» Blog » Rozdział 9
19-10-2011 22:43

Rozdział 9

W działach: Mroczne przebudzenie | Odsłony: 4

Przypominam, że z racji na treść zawierającą wulgaryzmy, brutalność, nawiązanie do alkoholu, a możliwe, że i elementy seksu, czy środków odurzających, tekst ten skierowany jest do czytelników PEŁNOLETNICH

 

Rozdział I

 

.

.

.

 

Rozdział VIII

 

Rozdział IX

 

Tętno mi przyśpieszyło a dłonie się spociły. Ogromny nietoperz? Wampir? Widziałem dość tej nocy, aby nie wątpić w ich istnienie, ale... i wampiry i zoombie? Co dalej? Wilkołaki?

Pokręciłem głową, nim zdążyłem się odezwać, kobieta parsknęła.

- Wiedziałam, że nie uwierzysz.

- Nie, nie, to nie to. Widzisz...wierzę ci.

- Tak, jasne...

- Naprawdę. – Przerwałem jej. – Po prostu zaskoczyłaś mnie. Nie spodziewałem się tego.

Przyjrzała mi się, marszcząc brwi.

- Jak to mi wierzysz? Jesteś jakimś wariatem? Widziałam wielkiego, pierdolonego nietoperza porywającego kobietą w ciemność. Nie wiem, wampira czy demona. A ty mi wierzysz?! Jesteś cofnięty w rozwoju, czy coś?!

Uniosła się z sofy i przez ułamek sekundy pomyślałem, że się na mnie rzuci. Już miałem złapać za strzelbę, gdy ona ponownie porwała butelkę i wychyliła sporego łyka. Tym razem się już nie zakrztusiła.

Odczekałem, aż ją odstawi i trochę się uspokoi nim odpowiedziałem.

 - Nie wiem, może. Jeśli tak to nie bardzie niż ty. – Powiedziałem spokojnie, acz twardo. – Też widziałem tej nocy rzeczy kwalifikujące się do leczenia zamkniętego. I jeśli faktycznie zwariowałem to, to wszystko i ten hotel i nawet ty jesteście tylko wytworem mojej wyobraźni a ja siedzę w kaftanie w jakimś szpitalu.

- Albo ty jesteś wytworem mojej wyobraźni. – Zaoponowała od razu. Wzruszyłem ramionami.

- Albo. Tak czy siak jeśli to wszystko jest tylko szaleństwem jednego z nas, to dobrze. Znaczy to, że tak naprawdę jesteśmy bezpieczni. – Przerwałem na moment i odetchnąwszy powiedziałem dobitnie. – Jeśli jednak jest to prawda, to dla własnego bezpieczeństwa lepiej uznajmy wszystko co widzimy i czujemy. Zresztą, sądząc po tym siniaku doskonale wiesz, że ból tutaj też jest prawdziwy.

Opolik odruchowo sięgnęła pod oko i dotknęła śliwy. Niechętnie pokiwała głową. Odetchnąłem.

- Dobrze. Skończyłaś na ataku nietoperza, to chyba jednak nie koniec prawda? Mówiłaś też coś jeszcze o jakimś kelnerze.

- Tak. Po... po tym porwaniu, wpadłam z powrotem do pokoju. Byłam przerażona. Nie wiem...chyba krzyczałam. W każdym razie usłyszałam jak ktoś zaczyna dobijać się do mojego pokoju. Gdy całe drzwi zatrzęsły się od uderzenia, ja...straciłam przytomność.

Nerwowym ruchem poprawił włosy i zapatrzyła się w przestrzeń przy drzwiach. Nie ponaglałem jej, samemu upijając soku. Już prawie się skończył.

- Ocknęłam się chyba koło północy. – Podjęła po chwili. – W mieście było znacznie ciszej. Tylko gdzieś z daleka dobiegały jakieś krzyki i wycia. Tu było jednak cicho. Chyba z pół godziny zbierałam się w sobie, nim znów odważyłam się wyjrzeć na zewnątrz. Ciał ciągle leżały w korytarzu... Trzęsłam się jak osika, przestępując nad nimi. Wiem, to głupie, w końcu nic nie mogły mi zrobić, ale i tak...

