I, gdy tak zastanawia się, czy to w ogóle jest możliwe, przez ułamek sekundy wyczuwa mroczną pustkę ziejącą gdzieś w głębi stacji.

Teraz już wie. Wiedza ta prowadzi go prosto do sterowni statku, gdzie rozpoczyna procedurę startową. Jednak ta sama wiedza okazuje się zgubna. W jego głowie zaczyna się rodzić niepokój, który z każdą sekundą rośnie. Arun wyraźnie wyczuwa niebezpieczeństwo. Nie wie skąd ono pochodzi, lecz znajduje się blisko. Za blisko.

Natychmiast pędzi do ładowni i wyszarpuje z jednego z pojemników dwa błyszczące cylindry, owinięte w brązową tunikę i płaszcz Jedi. Wybiega po rampie ze statku. Napina wszystkie mięśnie, byle tylko jak najprędzej dotrzeć do grodzi. Pulsowanie w głowie sięga zenitu.

"Gwiazda Istrii" przeistacza się w złocistą kulę ognia, lecz Arun jest już po drugiej stronie. Gorący podmuch lekko pcha go do przodu, jednak on biegnie przed siebie, nie zbaczając na świst powietrza i uszczelniający się zamek stalowej przegrody.

Hangar dołącza do "Gwiazdy" w świecie niebytu.

***


Naprzeciw siebie siedzi dwóch mężczyzn rasy ludzkiej. Pierwszy, wysoki i łysy, nerwowo stuka palcami w metalowy blat stolika. Jest zdenerwowany i zły. Drugi, średniego wzrostu, z jasną czupryną na głowie, spokojnie gładzi pokaźną kupkę kredytów, leżącą na tym samym stoliku. Jest rozluźniony i zadowolony.

Obaj nie trzymają już żadnych kart. Obaj uzbierali już 18 punktów. Obaj ponieśli już dwie porażki i osiągnęli dwa zwycięstwa.

Lex Breuer jest w swoim żywiole. Posyła przyjazny, acz zaprawiony odrobiną nieszczerości uśmiech do swojego przeciwnika, ale ten jest tak rozdygotany, że takie gesty są zbyteczne. Łysy mężczyzna sięga do talii i wyciąga jedną kartę. Publiczność, kilka rozentuzjazmowanych istot, zamiera.

Mężczyzna odwraca kartę... i jego oblicze momentalnie rozpogadza się.
Karta ma wartość +1. W sumie 19.

Lex lekko przygryza wargę, ale wcale nie traci dobrego humoru. Łysy mężczyzna, co oczywiste, zamraża swoje punkty. Breuer powoli sięga po kartę, niemal przyprawiając publikę o palpitację serca. Wykonuje szybki ruch dłonią.

Rozlega się okrzyk podniecenia. +2. Zwycięska dwudziestka.

Lex wyszczerza zęby, zgarniając kilkanaście kolejnych kredytów.
— Jeszcze jedna rundka?
Łysy mężczyzna groźnie spogląda na Breuera. Jego usta otwierają się...

Odpowiedź nie dociera do adresata, bowiem w tej samej chwili w głębi korytarza rozlega się odgłos przypominający ryk rozjuszonego smoka Krayt z Tatooine. Światła w kantynie gasną na mgnienie oka. Eksplozja.

Lex bez większego zastanowienia ładuje kredyty do jednej z kilku kieszeni swojej obszernej kurtki. Wtem do lokalu wdziera się dziwny osobnik, wrzeszcząc na całe gardło dziesiątki niezrozumiałych słów. Dopiero po chwili Breuer rozpoznaje huttyjski i nie tylko to. Z potoku, z pozoru bezładnych fraz, Lex wychwytuje kilka wyrazów, które nawet on sam rozumie.

Wybuch, hangar, niebezpieczeństwo, oni, Jedi...

Chwila. Jedi?

Lex Breuer wie, że gdy to określenie pojawia się na czyichś ustach, nie może to oznaczać nic dobrego. Zwłaszcza, że zawsze znajdzie się ktoś, kto chętnie dałby kupę szmalu za Jedi.
W kantynie panuje zgiełk, wyczuwa się nastrój niepokoju i głodu informacji. Ale mistrz pazaaka, doświadczony przemytnik z Sektora Auril, nie jest na tyle głupi, by czekać aż wszystko samo się łaskawie wyjaśni. O nie, on nie jest z tej gliny ulepiony.

Udając spokój, podnosi się z krzesła, uśmiechając się obłudnie do swego niedawnego przeciwnika w grze.

— Pan wybaczy, ale na mnie czas.
I już go nie ma.

***


Zgodnie z planem, Jedi uciekł. I dobrze. Jest więcej wart żywy, niżeli martwy. A jeżeli już ma zginąć, to tylko i wyłączenie z jego ręki. Nie ma większego honoru.

Zabójca zanurza się w ciemności. Stacja Vukovar jest perfekcyjnym teatrem działań dla kogoś takiego jak on. Mroczne zaułki, liczne zakamarki, niekończące się korytarze stacji plus jego doskonałe wyszkolenie, idealna precyzja, niezachwiana pewność i instynkt połączony z technikami Ciemnej Strony Mocy. To wszystko łączy się w ekstremalnie zabójczą całość.

Zabójca nasłuchuje. Dźwięki docierające do jego uszu są lekko wzmocnione przez maskę, która zakrywa całą głowę. Ta sama maska sprawia, że jego wzrok dostrzega najdrobniejszy element z olbrzymiej odległości. A kiedy dochodzi do kontaktu, ta maska, czarna z czerwonymi goglami, na ułamek sekundy wyzwala strach. Ten ułamek starcza, by kontakt był bardzo krótki.

Tak działają Zabójcy. Tak działa on. Wykonuje swą pracę w ułamku sekundy.

A teraz jego celem jest Arun Radena. Trudny przeciwnik, ale przywykły do otwartej walki. To będzie jego zgubą.

Zabójca rusza na polowanie. Polowanie na Jedi.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


~Wentworth

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Dobre hrvatskie nawiązania.
I nic pozatem.
02-07-2007 23:33
Jedi Nadiru Radena
    ...
Ocena:
0
No, no, ktoś te nawiązania zauważył - a już myślałem, że się nie doczekam.
03-07-2007 16:14
~Goudron

Użytkownik niezarejestrowany
    Mistrz
Ocena:
0
No, no, no, teraz znalazłem. Nasz Mistrz Gry, warto to pocztyać choćby dla lepszej znajomości poszukiwanego w PnJ przez wszystkich Mistrza Jedi.
25-07-2007 21:07

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.