Rycerz - Gene Wolfe

Autor: Tomasz 'kaduceusz' Pudło

Rycerz - Gene Wolfe
Pierwszy raz z twórczością Gene Wolfe miałem do czynienia przy okazji lektury Żołnierza Arete. Byłem wtedy nastolatkiem i w hurtowych ilościach połykałem dzieła Philipa K. Dicka, Ursuli Le Guin oraz niezapomnianego Roberta Shekleya. Książka Wolfe znużyła mnie i zniechęciła. Jakoś nie mogłem odnaleźć się w fabule, więc nigdy jej nie dokończyłem. Siadając do lektury Rycerza tegoż samego autora zastanawiałem się zatem – jak będzie tym razem?

Na okładce, pod nazwiskiem autora, napis obwieszcza mi, że Gene Wolfe to "pisarz na miarę J.R.R Tolkiena oraz Ursuli Le Guin". Michael Swanwick (autor opublikowanych w Polsce Stacji Przypływu) posunął się nawet do określenia go mianem "największego żyjącego pisarza anglojęzycznego". Rzeczywiście, autor te ma już swoje lata i swój dorobek. Obie te rzeczy stają się bardzo widoczne w trakcie czytania jego prozy.

Rycerz opowiada historię człowieka porwanego do innych, magicznych światów i przeżywającego w nich rozliczne przygody. Światy te noszą nazwy takie jak Skai, Mythgarthr, czy Aelfrice i obfitują w fantastyczne, baśniowe istoty z przypominającymi faerie Aelfami na czele. Wolfe swobodnie miesza ze sobą elementy opowieści arturiańskiej, legendy celtyckie i skandynawskie mity. Główny bohater, zwany w baśniowych światach Able Wielkie Serce, przechodzi długą drogę i z zagubionego młodzieńca zmienia się w potężnego, naznaczonego aelficką magią rycerza. Spotka na niej księżną Aelfów, która stanie się panią jego serca, licznych rycerzy, smoki, potężnego ogra oraz dzielnych rycerzy.

Nie jest to jednak zwyczajna opowieść. Od samego początku uderza w nas wrażenie, że nie czytamy typowej książki fantasy, lecz obcujemy z opowieścią. Narrator snuje bowiem ową opowieść u kresu swojego życia – jakby próbując sobie przypomnieć wszystkie te cenne, minione lata. Pamięć już jednak nie ta sama, więc wielokrotnie historia będzie zmieniać swe tempo. Czytelnik czuje się, jakby oglądał starożytny manuskrypt zapisany drobnymi literkami. W miejscach, które narrator lepiej pamięta, akcja zwalnia, zupełnie jakbyśmy jakiś fragment pergaminu oglądali pod lupą. Wkrótce jednak starzec traci nim zainteresowanie i szybko przenosi uwagę do kolejnego wydarzenia, pozwalając całej reszcie przelać się gdzieś w tle.

Taki zabieg z pewnością daje konkretne efekty. Wielokroć zostajemy wrzuceni do sytuacji w przyszłości i musimy się domyślać tego, co stało się w międzyczasie. Czasami opis staje się zupełnie oderwany od faktycznego przebiegu akcji, jakby autor snuł zrozumiałą tylko dla siebie refleksję na temat owych wydarzeń. Jednych taki styl będzie męczył, inni uznają go za "magiczny" i niezrównany. Ja sam obserwowałem go z ciekawością, jako pokaz możliwości prozy, który nie da się uzyskać za pomocą innego bliskiego mi medium – gier fabularnych.

Innym interesującym chwytem jest stworzenie na początku opowieści listy występujących w niej bohaterów – zupełnie jak w tekście dramatu. Możemy się z nim zapoznać przed lekturą, ale jest długi i niezrozumiały, gdy nie znamy historii. Co więcej – kryją się w nim informacje, które często ujawniają się dopiero w dalszych częściach książki. Możemy więc sprawdzić, kim jest dana postać, gdy w trakcie akcji pojawia się pierwszy raz, ale ryzykujemy tym, że dowiemy się o niej czegoś więcej, niejako "psując" sobie w ten sposób niespodziankę. Wziąłem to psucie celowo w cudzysłów, gdyż uważam ów spis za misterną i niezwykle ciekawą grę z czytelnikiem. Z pewnością należą się za nią panu Wolfowi obfite brawa.

Nastrój wspomnień budowany jest też przez rozliczne odniesienia do późniejszych wydarzeń. Wielokrotnie, gdy bohater dociera do jakiegoś miejsca, narrator opowiada, ze to tu właśnie później zdarzyło się to a to. W ten sposób buduje w nas oczekiwanie na te wydarzenia i pozwala zastanawiać się nad dalszym przebiegiem fabuły. Ta jednak tyle razy zmienia swój bieg, że często nie sposób niczego wywróżyć naprzód. Dzieje się to szczególnie w momentach przejść miedzy poszczególnymi światami. Panują w nich inne prawa, a i czas biegnie inaczej. Niejednokrotnie bohater wraca z nich jako ktoś zupełnie inny.

Jeżeli już o głównym bohaterze, a zatem także narratorze mowa, to wypada zaznaczyć, że jest on osobą, która wywodzi się z naszego świata. Mimo iż w trakcie podróży po Aelfrice, Mythgarthrze oraz Skai wydaje się często zatracać punkty zaczepienia, to jednak w opowieści od czasu do czasu pojawiają się porównania odwołujące się do naszej prozaicznej rzeczywistości. Sir Able w głębi pozostaje zagubionym chłopcem, pamiętającym swoją odległą ojczyznę.

Rycerz to z pewnością książka wymagająca, której nie mogę polecić każdemu. Gdybym to właśnie ją, a nie Żołnierza Arete, czytał lata temu, zapewne także nigdy bym jej nie dokończył. Dziś jednak z niejakim ukontentowaniem śledziłem losy głównego bohatera, czerpałem przyjemność z powikłanej, pełnej niedopowiedzeń opowieści starca. I choć urywa się ona w dziwnym punkcie i zostawia nas niepewnymi tego, co się właściwie stało, z chęcią wezmę do rąk kolejny tom cyklu. Bo w książce Gene Wolfe kryje się to magiczne coś.