Rycerze Starej Republiki: Odkrycie

Autor: Jedi Nadiru Radena

Długi gwiezdny statek z licznymi zadrapaniami i wgnieceniami pokrywającymi cały kanciasty kadłub, wyrwał się z orbity błękitno-szmaragdowej planety. Rozpoczął niepewny lot w kierunku widniejącego w oddali słońca.

Blady i pozbawiony włosów, lecz przy tym potężnie zbudowany mężczyzna siedzący w fotelu drugiego pilota, lekko zmarszczył czoło pokryte błękitnymi tatuażami i zacisnął obie dłonie w pięści. Nie uszło to uwadze pilota statku.

– Czyżbyś się bał, że pole zakłócające wciąż działa i znowu się rozbijemy? – spytał ironicznie.
– Nie ufam tym dziwnym istotom, które się nim bawią – odparł łysy mężczyzna, prychnąwszy. – Ale to bez znaczenia.
– Bez znaczenia – powtórzył pierwszy pilot i mocno pchnął manetkę akceleratora. Statek się zatrząsł, ale utrzymał na kursie. Zważywszy na stan techniczny pojazdu pośpiech nie był wskazany, lecz pilot liczył na to, że i tym razem się uda.

Revan zbyt długo czekał na tę chwilę, żeby dać się oszukać jakiejś przerdzewiałej i poobijanej maszynie.

Był kilkadziesiąt centymetrów niższy od Malaka – łysego mężczyzny, który siedział tuż obok – i w zasadzie tylko tyle dało się powiedzieć o jego wyglądzie zewnętrznym, ponieważ każda część jego ciała była całkowicie zakryta. Nogi – ciężkimi butami ze wzmocnionymi stalą cholewami. Uda, brzuch i tors – elementami elastycznej zbroi w kolorze przypominającym połączenie brązu, czerwieni i różu. Dłonie – czarnymi rękawicami z kawałkami twardej syntetycznej skóry w podobnej barwie co pancerz. Twarz – durastalową maską z wąskim nieprzezroczystym wizjerem w miejscu oczu, czarnymi płytami pancerza chroniącymi policzki i nos oraz ciemnobrązowymi wgłębieniami i wzmocnieniami.

Revan nigdy nie zdejmował swojej charakterystycznej maski. Z czasem ona stała się nim, a on nią – do tego stopnia, że gdyby postanowił ją zdjąć, prawdopodobnie nikt nie byłby w stanie go rozpoznać. Poza tym liczyła się funkcjonalność. Przyzwyczaił się do szerokiego, aczkolwiek mocno ograniczonego w pionie, zakresu widoku, który zapewniał doprawiony elektroniką wizjer. Przyzwyczaił się do jej wzbudzającej ciekawość, a zarazem niepokój prezencji. Przyzwyczaił się też do jej symbolicznego znaczenia. On sam był już symbolem.

Revan był bowiem zbawcą Republiki Galaktycznej, Rycerzem Jedi, który zmienił losy Wojen Mandaloriańskich i doprowadził do zakończenia tego krwawego konfliktu. Do tego by jednak nigdy nie doszło, gdyby nie jego decyzja o złamaniu zakazu Najwyższej Rady Jedi, która postanowiła, że Zakon nie weźmie udziału w wojnie. Ta sama decyzja sprawiła, że oddalił się od Jedi i ich zasad i jeszcze w trakcie wojny na własną rękę zaczął szukać "nadprogramowej" wiedzy. Wiedzy, którą w końcu zapewniły mu nowoodkryte nauki Sithów.

Ale o tym obywatele Republiki nie wiedzieli. Nie wiedzieli też, że ześlizgując się ku Ciemnej Stronie Mocy, Revan i Malak zamierzali ich w ostateczności zdradzić.

Statek coraz szybciej zbliżał się do słońca i niewielkiego punkciku tuż ponad jego żółtą tarczą, który z każdą chwilą stawał się większy. Revan uśmiechnął się pod maską. Przestudiował wiele rysunków, szkiców oraz malowideł i widział czego się spodziewać, ale czym innym było zobaczyć Gwiezdną Kuźnię na czyimś obrazie, a czym innym ujrzeć ją w rzeczywistości.

