» Recenzje » Ruchomy Zamek Hauru

Ruchomy Zamek Hauru


wersja do druku
Redakcja: Maciek 'starlift' Dzierżek

Ruchomy Zamek Hauru
Ruchomy zamek Hauru – najnowsza animacja japońskiego twórcy Hayao Miyazakiego – to adaptacja powieści brytyjskiej pisarki Diany Wynne Jones „Howl’s moving castle”. Autorka nie jest szerzej w Polsce znana, a szkoda, bo studiując literaturę angielską na Oksfordzie, zetknęła się z wykładowcami takimi jak C. S. Lewis i J.R.R. Tolkien, i ich wpływy są w jej twórczości widoczne. Piszę o tym by podkreślić, że Miyazaki sięga tym razem do europejskiej tradycji. W poprzednich filmach – Księżniczce Mononoke i nagrodzonym Oscarem dla najlepszego animowanego obrazu – Spirited Away. W krainie Bogów obok pewnego uniwersalnego wymiaru, sporo było treści kulturowo obcych, mało czytelnych dla odbiorcy z zachodu. Ruchomy zamek nie jest już tak egzotyczny, ale przez to nam bliższy. Sceneria nasuwa skojarzenia to ze światem braci Grimm, to przełomem XIX i XX wieku, a barwne, filmowe miasteczka przypominają senne, nadmorskie bretońskie miejscowości. W to wszystko wplecione są magia i czary – w miejskiej rzeczywistości spotykają się wiedźmy, czarownicy, kupcy, do portu wpływają pancerne okręty, a niebem suną powietrzne machiny. Przenikają się różne, równolegle istniejące, światy, a bohaterowie mogą pomiędzy nimi wędrować.

Miyazaki, nie bez przyczyny nazywany „poetą animacji”, opowiada historię Sophie, skromnej kapeluszniczki. Przypadek sprawia, że dziewczyna spotyka tajemniczego młodzieńca – jak się później okazuje czarownika Hauru. Uruchomi to ciąg niezwykłych zdarzeń: Wiedźma z Pustkowia rzuci zaklęcie, które zamieni Sophie w posiwiałą starowinkę i zmusi do wędrówki w nieznane. Dziewczyna, opuściwszy dom, trafi do zamku, napędzanego mocą obłaskawionego demona Calcifera. Zamku nadzwyczajnego, przypominającego bardziej żywą istotę niż budowlę, gdzie panem jest, nomen omen, Hauru.

A to dopiero początek przygody. Akcja pędzi w zawrotnym tempie – czasem trudno za nią nadążyć. Wciąż coś się zmienia, a fabuła zaskakuje kolejnymi pomysłami – i dobrze, bo dzieci nie lubią nudy. Dorosłym co prawda trudno będzie wszystko złożyć w spójną całość, rozwikłać intrygi, czy zrozumieć naturę toczącej się wojny. Niektóre wątki wydają się ślepymi uliczkami, które prowadzą donikąd. Ale w Ruchomym zamku... taki stan rzeczy można uzasadnić. Po pierwsze Miyazaki tworzy przede wszystkim kino dla dzieci i to właśnie mali odbiorcy są dla reżysera najważniejsi. Stara się mówić raczej do nich i czyni to ich językiem. Językiem przygody, w której niespodziewane zwroty akcji, czy niezwykłość są ważniejsze od ciągów przyczynowo-skutkowych. A tam, gdzie wkracza magia, nie musi być miejsca na logikę. Do dorosłych zaś japoński reżyser przemawia poetyką snu, w którym wszystko może się zdarzyć; bawiąc i mamiąc zarazem surrealistyczną wizją. Bardziej przemawia obrazami – takimi, które mogliśmy wyśnić - niż opowieścią.

Miyazaki, podobnie jak w swoich poprzednich filmach, wraca do wątków cudowności natury, zderzenia tego, co zwyczajne i niezwykłe, jak też konfrontacji niewinnej postaci z przeciwnościami losu oraz wędrówki, która prowadzi do zmian i odkrycia nowych wrażeń. Wszystko to pozytywne, radosne, ale też nie w irytujący sposób. Miyazaki nie sprzedaje co prawda nic odkrywczego, ale prostota i optymizm jego historii mają swój urok.

Wspominałam, że Ruchomy zamek... jest – w porównaniu z innymi filmami Miyazakiego – bliższy widzom z naszego kręgu kulturowego. Nie znaczy to jednak, że nie ma w nim tego szczególnego „japońskiego” ducha. Znać go choćby w charakterystykach postaci: nikt nie jest jednoznacznie zły, czy archetypowo dobry, a w toczącym się miedzy światami konflikcie trudno wskazać stronę, po której należałoby się opowiedzieć. Niemożność podążenia za wszystkimi wątkami, o której wspominałam wcześniej, może zresztą również być efektem odmiennego kulturowo tła i innego poziomu czytania historii, wynikać z mojego przywiązania do dialektycznego sposobu myślenia.

Obraz jest nie mniej dynamiczny niż akcja. Barwny, niczym z baśniowej ilustracji, czaruje urokliwymi miasteczkami, tajemniczymi komnatami, budzi grozę ponurym, oddanym w ciemnej tonacji światem demonów i wiedźm. Tytułowy zamek zrobił na mnie największe wrażenie i przyznam, że chłonęłam obraz z dziecięcą fascynacją. W Ruchomym zamku... znać w dodatku radość ze snucia fantazji, jak też nieskrępowaną chęć zabawy opowieścią i konwencją. Sporo tu niewymuszonego humoru, zabawnych replik oraz postaci – ale to humor czytelny raczej dla dorosłego widza.

Jak można czytać film? Jako baśń o miłości, przezwyciężaniu przeszkód, odwadze, sile i poświeceniu. Seans napawa optymizmem i ciepłymi emocjami. Reżyser nie unika co prawda spraw trudnych – pokazując chociażby toczącą się wojnę – ale, jak to w baśni, finał jest szczęśliwy. Zakończenie mnie akurat rozczarowało – jako zbyt proste, przewidywalne – i myślę że wielu dorosłych widzów odbierze je podobnie, ale dzieci powinny być zachwycone.

Nie wiem, czy ten film spodoba się fanom anime, bo nie znam ich gustów. Pewna jednak jestem, że miłośnicy kina, nie powinni przegapić tej pozycji. Nie tylko po to, by na nowo odkryć w sobie dziecko, ale też odpocząć od nudnej, disneyowskiej kreski. Jednak jeśli ktoś nie lubi baśniowej konwencji i prostych w wymowie opowieści – raczej się rozczaruje.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę


Ocena: 2 / 6

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.