24-08-2008 16:50
Rozpinamy guziki
W działach: Sport | Odsłony: 1
Skończyły się igrzyska. Dopięte na ostatni guzik tak, że aż dusiły. Fajnie, że można już rozpiąć kołnierzyki.
Przez ostatnie dwa tygodnie udawało mi się je dość skutecznie bojkotować. Co nie było bardzo trudne ze względu na przewidywalnie słaby start Polaków oraz godziny transmisji (za późno, by się nie kłaść, za wcześnie, by wstawać, chociażby na dzisiejszy finał siatkarzy). Oszczędziło mi to więc nieco rozterek. Poza tym w porze lepszej oglądalności nadawano mecz krykieta (porównywalna długość i komplikacja zasad) Rosja-Gruzja.
Złamałem się dwa razy. Pierwszy, gdy szermierze zdobywali srebro. Drugi, gdy jednego ranka siatkarze walczyli z Włochami, a szczypiorniści z Islandczykami. Zorientowani wiedzą, jak zakończyły się wszystkie trzy pojedynki. Mam za swoje.
Igrzyska zatem udało mi się olać od strony sportowej. Uprawiałem w tym czasie jednak inny sport.
I nie, nie chodzi o masochistyczne oglądanie Wisły Kraków w starciu z FC Barcelona na czas (tutaj 90 minut). W czasie, gdy świat patrzył na Pekin, ja patrzyłem sobie na tych, którzy patrzą na Pekin. Siłą sentymentu i sympatii, są to ludzie piszący dla Gazety Wyborczej (ale nie tylko). W czasie igrzysk napisano wiele ciekawych rzeczy, spośród których wybrałem cztery teksty, które niniejszym - w ramach poolimpijskiej refleksji - Wam gorąco polecam.
Osęka o bujdzie olimpijskiej
IO w Pekinie często porównywano z tymi w Berlinie w 1936. Można w tym widzieć skrót myślowy i pewnie jest to lekkie uproszczenie, ale Osęka spróbował zbadać temat. I zrobił to w bardzo ciekawy, prowokacyjny sposób, zerkając na Berlin AD1936 z polskiej perspektywy. Po tej lekturze, gdy czasem słuchało się zachwytów sprawozdawców oszołomionych rozmachem Pekinu AD2008, aż ciarki przechodziły po plecach.
Kolenda-Zaleska o sportowcach
Najbardziej sponiewierana przez sejmowych osiłków dziennikarka z sobie właściwą przenikliwością strzeliła gola wszystkim oficjelom świata i wyniosła na szczyt podium sportowców. Konkurencja: gest polityczny. A tak się wszyscy martwiliśmy, czy sportowcy staną na wysokości zadania. Jak widać, wielu z nich naprawdę rozumie maksymę "szybciej, wyżej, mocniej".
Stec o tym, kogo rozjeżdża chińska kolubryna
No, w końcu podobno chodzi o sport. Mój ulubiony dziennikarz sportowy (specjalizacje: piłka nożna i siatkówka) ze swadą wyjaśnia, dlaczego już dziś bez wsparcia Google'a nie pamiętamy, kto wygrał z Jędrzejczak, a nazwisko Phelps wnuki Przemka Babiarza będą powtarzać jeszcze naszym wnukom.
Zawadzki o protestowaniu
Tak trochę na deser dla wszystkich fanów Katie Meluy i George'a Orwella. Trochę śmieszno, trochę straszno. Dla niepoprawnych optymistów w typie niżej i wyżej podpisanego. Właśnie za takie prowokacje lubię GW.
Skończyły się igrzyska. Można wrócić do oglądania poważnego sportu. Do boju Wisła! Kolejorz! Kolejorz! Hej, Legia, gola! Leeeeeo!
Przez ostatnie dwa tygodnie udawało mi się je dość skutecznie bojkotować. Co nie było bardzo trudne ze względu na przewidywalnie słaby start Polaków oraz godziny transmisji (za późno, by się nie kłaść, za wcześnie, by wstawać, chociażby na dzisiejszy finał siatkarzy). Oszczędziło mi to więc nieco rozterek. Poza tym w porze lepszej oglądalności nadawano mecz krykieta (porównywalna długość i komplikacja zasad) Rosja-Gruzja.
Złamałem się dwa razy. Pierwszy, gdy szermierze zdobywali srebro. Drugi, gdy jednego ranka siatkarze walczyli z Włochami, a szczypiorniści z Islandczykami. Zorientowani wiedzą, jak zakończyły się wszystkie trzy pojedynki. Mam za swoje.
Igrzyska zatem udało mi się olać od strony sportowej. Uprawiałem w tym czasie jednak inny sport.
I nie, nie chodzi o masochistyczne oglądanie Wisły Kraków w starciu z FC Barcelona na czas (tutaj 90 minut). W czasie, gdy świat patrzył na Pekin, ja patrzyłem sobie na tych, którzy patrzą na Pekin. Siłą sentymentu i sympatii, są to ludzie piszący dla Gazety Wyborczej (ale nie tylko). W czasie igrzysk napisano wiele ciekawych rzeczy, spośród których wybrałem cztery teksty, które niniejszym - w ramach poolimpijskiej refleksji - Wam gorąco polecam.
Osęka o bujdzie olimpijskiej
IO w Pekinie często porównywano z tymi w Berlinie w 1936. Można w tym widzieć skrót myślowy i pewnie jest to lekkie uproszczenie, ale Osęka spróbował zbadać temat. I zrobił to w bardzo ciekawy, prowokacyjny sposób, zerkając na Berlin AD1936 z polskiej perspektywy. Po tej lekturze, gdy czasem słuchało się zachwytów sprawozdawców oszołomionych rozmachem Pekinu AD2008, aż ciarki przechodziły po plecach.
Kolenda-Zaleska o sportowcach
Najbardziej sponiewierana przez sejmowych osiłków dziennikarka z sobie właściwą przenikliwością strzeliła gola wszystkim oficjelom świata i wyniosła na szczyt podium sportowców. Konkurencja: gest polityczny. A tak się wszyscy martwiliśmy, czy sportowcy staną na wysokości zadania. Jak widać, wielu z nich naprawdę rozumie maksymę "szybciej, wyżej, mocniej".
Stec o tym, kogo rozjeżdża chińska kolubryna
No, w końcu podobno chodzi o sport. Mój ulubiony dziennikarz sportowy (specjalizacje: piłka nożna i siatkówka) ze swadą wyjaśnia, dlaczego już dziś bez wsparcia Google'a nie pamiętamy, kto wygrał z Jędrzejczak, a nazwisko Phelps wnuki Przemka Babiarza będą powtarzać jeszcze naszym wnukom.
Zawadzki o protestowaniu
Tak trochę na deser dla wszystkich fanów Katie Meluy i George'a Orwella. Trochę śmieszno, trochę straszno. Dla niepoprawnych optymistów w typie niżej i wyżej podpisanego. Właśnie za takie prowokacje lubię GW.
Skończyły się igrzyska. Można wrócić do oglądania poważnego sportu. Do boju Wisła! Kolejorz! Kolejorz! Hej, Legia, gola! Leeeeeo!