Ruiny Gorlanu - John Flanagan

Preludium do wielkiej przygody?

Autor: Michał 'M.S.' Smętek

Ruiny Gorlanu - John Flanagan
Jakiś czas temu podjąłem się próby zrecenzowania Ruin Gorlanu – pierwszego tomu bestsellerowego (za Wielką Wodą) cyklu Zwiadowcy, który wyszedł spod ręki nieznanego mi dotąd Johna Flanagana. Mając w pamięci malownicze i lekko baśniowe Morze Trolli Nancy Farmer, niespecjalnie zraziłem się dopiskiem na okładce "literatura młodzieżowa" i zasiadłem do lektury, mając nadzieję na chwilowe zapomnienie w krainie wyobraźni. Czy książka ta okazała się na tyle sugestywna, że pozwoliła mi na chwilę oderwać się od prozy życia?

Niestety, nie pierwszy raz okazało się, że z wielkiej chmury najczęściej spada mały deszcz, a próby porównania do Władcy Pierścieni (tak, pojawiły się takie w stosunku do tej książki) powinny być zabronione. Owo dokonanie niespecjalnie się bowiem wyróżnia spośród masy podobnej mu literatury. Świat na pewno nie jest tym, co sprawiłoby, że warto sięgnąć po Ruiny Gorlanu. Uniwersum wykreowane przez Flanagana to sztampowa aż do bólu, quasi-średniowieczna kraina z dzielnymi rycerzami, mądrymi władcami i wytrwale pracującym, prostodusznym plebsem. Na krainę tę pada jednak cień: oto zbuntowany możny, który marzy o koronie królewskiej, podporządkował sobie groźne stwory zamieszkujące niezbadane góry i przy ich pomocy chce zagarnąć całe królestwo. Już raz poniósł klęskę, ale - niepomny jej – odbudował swe siły i znów stanowi zagrożenie.

Nic to, przecież spodziewałem się, ba, liczyłem na fantasy w klasycznym wydaniu. Rzecz w tym, że Flanagan zafundował nam taką sztampę, że wciąż nie mogę uwierzyć, iż książka ta osiągnęła taki sukces wydawniczy, jaki się jej przypisuje. Podczas lektury od razu wiadomo, kto jest dobry, a kto zły, tak bardzo bohaterowie są albo kryształowi, albo mroczni. Autor nie silił się na jakąkolwiek głębię przy kreowaniu postaci; zamiast tego sięgnął po proste archetypy, racząc nas małym, zwinnym zwiadowcą, grubym kucharzem, dzielnym, barczystym rycerzem czy urzędnikiem-formalistą. Wymogi konwencji literatury młodzieżowej niespecjalnie mnie przekonują jako kontrargument co do maksymalnego spłycenia postaci, ponieważ czytałem już nieraz literaturę dla młodszych, gdzie - mimo występowania czytelnego podziału na dobro i zło - autor zdołał stworzyć znacznie ciekawsze sylwetki.

Dałoby się jeszcze przełknąć słabą kreację postaci, gdyby fabuła okazała się na tyle ciekawa, że bez reszty wciągnęłaby czytelnika w opowieść. Rzecz w tym, że i tutaj absolutnie nie ma się czym zachwycać. Pierwsze 2/3 książki to opis szkolenia, jakiemu poddany zostaje główny bohater – Will. Zostaje on przyjęty na termin do tajemniczego zwiadowcy Halta, czyli członka elitarnego korpusu zwiadowców, których najważniejszym zadaniem jest strzeżenie władzy królewskiej na podległych im terenach. Szkolenie to jest niezbyt zajmujące, a że Flanagan niejednokrotnie udowadnia, że niespecjalnie zna się na jeździe konnej czy broni(szczególnie pod tym względem spodobał mi się opis szarży na potwora), to mógłby darować sobie ten aspekt. Jeszcze gorzej wypada wątek towarzysza Willa z czasów jego pobytu w sierocińcu (bo trzeba wiedzieć, że główny bohater od początku książki nic nie wie o własnym ojcu, co w zamyśle miało zapewne uatrakcyjnić fabułę), a mianowicie członka szkoły rycerskiej, od początku gnębionego przez kolegów ze starszego rocznika. Ten element historii opiera się na tak wyświechtanym pomyśle, że aż dziw, iż autor zdecydował się po niego sięgnąć, zwłaszcza że zupełnie nie umiał twórczo go wykorzystać.

Potem akcja też nie wygląda najlepiej, bowiem autor serwuje nam niezbyt dramatyczną konfrontację z potworami-zabójcami, po czym… powieść się kończy. Niestety, od strony fabularnej utwór ten ma bardzo niewiele do zaoferowania. Co prawda jest to dopiero pierwsza część i istnieje szansa, że potem historia się rozkręci, ale wnioskując po dotychczasowych dokonaniach autora, niespecjalnie chce mi się w to wierzyć.

Czy Ruiny Gorlanu mają w ogóle jakieś walory? O dziwo – owszem. Bez wątpienia należy do niej styl autora – na tyle łatwy i przyjemny w odbiorze, że szybko "połknąłem" książkę i to bez specjalnego grymasu zniechęcenia. Tak więc jako "czytadło" utwór Flanagana spisuje się całkiem nieźle, o ile ktoś potrzebuje czegoś naprawdę lekkiego do autobusu czy kolejki do lekarza i lubi tego typu "fantasy dla młodszych".

Pierwszy tom Zwiadowców wypada naprawdę blado. Powiela wszystkie gatunkowe schematy, nie siląc się przy tym na żadną oryginalność. Typowa literatura popularna bez większego polotu. Starszym zdecydowanie odradzam, ale i młodsi – wobec dużej ilości doprawdy porządnej literatury stworzonej dla nich – niewiele znajdą w Ruinach Gorlanu.