Rozprawy #2: powieść braków
Odsłony: 159Do przeczytania także tutej.
Tak się złożyło, że mam w swojej biblioteczce wszystkie powieści nominowane do tegorocznej Nike. Dlatego też postanowiłem skrobnąć coś o każdej, którą przeczytam.
Poprzednie:
Łukasz Orbitowski - Szczęśliwa ziemia
Justyna Bargielska - Małe lisy,
czyli powieść braków
Na początku gorzka pigułka: przyznaję, żem swego czasu chadzał do gimnazjum. Z okresu tego, bardzo swoją drogą przyjemnego, pochodzi jedno z moich najstraszniejszych i najbardziej wstydliwych wspomnień. Jego imię: Stary człowiek i morze.
Ci, którym wydaje się, iż będą mogli mię piętnować za nieznajomość kanonu, niech ściągną cugle rumaków swojej ironii – na brukanie mnie znakami hańby czas jeszcze przyjdzie, ale tę broszurkę przeczytałem. Problem jednak w tym, że w okresie mego słodkiego pacholęctwa stałem się Franzem Kafką, bo jak taka niemota (lub też twórca Procesu) potrafiłem powiedzieć tylko: jestem tutaj, nic więcej nie wiem, nic więcej nie mogę uczynić. Stanąłem przed starym człowiekiem i szumiałem jak morze. Nie rozumiałem tej książki i wcale się tego nie wstydziłem. Dopóki nie przeczytałem jej drugi, trzeci i czwarty raz, a Hemingway nie stał się najważniejszym pisarzem mojej wczesności.
Czy piszę to dlatego, że wspomnienia puściły mi ciurkiem z oczu łzy, które rozkleiły całe moje jestestwo? Nie tym razem, moja petryfikacja trwa w oniemieniu. Piszę to, bo czuję się jak wilk, który w obławie stracił łapę, a przez trzy kolejne (artystycznie słabsze, panie Kaczmarski) czuje smród końca świata. Boję się, że potomni (lub też ja sam) po latach powiedzą: gadał, a nie rozumiał. Nic w nim nie było. Piszę to, bo święte internety twierdzą, że Justyna Bargielska nagradzana jest regularnie, że jej twórczość jest ważna, że powinienem się zachwycać. Ale jak zachwyca, kiedy nie zachwyca? Jak mam czuć Małe lisy, kiedy nie czuję? Ja tego nie rozumiem.
Przeczytałem to opowiadanie (tak myślę, że to opowiadanie) i jakbym godzinę na pisaniu bezsensownej notki strawił. Nic (a tak naprawdę coś, o czym troszeczkę później) dla siebie między okładkami nie znalazłem. Strzęp fabuły nie wystarczy, nawet kiedy historia warta opowiedzenia – a ta nie bardzo warta. Bargielska pisze o życiu kobiety, a mnie ani życie, ani kobiety nie interesują (hm, dawno nie wdarł mi się w gębę taki demon czarny). Nie widzę sensu opisywania codzienności, jeżeli nie jest ona tak magiczna jak u Karpowicza; nie widzę sensu pisania o jednej płci, jeżeli jest ona konfrontowana z drugą w sposób tak suchy jak u Bargielskiej (Pajda? Proszę Was, oszczędźcie mi wspominania o tym). Może to wina mojego gustu spaczonego, może to wina tego, że do poduszki Dostojewskim się mordowałem i lubię to, co rozbuchane i rozdmuchane do przesady, ale Małe lisy były dla mnie miałkie i nudnawe.
Jedynym elementem tego opowiadania, który potrafię docenić i doceniam, jest fenomenalny język. Wybaczcie, że nie przytoczę dokładnych cytatów, ale nawet chwili zbędnej wczoraj nie miałem, żeby sobie pozaznaczać co lepsze fragmenty. Wryło się w moją skórę zdanie, w którym jedna z bohaterek mówiąc o tym, że jej mąż nie zgadza się na kolejne dziecko, stwierdza, iż trzeba używać oszczędnie tego syna, co jest. Tutaj pewnie nie brzmi to zbyt błyskotliwie, tam pobudziło kubki smakowe, rozbawiło i zdecydowanie poprawiło ogólne wrażenie. Takich perełek jest więcej – może nie zdarzają się co dwie czy trzy strony, ale obecność zauważono, dostrzeżono i pochwalono. Nieprzyjemnie szczypie tylko w pachwinach pytanie: czy pięknie mówić o niczym to niewinne gaworzenie czy dowód braku wszelkich cnót?
Małym lisom zbyt daleko jest do tego, czego szukam w literaturze: kiedy ja bym chciał, żeby życie służyło opowieści, to u Bargielskiej historia ustępuje codzienności w przedbiegach. Kiedy ja szukam rzeczy tak wielkich, że nie da się ich objąć wzorkiem, słuchem ani pożądaniem, rzeczy wykraczających poza horyzont tak bardzo, że aż rozdzierają naskórek rzeczywistości, to Bargielska minimalizuje bez litości i umniejsza cudowność. Kiedy ja kocham się w Szczęśliwej ziemi, to Bargielska z Małymi lisami ucieka od niej jak najdalej. Brakuje tu fabuły, brakuje bohaterów, brakuje emocji i brakuje intelektualnej stymulacji. Powieść – opowiadanie – braków.