Rozprawy #4: ostatnia ćpiecierza
Odsłony: 195Można czytać także tutaj.
Poprzednie rozprawy dotyczące Nike:
Łukasz Orbitowski - Szczęśliwa ziemia
Justyna Bargielska - Małe lisy
Ziemowit Szczerek - Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian
Patrycja Pustkowiak - Nocne zwierzęta,
czyli ostatnia ćpiecierza
To tutaj wszystko się zaczęło. A właściwie to tu. Przypadek, jeden z tych wicherków rządzących ludzkimi żywotami, sprawił, że przeczytałem losową notkę na losowym portalu. No i oczywiście się spieniłem, ale tak wiecie, delikatnie, bez wykipienia. Zbyt mocno odklejony jestem, żeby łzy ronić z powodu kilku wyrwanych z kontekstu zdań. Za to poczułem się uprawniony do sprawdzenia, jak Patrycja Pustkowiak poradziła sobie z wypełnianiem pustki zwanej polską literaturą (czyt. uznałem, że mam moralne prawo do zgnojenia Nocnych zwierząt). I jestem delikatnie skonfundowany, jakby zmieszany, troszeczkę niepewny i nie do końca przekonany, ale też nie, że nieprzekonany.
Zamigotały w tej powieści rzeczy, o których wiedziałem, że są dobre. Pierwszą z onych rzeczy jest Tamara Mortus – czy też sposób, w jaki autorka Patrycja Pustkowiak uzyskuje bohaterkę Tamarę Mortus. Kilka scen, jedno pociągnięcie pędzla, jakiś dialożek, drugie pociągnięcie pędzla, jakaś chmurolekka introspekcja (najczęściej w poszukiwaniu syczącej ironii), trzecie pociągnięcie pędzla – i mamy portrecik jak się patrzy. Doskonale wiem, że ile książek, tylu wykolejeńców, ale protagonistka Nocnych zwierząt jest zwyczajnie fajna (ang. cool) – nie wjeżdża czytelnikowi z gorzkimi żalami (choć jest całkiem sprawną w rzemiośle mizantropką), widzi dużo i raczej nie wysyła pancernych zagonów, żeby bronić się przed uszczypliwym komentarzem. Czasami co prawda strzeli banałem, ale ten tylko ma prawo do pierwszego strzału, kto nigdy nie znalazł w swoim magazynku tego podłego (padłego) rodzaju ślepaków. Trochę za dużo marudzi w kwestii użyteczności swojej waginy – po jakimś czasie fragmenty o tym, jaki seks straszny, tylko się odnotowuje, bez głębszego zaangażowania (tzw. pozycja na kłodę). Na koniec i na szczęście pokazuje, że ma jaja jak Końskie Bóstwo z Bum! Mo Yana. A wiecie co jest w Tamarze najlepsze? Przy jej pomocy można bardzo szybko opisać Nocne zwierzęta. Wystarczy napisać tak o: Nocne zwierzęta są dokładnie takie same jak Tamara Mortus.
No dobrze, ale przecież miały być gromy, miał być koniec świata w pigułce, miał być armagedon, a nie było. I co? I pstro. Absurdem byłoby wymagać, żeby Pustkowiak jedną książką (debiutancką!) leczyła śmiertelną chorobę – rozstrzyganie prawdziwą czy wydumaną to rzecz dla diagnostów ze szkłem i okiem – polskiej literatury. Ale sprawdzę te kilka postulatów, czemu nie. Po pierwsze: stosunek treści do formy – pisarka twierdzi, iż ta druga hegemonuje w naszej prozie bez litości. Walczy z tym widocznie, bo Nocne zwierzęta rzeczywiście są proste, czyta się szybko. Nie cieszę się z tego, bo nikogo nie cenię tak bardzo, jak stylistów (z pozdrowieniami dla Justyny Bargielskiej), a język Pustkowiak delikatnie tylko jest zabarwiony, nie bardzo skondensowany. Gdybym starał się oceniać obiektywnie, przyznałbym, że szanować trzeba czarny humor. Jest go trochę, ale miałem nadzieję na więcej. Kilka razy nie utrzymałem śmiechu w śledzionie, ale szczerze szczerzyłem się śladowo. Trochę to kwestia tego, że Tanarratorka za dużo kręci się wokół swoich narządów seksowczych w sposób może nie drętwy (na początku zarabia kilka zabawowych grymasów), ale zdecydowanie zbyt monotonny; trochę to kwestia nieoczekiwanej i zza rogu wyskakującej powagi.
Pozostaje pytanie: co z treścią, panie? Gdybym starał się oceniać obiektywnie, wyliczyłbym, że jest jej mniej więcej na dwie garście. Dużo czy mało? Jest o czym czytać, ale żeby opowieść gniotła kolana – to nie gniecie. Taka tam historyjka o ćpunce, która nie lubi świata (bo i za co?), pije i ćpa (zaskoczenie), kundli się coraz bardziej, ale próbuje trzymać usta nad poziomem otaczającego ją szlamu. Nie jest to wcale taki lekki lancz, jakiego można się było spodziewać: Nocne zwierzęta na pewno nie zachęcają do depresji, ale też jej nie wyleczą. Wielka piona za kryjący się pod imprezowymi fatałaszkami nadrealizm, który idzie wbrew współczesnemu trendowi (bleh, jak ja mogłem napisać coś tak tendencyjnego i zgodnego z iściem naprzeciw współczesnym trendom) i palcem pokazuje, że kto chce szybko żyć, ten będzie prędko gnić.
Nie wiem, czy zdążyliście się zorientować, ale ta powieść mi się podobała. Jest przyjemna, krótka, przyjemna i krótka. Jest w niej ciekawa bohaterka, jest w niej poczucie humoru, jest niejednoznaczność i niedopowiedzenie. Żeby mnie oczarować, zabrakło przede wszystkim skali – urodziłem się wielkim niemowlakiem z wielkim apetytem, a żywię się wielkością. Ale Nocne zwierzęta są przyjemne. I krótkie.