„Zdziwiłabyś się” przeszło mi przez myśl, ale się powstrzymałem od powiedzenia tego na głos. I tak była dość roztrzęsiona.

- Ruszyłam na dół, schodami bo winda była zepsuta i w holu natknęłam się na Mateusza.

Gdy wymówiła jego imię, głos jej zadrżał. Pociągnęła szybko nosem nie przerywając opowieści.

- Był kelnerem, który podawał mi kolacji, nim to wszystko się zaczęło. Teraz gdy go zobaczyłam ciągnął za nogi ciało jakiegoś mężczyzny. Krzyknęłam na jego widok a on na mój. Był chyba równie wystraszony jak ja. – Uśmiechnęła się na moment. – To, niejako nas zbliżył. Wiesz, tak jakby połączyło. Bał się podobne jak...jak ja. Mówił, że gdy wszyscy oszaleli on akurat siedział na kiblu i drzwi do niego się zacięły. Gdy wyszedł i zobaczył co się dzieje, zamknął się z powrotem. A gdy wyszedł zobaczył to pobojowisko i żadnej żywej duszy w okolicy. Nie miał odwagi iść w noc aby kogoś poszukać, ale nie chciał też siedzieć z trupami. Dlatego zaczął ich znosić na parking za hotelem. Nie miałam nic lepszego do roboty a ciągle widziałam oczy swojej sekretarki i tamtej kobiety zamordowanej przez Henryka...postanowiłam mu pomoc. Było to obrzydliwe, wiesz? Nigdy w życiu nie dotykałam trupa...nawet mięsa nie jadam. Ale, jakoś...wiesz...to mi pomagało.

Pokiwałem tylko głową. Praca, zwłaszcza ciężka bardzo często pomaga na traumę. Widziałem to w Afganistanie. Julia uśmiechnęła się widząc mój gest, uśmiech ten zgasł jednak, gdy tylko wznowiła opowieść.

- W półtorej godziny uporaliśmy się ze wszystkimi. Byłam totalnie wykończona. I głodna. To jednak zrozumiałam, dopiero gdy Mateusz mnie o to zapytał. Powiedział, że w kuchni zostało sporo grochówki. Poszliśmy tam zjeść...i...i wtedy on...

Głos kompletnie się jej załamał a oczy zeszkliły. Domyśliłem się, o co chodziło zanim to powiedziała.

- On przycisnął mnie...do lady. Zaczął obmacywać, rozbierać...całować. Prosiłam go..prosiłam aby przestał. Ale on nie reagował...uśmiechał się tylko tak dziwnie...okrutnie. Jak kot do myszy, wiesz?

Nie wiedziałem, ale mogłem się domyślać. Czułem jak narasta we mnie wściekłość. Dziki, pierwotny gniew, jakim zawsze reagowałem na kwestie gwałtu. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie poprosić jej aby nie kończyła. Po co miała przez to wszystko przechodzić ponownie, przypominać sobie? Nie zrobiłem tego jednak. Równie dobrze wyrzucenie tego z siebie może jej pomóc.

- Gdy zaczęłam się bronić...odpychać go...on mnie uderzył. Naprawdę mocno. Chyba nikt mnie jeszcze tak nie uderzył, wiesz? – Spytała spoglądając na mnie. W oczach miał łzy.

- Odwrócił mnie tyłem do siebie...zacząć zdzierać ze mnie spódnice...N-nie wiem jak...ale w moich rękach znalazł się nóż. Pchnęłam do tyłu. On...on krzyknął, odsunął się. Gdy odwróciłam się...z jego ust ciekła krew. Złapał mnie za szyje. Pchnęłam jeszcze raz i jeszcze, a on...on osunął się na ziemię. Tak dziwnie, jakby uszło z nie powietrze, wiesz? Ale nie umarł...leżał tam po prostu i...i płakał. I spojrzał na mnie tak, jakby to wszystko, to...to była moja wina...

