» Blog » Rozprawy #3: opowieścią w ryj
09-07-2014 11:26

Rozprawy #3: opowieścią w ryj

Odsłony: 133

Rozprawy #3: opowieścią w ryj

Do przeczytania i tutaj.

Poprzednie rozprawy około Nike:

Łukasz Orbitowski - Szczęśliwa ziemia

Justyna Bargielska - Małe lisy

Druga (wg kalendarza juliańskiego trzecia) notka o tegorocznych nominacjach do Nike będzie gmachem przepotężnym. Stworzone zaraz zostanie dzieło wiekopomne, formalnie zwichrowane niczym deszczowy poranek w połowie sierpnia – czuć już, że zimny front nadciągający znad prerii przynosi szaleństwo (Korekty, jedno z najpiękniejszych pierwszych zdań, jakimi dostałem po gębie) – boleśnie doskonałe. Aż mi rumieniec chłodzi lica pyski mordy twarze, bo upał niesamowity, nawet o 21:11.

Cały sztyft w tym, że notka ta (okołorecenzyjna) będzie miała dwa wstępy! A jeżeli liczyć powyższy akapit za wstęp, to trzy! Jestem pod wrażeniem!

Ziemowit Szczerek - Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian,

lub opowieścią w ryj

Wprowadzenie #1 (wg kalendarza gregoriańskiego #2) zwane asekuranctwem tudzież konfesją

Zupełnie nie znam się na reportażu. Wcale a wcale. Nawet nie wiem, co to jest. Przeczytałem paru Kapuścińskich – mniej niż powinienem, ale akurat tylu, ile chciałem – ale nic więcej. Dlatego do książki Szczerka podszedłem bez żadnych oczekiwań. Za to z nadzieją – że będzie w niej coś, co zrozumiem i coś, co mi się spodoba. No i było. Ha! Dużo tego było. Miąższu jak w dobrej nektarynce (tak myślę, że to co jest w nektarynce, to miąższ/miazga, to po sleszu słowo piękne jak staw skuty lodem). Na swoją obronę mam tylko Mointagne'a:

Nie wątpię, iż często zdarza mi się mówić o rzeczach, które lepiej i gruntowniej obrobione są u prawdziwych mistrzów cechu. To, co tu daję, to są moje urojenia, przez które nie staram się bynajmniej dać poznać samych rzeczy, jeno siebie. Niech nikt nie zwraca baczenia na przedmiot, jeno na kształt, jaki mu daję. Nie mam inszego oboźnego ku sprawieniu szyków w mym pisaniu, jak jeno przypadek. Nie szukam w książkach nic, jak jeno uciesznej, a przystojnej zabawy: albo też, jeśli w nie wnikam głębiej, szukam jeno wiedzy, która traktuje o znajomości samego siebie i która by mnie nauczyła dobrze żyć i dobrze umierać.

Piękne. Aż mi przypomniało moje ukochane

Cóż chcecie, tak się złożyło. I zresztą wiecie, że książek nie czyta się dokładnie. Ja tak czytałem, jak wszyscy...

Wprowadzenie #2 (wg kalendarza Majów koniec świata) zwane konfesją albo mistycyzmem

Ze wstydem przyznaję, że jednym z moich ukochanych tropów, jednym z najbardziej rozpaczliwie szukanych przeze mnie strumyczków, jednym z motywów złotych dla mnie jest wstyd. Upokorzenie bohatera, któremu kibicuje, to najczystsza przyjemność dla mojego małego sumienia. Rozprawy o rumieńcach podkręcają mi tętno szybciej niż jazda na rowerze (sprawdzone empirycznie). Żeby to wprowadzenie nie czuło się gorsze niż poprzednie, to i w nim posłużę się drobnym ustępem z literatury wielkiej a przyjemnej:

Lecz wstydził się nawet i mnie, i to do tego stopnia, że im więcej się zwierzał, tym więcej czuł za to do mnie żalu.

Nie wystarczy? No cóż, mój bestie też coś na ten temat mówił (a może nawet mówił najwięcej?):

Wstrętnawa dyskrecja, powstała z wyczucia, że się jest dla drugiego obrzydliwością, nudą i przykrością, ta wstydliwość nakazująca unikać zbliżenia, lepiej mnie zabezpiecza od angielskich zamków.

Pewnie wystarczy, ale nie powstrzymam się od nokautu w troszeczkę innym stylu, ale wciąż w klimacie:

- Pani myśli, że to nieśmiałość.
- A nie?
- Nie jestem nieśmiały. Ja po prostu bardzo źle znoszę bliskość innych ludzi.

W Przyjdzie Mordor i nas zje wstyd jest gorzki okropnie.

Treść właściwa zwana sensem wśród bezsensu

Pierwszą rzeczą, jaką o Tajnej historii Słowian powiedzieć trzeba, jest następująca ideomateria: niby to reportaż, a czyta się dokładnie tak samo jak powieść nazwaną przez Wita Szostaka Fugą, a którą czyta się zupełnie inaczej niż wszystkie inne powieści świata (przesadzam, przepraszam, czytałem dzisiaj Marqueza). Stwórzmy książkę. Wyobraźcie sobie, iż książka nasza podzielona jest na rozdziały. Ale nie tak podzielona, jak te wszystkie blockbustery, że żeby retardację (piękne słowo, zapomniane chyba) zrobić, to hyc na następną stronę i zamiast 51 u góry to 52. Tak się nie robi ani cliffhangerów (brzydkie słowo), ani nowych rozdziałów. W naszej książce każda nowa część będzie początkiem. A to oznacza, że ile będziemy mieli rozdziałów, tyle początków i końców. Czy tworzymy zbiór opowiadań? Nie, tworzymy powieść. Będzie ona niezwykła: trochę rozdygotana, trochę niepewna własnej tożsamości, trochę nieśmiała. A to wszystko dlatego, że wokół tematu będziemy krążyć i temat będziemy drążyć, będziemy zmierzali do środka, ale po trajektorii fazowej (google grafika pokaże). Pewne motywy powracać będą jak dawne miłostki, inne pojawią się raz, żeby zburzyć spokój, niektóre rozsiądą się wygodnie w połowie narracyjnej przygody i zdominują istnienie.