Stacja kosmiczna była monstrualna. W samym środku szarobiałej konstrukcji usytuowana była olbrzymia kula, z której wyłaniały się trzy wielkie płaty w kształcie dwóch ostrokątnych trójkątów zlepionych ze sobą podstawami. Przez całą szerokość kuli i miejsca "złączeń" obu trójkątów przebiegała błękitno-biała linia. Dolne końcówki trzech płatów kończyły się dokładnie w miejscu, gdzie znikał świetlisty warkocz materii z położonej poniżej gwiazdy. Gwiezdna Kuźnia dosłownie wciągała w swe trzewia cząsteczki gwiazdy.

– Lądowiska muszą być gdzieś w okolicach tego "równika" – powiedział pilot, zerkając na Malaka. Jego najlepszy przyjaciel, a od niedawna także uczeń w naukach Sithów, siedział nieruchomo, dosłownie chłonąc oczami ogrom potężnej stacji kosmicznej. Kiedy znaleźli się parę kilometrów od wyraźnej już teraz linii hangarów, powiedział: – Przenieś całą moc tarcz na dziób.

Malak zdążył w ostatniej chwili. Kilkanaście dział laserowych położonych w okolicach lądowisk rozpoczęło ostrzał. Pierwsze szkarłatne błyskawice przeleciały w bezpiecznej odległości od srebrzystego statku, lecz kolejne salwy były już znacznie bardziej celne. Revan szarpał maszyną na wszystkie strony i wykonywał karkołomne uniki, jednak nawet on nie był w stanie uchronić pojazdu od trafień. Za każdym razem maszyną potężnie trzęsło i za każdym razem wydawało się, że następny strzał będzie strzałem ostatnim. Kiedy jednak statek znalazł się niecałe sto metrów od lądowiska, wszystkie działa Gwiezdnej Kuźni zamilkły.

– Mało brakowało – mruknął Malak, gdy w tym czasie Revan, ignorując denerwujące buczenie jakiegoś alarmu, zmniejszył prędkość maszyny. Po przekroczeniu błękitnej osłony magnetycznej posadził rozklekotany statek na płytach całkiem sporego hangaru. Po chwili wstał z fotela i w drodze do wyjścia, zatrzymał się w ładowni maszyny, tuż przy jednej ze stojących tam skrzyń. Sięgnął po rozłożony na niej czarny płaszcz i założył go na siebie, starannie przypinając go do zbroi oraz znajdującej się pod nią tuniki. Na głowę narzucił szeroki kaptur.

Ostatni raz sprawdził, czy obie rękojeści mieczy świetlnych znajdują się na swoich miejscach, czyli na magnetycznych zaczepach wszytych w dwa luźne, krzyżujące się ze sobą pasy.

Dopiero teraz był gotów stawić czoła Gwiezdnej Kuźni.

Malak, który także miał na sobie swój zwyczajowy strój, czyli czarno-brązową tunikę z wysokim kołnierzem, niespokojnie obracając w dłoni swój miecz świetlny, pierwszy wyszedł na zewnątrz. Obu mężczyzn powitało zadziwiająco czyste powietrze i niesamowite uczucie, że znajdują się w czymś wyjątkowo niezwykłym, czymś przekraczającym ich najśmielsze przypuszczenia.

– Ciemna Strona jest tutaj tak... – Malak uśmiechnął się i wzniósł dłonie – ...potężna! Gwiezdna Kuźnia całkowicie nią przesiąka. Nigdy nie czułem tak wielkiej siły... Czuję się tak, jakbym mógł zrobić dosłownie wszystko! Jakby stała przede mną cała Galaktyka!

