Rumo i cuda w ciemnościach - Walter Moers

Autor: Beata 'teaver' Kwiecińska-Sobek

Rumo i cuda w ciemnościach - Walter Moers
Rumo jest jedną z książek, które bardzo mnie zaskoczyły. Jest to lektura dla najmłodszych, choć nie można tego powiedzieć patrząc na jej gabaryty. Jest to także książka akcji, mimo że aspiruje do rangi eposu. No i mimo że napisana przez niemieckiego autora, jest według mnie – osoby nie przepadającej za książkami pióra naszych zachodnich sąsiadów – niezłą książką przygodową.

Po kiepskich doświadczeniach z Laurą i tajemnicą Aventerry zaczęłam uważniej przypatrywać się temu, co pojawia się na półkach z literaturą dla dzieci i młodzieży. Tak jak Laura - która notabene okazała się być jedną z najgorszych książek, jakie przeczytałam do tej pory - była klonem Harry’ego Pottera, tak Rumo jest spadkobiercą tradycji heroic fantasy. Wydawało mi się, że w powieści będącej kolejną wersją historii o podróży jako alegorii dojrzewania nie można już wykazać się oryginalnością, tym bardziej gdy pisze się w tak skodyfikowanym i sztywnym języku jak niemiecki. A jednak – ku mojemu szczeremu podziwowi – Moersowi ta sztuka się udała.

Rumo to historia dojrzewania małego wolpertinga, istoty stworzonej do walki i obrony. Poznajemy go w przełomowym momencie, kiedy gospodarze Rumo zostają napadnięci przez Czarcie Cyklopy ceniące sobie niezwykle smak surowego mięsa. Mieszkańcy zagrody wraz z żywym inwentarzem zostają uprowadzeni i umieszczeni w jaskini będącej cyklopią spiżarnią. Tam mały wolperting dorasta, zdobywa pierwszego przyjaciela, po czym usiłuje wydostać się, by podążyć za swym przeznaczeniem. Nie będę zdradzała więcej szczegółów fabuły; dodam tylko, że Rumo będzie musiał zejść w zaświaty i wrócić, by wypełnić owo przeznaczenie.

Karty powieści zaludnione zostały niesamowitymi hybrydami gatunków zwierząt. Tytułowy Rumo to wolperting, który jest ni mniej ni więcej, tylko pso - jeleniem. Jego przyjaciel, Szmejk, to znów niesamowita mieszanka rekina i robaka, czyli robakin. Oczywiście, są tu także trolle, yeti i inne klasyczne istoty baśniowe, ale większość z nich posiada specyficzne cechy, dzięki czemu powieść zyskuje na oryginalności.

Inną niezaprzeczalną zaletą jest język powieści – mimo iż książka ma 681 stron, czyta się ją szybko i lekko. Myślę, że nawet najmłodsi czytelnicy nie powinni mieć większych problemów z pochłonięciem jej w ciągu kilku dni. Oprócz lekkości, w języku powieści nie brakuje eksperymentów lingwistycznych, które są tradycyjną już ozdobą książek dziecięcych i młodzieżowych. Nazwy gatunków, potraw, powiedzonek i niesamowitych urządzeń są niepowtarzalne i mają swój urok. Jedyną irytującą manierą jest sposób mówienia jednej z postaci, która wymawia słowa wspak. Jednak i na to autor ma dobre usprawiedliwienie posiłkując się dodatkowo postacią towarzyszącą, która tłumaczy całe zdania.

Największe brawa jednak należą się Walterowi Moersowi za wykorzystanie kilku ciekawych pomysłów fabularnych. Jednym z nich jest podróż w głąb ciała – mózgu i krwiobiegu. W jednej ze swoich powieści Stephen King opisał umysł człowieka jako niekończące się archiwum. Moers idzie jeszcze dalej – mózg jest jak galeria z obrazami, a w przypadku naukowca – wielkie miasto. Pamięć z kolei jest przedstawiona jako wielka szafa z szufladami, gdzie historie są ułożone w porządku alfabetycznym. Jest to bardzo wyidealizowany obraz ludzkiej pamięci, ale jakże trafny. Spodobał mi się także opis podróży po krwiobiegu – autor nie komplikuje nadmiernie opisów, dzięki czemu są one jasne i ciekawe.

Zachwyciła mnie również kompozycja szkatułkowa. Do tej pory wydawało mi się, że zastosowanie jej w powieści dla najmłodszych nie jest najlepszym pomysłem. Po przeczytaniu Rumo zmieniłam jednak zdanie. Dzięki wkomponowaniu dodatkowych historii książka zyskuje na głębi, a czytelnik ma okazję lepiej poznać niezwykle barwny i złożony świat.

Cóż to by jednak była za recenzja bez słowa krytyki. Za co więc należy się przygana? Przede wszystkim za dłużyzny w drugiej części powieści. Powrót przeciąga się niemiłosiernie. Poza tym, irytowały mnie nieco niektóre maniery językowe – jak choćby wspomniane już przeze mnie mówienie wspak. Na koniec zostawiłam sobie coś, czego młodzi czytelnicy mogą nie zauważyć, choć zapewne to zarejestrują – Rumo to książka zdecydowanie dla dojrzewających chłopców. Nawet najdzielniejsza wolpertingerka ma być przede wszystkim nagrodą i obiektem pożądania. Aluzje dotyczące seksu są dość subtelne i myślę, że część najmłodszych czytelników w ogóle ich nie wyłapie, ale niestety są także zbytnio infantylizowane. Poza tym, w kontekście "cudu miłości" Moers przytacza nieco niepokojącą historyjkę o gatunku, który w swoim rytuale godowym ma zwyczaj zabijać partnera. Dodatkowo, pożądanie skojarzone jest przez autora ze ślepym, w dosłownym tego słowa znaczeniu, przeznaczeniem, któremu nie można się oprzeć. Należałoby również wspomnieć o tym, że książka zawiera sporo przemocy – mamy tam zarówno sceny pożerania wierzgających ofiar, krótkie, acz treściwe opisy wymyślnych tortur, jak i siłowe rozwiązania problemów. Nie są to moim skromnym zdaniem najlepsze przesłania dla młodego czytelnika lat osiem lub trzynaście.

Jednak, żeby was nie zniechęcić do lektury Rumo, podkreślę raz jeszcze, że książka ta jest jedną z lepiej napisanych powieści dla dzieci i młodzieży, jakie w ostatnim czasie udało mi się przeczytać. Dodatkowym atutem, który sprawia, że książka ta jest idealnym prezentem, jest wspaniałe wydanie. Wydawnictwo Dolnośląskie postarało się o solidne szycie, obwolutę, mocny papier i solidny druk (wytrzymujący nawet wodzenie palcem po linijkach), a także wszytą zakładkę. Ułatwieniem dla początkującego czytelnika są podtytuły na marginesach, dzięki którym naprawdę ciężko zgubić się w tekście. Duży rozmiar książki powinien wyrobić zdrowy nawyk czytania w spokojnym miejscu, po zjedzeniu obiadu i umyciu rąk. Wraz z bogatymi ilustracjami autora i odpowiednio dużymi literami będą z pewnością trafionym podarunkiem dla każdego małego miłośnika horroru i fantasy.