W wyniku naszych ugniatanek powstała forma (forma!), którą dzielą Szostak i Szczerk. Jeden wypełnił ją zbiegiem niefortunnych okoliczności znanych światu pod mianem Bartłomieja Chochoła, dzięki czemu otrzymał Fugę; drugi wypełnił ją Ukrainą...zaraz, zaraz, zaraz. Ten reportaż jest nie tylko o Ukrainie, co może być dla niektórych pewnym zaskoczeniem. Ci, którzy czytali, z pewnością wiedzą, że Tajna historia Słowian jest także o Polakach. Durnych, durnych, durnych.

W tej książce nie chodzi o to, że narrator z mniej lub bardziej losowo dobranymi znajomymi po kilku płytszych (bo po co głęboko łykać płyn na potencję...) i/lub kilku mocniejszych usprawniaczach rzeczywistości jeżdżą po Ukrainie. Nie jest też o milicjantach biorących w łapę ZA WSZYSTKO. Tajna historia Słowian realizuje się zupełnie gdzie indziej, niczym historia Aegiptu z doskonałego cyklu powieściowego Johna Crowleya – w najmniejszych rzeczach. W kilku – zdawałoby się – prostych rozmowach. Kiedy dziurooka (piękne słowo) wygarnia Łukaszowi, że Polacy przyjeżdżają na Ukrainę tylko po to, żeby leczyć własne kompleksy. Kiedy Taras (mam nadzieję; Bogu, gdybym po dwóch dniach nie zapominał imion postaci literackich, byłbym szczęśliwszym człowiekiem) zarzuca mu, iż patrzy na Ukraińców jak na zwierzęta. I może te sceny nie byłyby tak poruszające, gdyby nie to, że bije z nich autentyzm. Wstyd wynikający ze skundlenia, upokorzenie wywodzące się z upodlenia, ból z genezą w krzywdzie zadawanej bliźniemu – to właśnie jest Tajna historia Słowian. Kapuścińskiego (wybaczcie to zdanie, ale wprowadzenie #1 zmusza mnie do niego) kojarzę z wielką wrażliwością, która realizowała się we współczuciu masom krzywdzonych ludzi; podobnie wrażliwy jest Szczerk, tyle że on spełnia się w bezduszności. Czy zaplątałem się we własnych wywodach, et cetera (#Dostoievsky)? Wyjątkowo – nie! Szczerk tapla się w błocie grzechów swoich współziomków i karci za nie, ale nie można tu mówić o świńskich rozkoszach. Czuje się współwinny – i słusznie; nie ma litości nawet dla samego siebie. Brak tu na szczęście łatwych rozkoszy masochizmu, nie ma bólu dla bólu, nie ma martyrologii. To sąd, którego posiedzenie może zakończyć się tylko jednym werdyktem: Przyjdzie Deus Irae i nas zje.

Wykonfesjuję szczerze, że nie spodziewałem się po tej książce tak brutalnego gwałtu. Nie krzyżujcie mnie, ale nie przepadam za książkami poświęconymi państwom i narodowościom, co znaczy, że nie grawerują na moich żyłach zgłosek lektury dotyczące Polski i Polaków. Doskonałą Morfinę czytam jak powieść poświęconą dramatowi człowieka uwięzionego w wolności, zastygłego w wiecznym przelewaniu się z gara do gara, na wieczność wytrąconego z położenia równowagi – nie o Polakuniemcu i Niemcupolaku. Przyjdzie Mordor i nas zje najlepiej czytało mi się jako opowieść o wielkim wstydzie, wobec którego staje Polak drwiący z Ukraińca. Perfekcyjnie ilustruje to scena, w której Łukasz zostaje sprowadzony na glebę przez Kanadyjczyka. Jego wstydu nie da się nie czuć, to wstyd każdego z nas, każdego z Polaków (gdybyście wiedzieli, jak rzadko używam takich słów, natychmiast zrozumielibyście jak wielkie wrażenie zrobiła na mnie ta książka). Dostałem tą książką w ryj i jeszcze chyba się nie otrząsnąłem. Coś wspaniałego.

3
Notka polecana przez: baczko, Clod, lemon
Poleć innym tę notkę

Komentarze


lemon
   
Ocena:
+1
Chociaż wrażliwością się różnimy (pewnie nie dostanę w ryj), to narobiłeś apetytu. Idę po książkę.
10-07-2014 19:51
Zicocu
   
Ocena:
0

@lemon

Choć daleki jestem od narzucania komukolwiek swojego zdania, szczególnie w kwestii literatury, to wydaje mi się, że Przyjdzie Mordor i nas zje działa właśnie w ten sposób: wywołane przezeń zażenowanie boli jak policzek. 

Stawiam (a nawet mam nadzieję!), że dostaniesz po...twarzy ;)

10-07-2014 23:52

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.