Łysy mężczyzna zaczął się śmiać i z niemal religijnym zafascynowaniem rozglądać po dość ponurym wnętrzu hangaru. W jego oczach igrały płomienie euforii. Malak w tej jednej chwili wyzbył się ostatnich wątpliwości, ostatnich cząstek żalu i niepewności, które bez przerwy nawiedzały go podczas poszukiwań Gwiezdnej Kuźni. Po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu był rozluźniony i pewien tego, że nie pomylił się podążając za Revanem. Jednocześnie raz na zawsze skończyła się jego wędrówka po ścieżce wyznaczonej przez Zakon Jedi.

Revan doskonale wyczuwał emocje Malaka, które jemu samemu także się udzielały, ale w znacznie mniejszym stopniu. Choć był inicjatorem wszystkich ich wspólnych działań, jego radość ze znalezienia Gwiezdnej Kuźni mąciło dziwne przeczucie czyhającego w stacji niebezpieczeństwa. Tylko czy to niebezpieczeństwo było fizyczne, władające bronią, czy może dotykało sfery psychicznej? I czy było niebezpieczeństwem dla nich dwóch? Mężczyzna w masce nie wiedział, mimo iż doskonale znał historię tej potężnej konstrukcji i opowieść o rasie władców, która skorumpowana przez moce panujące na zbudowanej przez nią Gwiezdnej Kuźni, wyniszczyła się w przerażającej wojnie domowej.

Revan omiótł spojrzeniem pomieszczenie, które było szerokie na dobrych kilkadziesiąt metrów i wysokie na co najmniej piętnaście. Srebrzystoszare, ustawione na skos ściany, zbudowane były z tego samego metalu, który tworzył płytę lądowiska. Całość doprawiało troje wielokątnych wrót, ustawionych po obu stronach hangaru i naprzeciwko magnetycznej śluzy.

Oczy ukryte za wizjerem maski drobiazgowo zlustrowały każde z przejść i wreszcie utkwiły wzrok w grodziach położonych po prawej stronie.

– Jesteś pewien, że to dobra droga? – spytał Malak, gdy jego towarzysz ruszył w kierunku upatrzonych wrót. – Nie wiemy nic o Gwiezdnej Kuźni... może lepszym wyborem byłyby środkowe drzwi?

Jedyną odpowiedzią Revana był głuchy stukot jego butów. Jego przyjaciel jak zwykle bez zastanowienia poszedł za nim. Ktoś, kto nie znał tej dwójki, mógłby pomyśleć, że Revan był arogancki i za nic miał opinie innych, lecz to nie była prawda. Relacje tych dwóch po prostu tak wyglądały. Małomówny Revan czynił co uważał za słuszne, zaś niespokojny i wciąż znajdujący okazję, żeby coś powiedzieć Malak, podążał za nim bez wahania.

Wkroczyli do podłużnego pomieszczenia w kształcie spłaszczonego cylindra. Pośrodku, metr ponad zaokrągloną podłogą, przebiegała szeroka kładka kończąca się rozwidleniem. Na obu jego krańcach widniały stalowe wrota. Kolejny wybór.

Tym razem Revan obrał lewe przejście... i po chwili wyczuł zakłócenie w Mocy. Jego zmysł zagrożenia zawył i niespodziewanie obie grodzie otworzyły się na całą swą szerokość. Purpurowe klingi mieczy świetlnych Revana i Malaka niemal w tym samym momencie obudziły się do życia, gotowe do odparcia ataku.

Przeciwnikami dwóch przyjaciół okazało się osiem niezwykłych pająkowatych robotów bojowych, uzbrojonych w pojedyncze działko laserowe zamontowane na opancerzonym cylindrycznym korpusie. Dwaj dawni Jedi znaleźli się dokładnie pomiędzy maszynami.

Działka laserowe plunęły karmazynowym ogniem i miecze świetlne z niesamowitą prędkością ustawiły się na drodze pierwszych energetycznych pocisków. Revan i Malak stanęli do siebie plecami, jednak szybko stało się jasne, że niedługo któraś z błyskawic przedrze się przez ścianę fioletowej zapory, jaką tworzyły ich świetliste klingi. Jednak takie sytuacje nie były dla nich czymś nowym. Wiedzieli jak na nie reagować.

