» Blog » Rozprawy #2: powieść braków
05-07-2014 20:31

Rozprawy #2: powieść braków

Odsłony: 159

Rozprawy #2: powieść braków

Do przeczytania także tutej.

Tak się złożyło, że mam w swojej biblioteczce wszystkie powieści nominowane do tegorocznej Nike. Dlatego też postanowiłem skrobnąć coś o każdej, którą przeczytam.

Poprzednie:

Łukasz Orbitowski - Szczęśliwa ziemia

Justyna Bargielska - Małe lisy,

czyli powieść braków

Na początku gorzka pigułka: przyznaję, żem swego czasu chadzał do gimnazjum. Z okresu tego, bardzo swoją drogą przyjemnego, pochodzi jedno z moich najstraszniejszych i najbardziej wstydliwych wspomnień. Jego imię: Stary człowiek i morze.

Ci, którym wydaje się, iż będą mogli mię piętnować za nieznajomość kanonu, niech ściągną cugle rumaków swojej ironii – na brukanie mnie znakami hańby czas jeszcze przyjdzie, ale tę broszurkę przeczytałem. Problem jednak w tym, że w okresie mego słodkiego pacholęctwa stałem się Franzem Kafką, bo jak taka niemota (lub też twórca Procesu) potrafiłem powiedzieć tylko: jestem tutaj, nic więcej nie wiem, nic więcej nie mogę uczynić. Stanąłem przed starym człowiekiem i szumiałem jak morze. Nie rozumiałem tej książki i wcale się tego nie wstydziłem. Dopóki nie przeczytałem jej drugi, trzeci i czwarty raz, a Hemingway nie stał się najważniejszym pisarzem mojej wczesności.

Czy piszę to dlatego, że wspomnienia puściły mi ciurkiem z oczu łzy, które rozkleiły całe moje jestestwo? Nie tym razem, moja petryfikacja trwa w oniemieniu. Piszę to, bo czuję się jak wilk, który w obławie stracił łapę, a przez trzy kolejne (artystycznie słabsze, panie Kaczmarski) czuje smród końca świata. Boję się, że potomni (lub też ja sam) po latach powiedzą: gadał, a nie rozumiał. Nic w nim nie było. Piszę to, bo święte internety twierdzą, że Justyna Bargielska nagradzana jest regularnie, że jej twórczość jest ważna, że powinienem się zachwycać. Ale jak zachwyca, kiedy nie zachwyca? Jak mam czuć Małe lisy, kiedy nie czuję? Ja tego nie rozumiem.

Przeczytałem to opowiadanie (tak myślę, że to opowiadanie) i jakbym godzinę na pisaniu bezsensownej notki strawił. Nic (a tak naprawdę coś, o czym troszeczkę później) dla siebie między okładkami nie znalazłem. Strzęp fabuły nie wystarczy, nawet kiedy historia warta opowiedzenia – a ta nie bardzo warta. Bargielska pisze o życiu kobiety, a mnie ani życie, ani kobiety nie interesują (hm, dawno nie wdarł mi się w gębę taki demon czarny). Nie widzę sensu opisywania codzienności, jeżeli nie jest ona tak magiczna jak u Karpowicza; nie widzę sensu pisania o jednej płci, jeżeli jest ona konfrontowana z drugą w sposób tak suchy jak u Bargielskiej (Pajda? Proszę Was, oszczędźcie mi wspominania o tym). Może to wina mojego gustu spaczonego, może to wina tego, że do poduszki Dostojewskim się mordowałem i lubię to, co rozbuchane i rozdmuchane do przesady, ale Małe lisy były dla mnie miałkie i nudnawe.

Jedynym elementem tego opowiadania, który potrafię docenić i doceniam, jest fenomenalny język. Wybaczcie, że nie przytoczę dokładnych cytatów, ale nawet chwili zbędnej wczoraj nie miałem, żeby sobie pozaznaczać co lepsze fragmenty. Wryło się w moją skórę zdanie, w którym jedna z bohaterek mówiąc o tym, że jej mąż nie zgadza się na kolejne dziecko, stwierdza, iż trzeba używać oszczędnie tego syna, co jest. Tutaj pewnie nie brzmi to zbyt błyskotliwie, tam pobudziło kubki smakowe, rozbawiło i zdecydowanie poprawiło ogólne wrażenie. Takich perełek jest więcej – może nie zdarzają się co dwie czy trzy strony, ale obecność zauważono, dostrzeżono i pochwalono. Nieprzyjemnie szczypie tylko w pachwinach pytanie: czy pięknie mówić o niczym to niewinne gaworzenie czy dowód braku wszelkich cnót?