Głos całkiem się jej załamał. Znów spojrzała w stronę drzwi, próbując stłumić szloch. Podbródek drgał jej, jak u małej dziewczynki. A ja nie wiedziałem co począć. Jak ją pocieszyć? Czy w ogóle ją pocieszać? Równie dobrze mogłaby pomyśleć, że i ja chcę się do niej dobrać. Po chwili nie mając lepszego pomysłu, bardziej podsunąłem w jej stronę butelkę. To też było niebezpieczne, ale naprawdę nic lepszego nie przyszło mi do głowy.

Spojrzała znów na mnie, ocierając łzy. Porwała szybko alkohol i napiła się znów. Tym razem więcej niż łyka. Odczekałem jeszcze moment, pozwalając jej bardziej dojść do siebie. Dopiero gdy jej broda przestała drżeć, uznałem że mogę się odezwać.

- Dobrze zrobiłaś. Zasłużył sobie na to. Nie rób sobie wyrzutów...

Pokręciła energicznie głową.

- A jeśli to nie była jego wina? A jeśli dopadło go to samo szaleństwo co innych? To może być coś w wodzie, albo w powietrzu. Może nawet my to teraz wdychamy? Może i my tak skończymy!

- Może, może. – Odparłem jej unosząc uspokajająco ręce. – Nie wiemy. Z tego jednak co mówiłaś to wszyscy oszaleli naraz, kelner zaś po kilku godzinach. Ja już kilka godzin chodzę po tym mieście i nic mi się nie dzieję. Ty byłaś przytomna prawie całą noc i cały dzień a też nie widzę u ciebie jakichś morderczych instynktów. To więc, chyba nie działa w ten sposób. Albo, cokolwiek to jest to jesteśmy na to odporni.

Pociągnęła z butelki jeszcze raz, nim przytaknęła. Następnie odstawiła ją.

- Wystarczy mi już. Zabierz ją. – Oznajmiła. Skinąłem głowa, zakręcając i chowając alkohol z powrotem do plecaka. Sam przez chwilę chciałem sobie golnąć, ale zrezygnowałem z tego. Sporo czasu byłem nieprzytomny. W dodatku zrobiłem żołądkowi terapię szokową z napoju energetycznego, soku, konserw i batonów. I w normalnych warunkach dodanie do tego wódy powinno skończyć się cofką.

- Co teraz? – Spytała Julia. Westchnąłem słysząc to.

- Dobre pytanie. – Przyznałem. – Nie mam za bardzo pomysłu. Chyba rano ruszę dalej szukać ocalałych. Może słońce przegoni tą cholerną mgłę.

- Może zostań tutaj? W końcu muszą tu dotrzeć jakieś służby ratownicze, strażacy? Albo choćby wojsko. Jeśli faktyczni jest tutaj tyle jedzenia co mówił Mateusz, to możemy tu przeciekać i kilka tygodni.

W tym co mówiła było wiele sensu. Nawet przy katastrofach lotniczych zalecają aby nie łazić za daleko i czekać na ratunek. Znowu jednak odezwała się we mnie obawa, że to może nie był incydent lokalny. A wtedy pomoc może nigdy nie nadejść. Wolałem jednak nie mówić tego Julii. I tak była rozbita.

- Nie jest to zły pomysł, ale nigdy nie lubiłem siedzieć na tyłku i czekać na pomoc. Poza tym sama widziałaś, że dzieje się tu więcej niż tylko zwykła klęska żywiołowa. Te świry nadal gdzieś tam krążą i wszystko wskazuje na to, że jest ich sporo...

- Tym bardziej nie powinieneś się stąd ruszać. – Zaprotestowała. – Czy nie lepiej będzie ci się bronić, mając znajomą ścianę za plecami. Wtedy żaden z tych drani nie zajdzie cię od tyłu aby wbić nóż w nerkę.