I zareagowali.

Revan z oszałamiającą prędkością, którą zapewnić mogła jedynie potęga Mocy, przeciął powietrze i mijając droida wysuniętego najbardziej na prawo, zahaczył go ostrzem miecza świetlnego. W tym samym momencie Malak skoczył do góry, wykonując wysokie salto. Roboty bojowe Gwiezdnej Kuźni przez pół sekundy strzelały do siebie. Gdy łysy mężczyzna opadł na stalową podłogę, zaś jego mistrz pozbawił pająkowatych kończyn drugiego robota, do zniszczenia pozostały jeszcze trzy maszyny. W ciągu dwóch sekund wszystkie zamieniły się w kupki dymiącego złomu.

– Gwiezdna Kuźnia z pewnością wie jak bronić swego – mruknął Malak, ze złością rozcinając mieczem kawałek droida, który stanął mu na drodze. – Ale na całe szczęście nie przewidziała nas.

Revan skierował swą maskę w kierunku towarzysza.

– Nie byłbym tego taki pewien.
– Myślisz, że Kuźnia ma dla nas jeszcze jakieś niespodzianki? – Malak uniósł brwi, ale specjalnie nie oczekiwał odpowiedzi. I tak jak przypuszczał, nie otrzymał jej.

Dwaj przyjaciele przebyli kilka kolejnych, niemal identycznych korytarzy, raz za razem natykając się na pająkowate droidy. Z każdą taką walką coraz szybciej i łatwiej zamieniali je w pozbawione kształtu bryły złomu – bądź to z pomocą miecza świetlnego, bądź samej Mocy. Ich ścieżkę znaczyły ślady po blasterowych strzałach, podziurawione i zarysowane ściany, wygięte podłogi i szczątki zniszczonych na setki sposobów robotów.

Wreszcie w pewnym momencie Gwiezdna Kuźnia przestała na nich nasyłać swoje roboty. Pomimo tego, Revan przypuszczał, że stacja jeszcze się nie poddała – po prostu obaj przeszli jej pierwszy „test sprawnościowy”.

W końcu dotarli do windy. Była ona nieco szersza niż prowadzące do niej pomieszczenie i kształtem przypominała pięciokąt. W momencie, gdy Revan i Malak znaleźli się na platformie, wrota windy zamknęły się z głośnym sykiem rozprężonego gazu, a ona sama zaczęła się szybko unosić do góry.

– Mam wrażenie jakbyśmy sami pchali się prosto w kolejną zasadzkę – powiedział Malak, wycierając w spodnie kilka kropli smaru, które dostrzegł na grzbiecie swojej prawej dłoni. Skrzywił się i prychnął. – Lecz cóż może nas teraz powstrzymać? Czerpiąc z potęgi Ciemnej Strony jesteśmy na Gwiezdnej Kuźni niezniszczalni. To dość ironiczne, bo to właśnie ona chce się nas pozbyć.

Kiedy winda się zatrzymała, obaj trzymali w pogotowiu miecze świetlne. Te jednak okazały się zbędne, gdyż nie napotkali na żaden opór. Skręcili w boczny korytarz, który był tylko trochę węższy i niższy, niż ten główny. Metalowe schody prowadziły w górę i kończyły się na ciasnej kładce, biegnącej wzdłuż pomieszczenia o kształcie podobnym do tego, które wyprowadziło ich z lądowiska. Po obu stronach umiejscowione były grodzie. Revan wybrał te po lewej stronie, lecz Malak nie ruszył za nim od razu, jakby zastanawiając się nad czymś.

W tym momencie oba przejścia otworzyły się, zaś z korytarza, z którego przyszli, doszedł ich charakterystyczny metalowy klekot. Tym razem na drodze byłych Jedi nie stanęły jedynie pająkowate roboty. Parę metrów przed Revanem, tuż za linią otwartych grodzi, pojawiły się dwa jednonożne, pomalowane na czerwono droidy z parą groźnie wyglądających chwytaków. Pierwszy z zaskakującą prędkością doskoczył do Revana i wyprowadził dwa proste, pionowe ciosy. Mężczyzna w zbroi z trudem uchylił się przed trafieniem i zdecydowanym ruchem spuścił ostrze na niebezpieczne mechaniczne kończyny.