Małym lisom zbyt daleko jest do tego, czego szukam w literaturze: kiedy ja bym chciał, żeby życie służyło opowieści, to u Bargielskiej historia ustępuje codzienności w przedbiegach. Kiedy ja szukam rzeczy tak wielkich, że nie da się ich objąć wzorkiem, słuchem ani pożądaniem, rzeczy wykraczających poza horyzont tak bardzo, że aż rozdzierają naskórek rzeczywistości, to Bargielska minimalizuje bez litości i umniejsza cudowność. Kiedy ja kocham się w Szczęśliwej ziemi, to Bargielska z Małymi lisami ucieka od niej jak najdalej. Brakuje tu fabuły, brakuje bohaterów, brakuje emocji i brakuje intelektualnej stymulacji. Powieść – opowiadanie – braków.

Komentarze


lemon
   
Ocena:
+1

Czyli notka o tym, jak bardzo "Małe lisy" nie są tym, czego szukasz. ;) A "Obsoletki" czytałeś (jak się podobały)?

06-07-2014 14:40
Zicocu
   
Ocena:
+1

@lemon

No tak, tylko w ten sposób mogłem się do Małych lisów odnieść, bo o ile czytam sporo mainstreamowych powieści z całego świata, to zwykle kieruję się "wow" od jakiegoś znajomego, z którym to wowem mogę potem moje odczucia skonfrontować. A tu przez plus minus przypadek trafiłem gdzieś, gdzie nie bardzo trafić miałem ochotę :)

Obsoletek nie czytałem i nie bardzo wiem, czy mam ochotę po Małych lisach. Chociaż ten język jest naprawdę świetny... Warto?

06-07-2014 19:31
lemon
   
Ocena:
0
A ile czasu "zmarnowałeś" na "Małe lisy"? Dla mnie warto, bo nawet w najgorszym wypadku nie angażujesz tutaj jakichś wielkich pokładów czasu/pieniędzy. Język mnie powalił (mogę czytać różne rzeczy dla samego języka, dla mnie to wystarczająca zaleta), humor a la Topor - też. Natomiast nie mam porównania z lisami (jeszcze nie czytałem). Jedno jest pewne: "Obsoletki" to zbiór często jednostronicowych miniaturek, mniej lub bardziej (raczej mniej) powiązanych scenek z życia, więc nie licz na fabułę i bohaterów. Nie mogę za to powiedzieć, że brakuje emocji.
07-07-2014 19:28
daft_count
   
Ocena:
0

Co tam opowiadanie, skoro o nim tak dobrze? Zwłaszcza językowo, szanowny Autorze;) 

Pewnie przeczytam, bo lubię mieć własne zdanie, ale chyba mam jasność co do wrażeń. Znaczy recenzja spełniła swą funkcję informacyjną, a ja bym dodał, że także i - zazwyczaj pomijaną - rozrywkową. Co przecież równie ważne. Czekam niecierpliwie na kolejne rozprawy.

07-07-2014 22:18
Zicocu
   
Ocena:
0

@lemon

Oczywiście, że to ledwo godzina, której jakoś tam bardzo nie żałuję - warto było ją poświęcić dla tego języka. Mam jednak wrażenie, że tak dobra stylistka byłaby w stanie unieść formę znacznie cięższą. Może pozostaję pod wpływem przedmowy Mo Yana do Bum!, ale wierzę, iż pełen potencjał prozatorski da się realizować tylko w powieści. Małe lisy to forma zawieszona między zbiorem literackich miniatur (czy może mocno wyizolowanych scen) a opowiadaniem, w którym moja ukochana opowieść zepchnięta jest na plan tak daleki, że pojawia raz na jakiś czas (jak ten zając, co go dzisiaj pod oknem widziałem). Żeby nie było niedomówień: "opowieść" rozumiem jako nierozerwalne połączenie fabuły i bohaterów.

@daft_count

Dzięki :) Będą, kolejna pewnie jeszcze w tym tygodniu :)

08-07-2014 10:10

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.