W duchu aż gwizdnąłem. Julia zaskoczyła mnie tak taktycznym podejściem do tematu. Nie no, było ono logiczne i zdawałoby się oczywiste. Ale zaskakująco wiele osób leciało na rympał, nie przejmując się tym, że ktoś może im wbić nóź w plecy. Ba, mi też się tak zdarzało.

- Masz rację. Problem jednak w tym, że nie wiemy ilu ich jest. Być może więcej niż mam naboi. Nie, chyba lepiej będzie się stąd wynieść.

-Aha... - Bąknęła tylko i znów zapatrzyła się w drzwi. Obserwowałem ją przez chwilę, rozważając wszystko.

- Jeśli chcesz, możesz iść ze mną. - Zaproponowałem w końcu. Popatrzyła na mnie z błyskiem w oku, który jednak szybko zgasł. Ponownie poprawiła spódnicę.

- Nie znam cię. Nie wiem czy mogę ci ufać. - Przyznała bez oporów. Miała rację i po tym co przeszła nie dziwiłem się jej, że jest nieufna.

- Gdybym chciał cię skrzywdzić to już bym to zrobił, nie sądzisz?

Pożałowałem tego pytania, gdy zobaczyłem jak zadrżała. Rzuciła okiem na moją strzelbę, potem ponownie na mnie. Miałem jeszcze inne argumenty, ale po fiasku tego, uznałem, że lepiej trzymać gębę zamkniętą na kłódkę. Kurde, była prawie dwa razy starsza ode mnie. Umiała podejmować decyzję sama, bez pytania się o zdanie jakiegoś smarkacza.

W końcu chyba sobie wszystko przetrawiła, bo popatrzyła znów na mnie.

- A obiecasz, że nic mi się nie stanie?

- Nie. - Odrzekłem jej poważnie. - Nie mam pojęcia co się tam jeszcze czai. Równie dobrze może biegać Tyranozaur, któremu moje pociski nie zarysują nawet łusek. Dlatego nie mogę ci dać takiej obietnicy.

Uśmiechnęła się smutno i z rezygnacją.

- Mogłeś mnie choć okłamać, czułabym się pewniej.

- Nie mam w zwyczaju kłamać, czy dawać słów, których mogę nie być w stanie dotrzymać. Taki już niestety jestem.

Znów skinęła głową i milczenie zapadło ponownie. Postanowiłem dopić sok do końca. Następnie zgniotłem karton i poszedłem wyrzucić go do kosza. Gdy wracałem Julia uśmiechała się. Była chyba rozbawiona.

- Chyba nikomu nie zrobi różnicy, jeśli cisnąłbyś go po prostu na podłogę.

- Pewnie nie. - Odparłem wzruszając ramionami. - Po prostu...odruch.

Ciągle się uśmiechając kiwnęła głową. Następnie oznajmiła

- Pójdę z tobą.

- Bo wyrzuciłem śmiecia do kubła?

- Tak. Skoro nadal masz takie odruchy, to musisz być porządnym facetem, bo na pedanta czystości zdecydowanie mi nie wyglądasz.

Słysząc to również się uśmiechnąłem. Było to zdecydowanie najmilsze co dziś usłyszałem i czego doświadczyłem...

Chyba.

 

Rozdział X

2
Notka polecana przez: earl, makakarer
Poleć innym tę notkę

Komentarze


earl
   
Ocena:
0
"Nie mam w zwyczaju kłamać, czy dawać słów, których mogę nie być w stanie dotrzymać"

Dawać obietnic.

"pdenta czystości"

Pedanta
20-10-2011 21:28
Grom
   
Ocena:
0
Pedanta poprawiłem, jednak "dawać słów" zostawię. Bardziej mi pasuje, zwłaszcza że słowa też się daje:)
20-10-2011 22:02
earl
   
Ocena:
0
Owszem, ale zwroty "dawanie i dotrzymywanie obietnic" są częściej stosowane.
21-10-2011 12:32

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.