Wbrew spodziewanemu rezultatowi, ametystowa klinga nie wtopiła się w metalowe ciało robota, lecz zaiskrzyła w starciu z błękitnawym polem siłowym, które objęło całą sylwetkę robota. Revan znalazł się miedzy dwoma droidami, lekko oszołomiony niesamowitym zaawansowaniem konstrukcyjnym obu maszyn. Gwiezdna Kuźnia dysponowała technologią, która dosłownie nie istniała!

Widząc że oba roboty kierują na niego swoje piekielnie ostre chwytaki, lewą dłonią chwycił rękojeść drugiego miecza świetlnego, który do tej pory spokojnie wisiał na jednym z pasów. Czerwona klinga dołączyła do fioletowej i razem zatrzymały uderzenia maszyn. Roboty były jednak uparte i zaczęły wyprowadzać kolejne, doskonale zgrane ataki. Pierwsze strużki potu zaczęły przecinać czoło ukryte pod brązowo-czarną maską. Blokując cios za ciosem, Revan kątem oka dostrzegł wywijającego mieczem Malaka, który z trudem bronił się przed kanonadą blasterowych promieni, nadlatujących od strony pająkowatych robotów.

Człowiek w zbroi musiał pozbawić roboty tarcz ochronnych. Tylko jak?

Zaskakująco prędko to odgadł. Używając tej samej techniki, która pozwoliła mu zakończyć zwycięsko pierwszą walkę na pokładzie stacji, z olbrzymią prędkością minął stojącego w otwartych wrotach robota i odwrócił się. Nim droid zorientował się co się dzieje, Revan chwycił go Mocą i bezpardonowo rzucił o ścianę. Tarcza ochronna głośno zasyczała i z buczeniem świadczącym o nagłym przeciążeniu zgasła. Revan rzucił karmazynowy miecz i kierując nim Mocą, pociął robota na kilka mniejszych kawałków.
Natychmiast przekonał się, że był to błąd. Stalowe grodzie zamknęły się i z przeraźliwym zgrzytem zmiażdżyły elementy zniszczonego robota. Wrota objęła błękitnawa mgiełka pola siłowego.

W pierwszym odruchu Revan chciał rozciąć mieczem stalowe płyty wokół drzwi, aby je obejść i wspomóc w walce Malaka. Wiedział jednak, że mógłby w ten sposób uszkodzić jakieś ważne części stacji kosmicznej. Poza tym domyślał się, że zamknięcie się wrót nie było żadnym przypadkiem. Gwiezdna Kuźnia chciała go odseparować od Malaka i ta sztuka jej się udała. Malak musiał poradzić sobie ze swoimi przeciwnikami sam.

Revan Mocą przywołał do ręki leżący na podłodze miecz świetlny i po krótkim namyśle ruszył dalej. Na swojej drodze natknął się jeszcze na kilka kolejnych czerwonych robotów, które wyeliminował z walki stosując cały czas tą samą metodę: rzut o ścianę i eliminację z pomocą miecza świetlnego. Po pewnym czasie Gwiezdna Kuźnia zrezygnowała z wysyłania robotów.

Kiedy zaś do tego doszło, Revan już wiedział, że ma do czynienia z czymś znacznie bardziej inteligentnym od zwykłego mechanizmu obronnego. Gwiezdna Kuźnia była na pewien sposób bardziej żywa niż wiele najdziwaczniejszych zwierząt. Z taką różnicą, że jej zachowaniem nie rządził instynkt, lecz Ciemna Strona Mocy.

Kiedy razem z Malakiem szukał informacji o tej stacji, nie potrafił zbyt dobrze pojąć w jaki sposób funkcjonowała i czym naprawdę była. Albo przekazy z przeszłości były napisane niezrozumiałym językiem albo on sam źle je interpretował – ale nawet gdyby wszystko dokładnie zrozumiał już wtedy, czy dałoby mu to coś? Przypuszczalnie nic. Dopiero tutaj poczuł prawdziwą potęgę Gwiezdnej Kuźni, potęgę tak oszałamiającą, że mogła złamać każdego... nawet użytkownika Mocy. Stacja była niczym kolosalna bestia, którą mógł okiełznać jedynie prawdziwy mistrz, osoba ze szczególnymi zdolnościami i niezwykłą osobowością. Tylko ktoś taki był w stanie oprzeć się jej próbom nagięcia woli umysłu, spenetrowania go i zniewolenia. Próbom, które, jak sądził Revan, nigdy się nie kończyły.

I dlatego musiał być bardzo ostrożny.

Wkroczył do kolejnej pięciokątnej windy. Miał przeczucie, że ta zaprowadzi go na właściwe miejsce. Stalowe grodzie zamknęły się i winda pomknęła w górę. Zatrzymując się po kilku sekundach, otworzyła przejście do pustego, łukowatego korytarza. Revan lekko zmarszczył brwi pod swoją maską i uważnie stawiając stopy, przeszedł parę metrów. Przez wizjer dostrzegł, że strona, w którą odginał się korytarz nie była jedynie zwykłą ścianą ze stali. Wmontowano w nią szerokie, idealnie przezroczyste iluminatory ukazujące ogromną pustą przestrzeń wewnątrz centralnej kuli Gwiezdnej Kuźni.

Revan podszedł do najbliższego iluminatora i po raz pierwszy od wkroczenia na pokład stacji uśmiechnął się.

Jeżeli kiedykolwiek miał wątpliwości co do potencjału Gwiezdnej Kuźni, zniknęły one na zawsze.

Stacja kosmiczna była gigantyczną fabryką o nieskończonych możliwościach, ale dopiero widok jej wnętrza, jej mechanicznego serca, uświadamiał to w pełni. To tu, dokładnie w tym miejscu Gwiezdna Kuźnia mogła wykuwać swe największe dzieła, długie na kilometry okręty wojenne... gdyby oczywiście jej pan tego zachciał. Revan jeszcze nim nie był – i to właśnie miał zamiar zmienić.

Mężczyzna w masce ruszył dalej. Metalowe schody zawiodły go na wyższy poziom, gdzie znajdował się kolejny korytarz. Tylko na jednym jego końcu umiejscowione były grodzie – znak, że przypuszczalnie Moc zawiodła go na właściwe miejsce. Kiedy przekroczył i tę stalową przegrodę, kilkanaście metrów dalej zobaczył następną, oznaczoną nieco dziwacznym, klinowatym symbolem. Przypuszczenia zamieniły się w pewność.

Był we właściwym miejscu.

Pancerne płyty ustąpiły i Revan wszedł do wnętrza obszernego pomieszczenia wypełnionego setkami monitorów, klawiatur i stojących tuż przy nich foteli. Gdy dał krok naprzód, niespodziewanie wyczuł niebezpieczeństwo. Kciuk jego prawej dłoni natychmiast wcisnął aktywator klingi miecza świetlnego. Rozległ się charakterystyczny dźwięk budzącego się do życia energetycznego ostrza...

Moc ostrzegła go zbyt późno.

Nie zdołał powstrzymać szkarłatnej błyskawicy. Blasterowy strzał trafił prosto w sam środek jego maski. Revan wypuścił z rąk miecz świetlny, upadł na podłogę i czując na twarzy falę niesamowitego gorąca, zerwał z niej ciężko uszkodzoną maskę i odrzucił na bok. Gdy na ułamek sekundy spojrzał na to co z niej zostało, ogarnął go gniew.

Własnoręcznie wykonał tą maskę. Była symbolem. Była nim.

Revan musiał znaleźć ujście nienawiści, która nagle przez niego przepłynęła. Z krzykiem wyprostował przed siebie prawe ramię i koniuszków jego palców wyrwała się burza błękitnych błyskawic. Potężne pioruny trafiły w dwa czerwone droidy z blasterami zamiast ostrych chwytaków i natychmiast przeciążyły ich tarcze. Po chwili niszczycielska energia Ciemnej Strony Mocy unicestwiła pancerze droidów, ich obwody, wnętrza i w końcu je same. Dopiero gdy dymiące i iskrzące się roboty runęły z hukiem na podłogę, Revan ochłonął i opuścił rękę. Błyskawice ustały.

Wstał i popatrzył na swoją maskę, która przypominała teraz pogięty kawałek metalu z wąską dziurą, gdzie niegdyś znajdował się wizjer, oraz poczerniałym śladem w miejscu zakrywającym nos. Revan podszedł do niej i wziął ją w ręce. Po chwili refleksji uznał, że nie uda się jej naprawić tak, aby wyglądała jak dawniej. Co więcej, zauważył, że wszystkie elektroniczne systemy zostały zniszczone. Nie mógł już nic zrobić.

Z uczuciem żalu i zrezygnowania rzucił resztki maski na podłogę i w tym momencie uświadomił sobie, że tuż obok rozlega się dźwięk intensywnie pracującej maszyny. Zlustrował pomieszczenie w poszukiwaniu źródła odgłosu i natknął się wzrokiem na dziwne urządzenie stojące przy najbliższej ścianie. Było wysokie na jeden metr, zaś długie i szerokie na przynajmniej dwa. Z resztą stacji łączyły ją cztery potężne rury i mnóstwo szarych kabli.

Nagle maszyna zamilkła i jej górna powierzchnia zaczęła się otwierać na boki. Dwie pokrywy rozeszły się, ukazując wnętrze urządzenia, a w nim...
Revan rozszerzył oczy ze zdumienia.

W środku leżała jego maska!

Nie wierząc własnym oczom, pochylił się nad urządzeniem. Westchnął cicho. To rzeczywiście była jego maska, może z leciutko zniekształconymi konturami i mocniejszym odcieniem czerwieni... ale to była wciąż ona. Revan zmarszczył brwi, ale potem rozpogodził oblicze, zaintrygowany myślą, która przemknęła mu przez głowę. Gwiezdna Kuźnia była w stanie zrobić kopię jakiegoś przedmiotu, jednocześnie zmieniając go. Przez chwilę zastanawiał się jak zostałby skopiowany okręt wielkości republikańskiego krążownika interdykcyjnego, zanim zadał sobie właściwe pytanie: dlaczego? Dlaczego Gwiezdna Kuźnia zbudowała dla niego nową maskę?

Niespodziewanie skrzywił się i otworzył lekko usta.

Teraz wszystko zrozumiał. Stara maska była symbolem, i to nie tylko zwycięstwa nad Mandalorianami – była też symbolem jego poddaństwa Zakonowi Jedi, symbolem tego kim niegdyś był, symbolem osoby, która już od dawna nie istniała. Zbudował ją jako Rycerz Jedi.

Nowa maska miała zapoczątkować kolejny rozdział w jego życiu; więcej, zapoczątkować nowe życie, całkiem odmienne od poprzedniego. Niszcząc starą, Gwiezdna Kuźnia ostatecznie uwolniła go od przeszłości, tak jak wcześniej uwolniła Malaka.

Ale nie to było teraz najważniejsze. Ofiarowując mu nową maskę, Gwiezdna Kuźnia uznała jego wyższość. Od tej chwili był panem tej potężnej fabryki. Mógł pokonać Jedi i podbić Republikę, zastępując ją nowym, silnym Imperium Sithów. Mógł zrealizować wszystko, czego tylko zapragnął.

Revan uśmiechnął się słabo. Lekko drżącymi rękami uchwycił nową maskę i z namaszczeniem założył ją na twarz.

Revan – Rycerz Jedi – bezpowrotnie zniknął.

Narodził się Darth Revan, Mroczny Lord Sithów.