» Blog » Rozdział 5
11-10-2011 21:50

Rozdział 5

W działach: Mroczne przebudzenie | Odsłony: 4

Przypominam, że  racji na treść zawierającą wulgaryzmy, brutalność, nawiązanie do alkoholu, a możliwe, że i elementy seksu, czy środków odurzających, tekst ten skierowany jest do czytelników PEŁNOLETNICH

 

Rozdział I

 

.

.

.

 

Rozdział IV

 

Rozdział V

 

Po kilkuset metrach miałem dość. Nie wiem dokładnie ilu. Sześciuset? Ośmiuset? Raczej mniej niż po kilometrze. Bieganie nigdy nie było moją mocną stroną. Gdy byłem w wojsku z ledwością byłem w stanie zmieścić siew dolnym minimum na trzy kilometry. O dłuższych dystansach nie miałem nawet co marzyć. A to było jakieś piętnaście kilogramów temu.

Zatrzymałem się w końcu, dysząc ciężej i bardziej niż po podniesieniu tego samochodu. Rozejrzałem się pośpiesznie, ale nie byłem pewny, czy w tym stanie zauważyłbym przejeżdżający czołg, jeśli ten nie przetoczyłby mi się po stopie.

Mimo to zdjąłem plecak i opadłem na ziemię. Musiałem odpocząć. Po prostu, musiałem. Wyciągnąłem więc przed siebie nogi i dyszałem ciężko. Po chwili spróbowałem zapanować nad oddechem ale wymagało to jeszcze trochę czasu.

Sięgnąłem do plecaka po sok i batona. Jadłem pomału, bez przekonania. Bardziej chciało mi się pić. Dopiero kilka minut później ciało odpoczęło mi na tyle, aby umysł znów zaczął w pełni pracować. Wspomniałem całą walkę we mgle, z nieumartym i znów przeszły mnie dreszcze.

Urwałem temu łeb, połamałem kości i przejechałem samochodem. Cholera, zrzuciłem na to samochód! I to nadal żyło. A przynajmniej się ruszało.

Co to w ogóle było? Zoombie byli elementem bzdurnych filmów gore i pokrewnych, skleconych dla pryszczatych nastolatków podniecających się widokiem flaków. Zaś ci prawdziwi siedzieli na Hawajach i bynajmniej nie byli ożywionymi trupami. To się kurde nie dzieje... To się nie dzieje naprawdę.

Wlepiłem wzrok w ziemię między stopami i zacząłem bluzgać. Szczerze i z pasją. Jedno przekleństwo przechodziło w drugie. Najlepsi raperzy poczuli by ukłucie zazdrości słysząc jak długie i złożone wiązanki mi wychodziły.

W końcu brakło mi oddechu i musiałem przestać. Machnąłem ręką, zniechęcony do dalszej kontynuacje. Nie miała ona sensu. „A czy cokolwiek go ma?” pomyślałem.

Byłem sam, bez broni w czymś co najlepiej było określić mianem koszmaru. Jeśli oszalałem to było dobrze. Znaczyło, że świat przynajmniej ma się dobrze a ja zapewne leże bezpiecznie w pokoiku bez klamek. Wszystko mi jednak mówiło, że nie ześwirowałem, a to wszystko dzieje się naprawdę. Czułem ciągle ból w całym ciele, który był tej realności najlepszym świadectwem.

- W filmach to przynajmniej było proste. - Mruknąłem sam do siebie. - Kulka w czerep i po sprawie, a tu...?

Czując nową falę beznadziei, przesunąłem dłonią po moich króciutko ściętych włosach. Wrażenie było jak przy trochę miększym papierze ściernym. Patrzyłem przy tym na swoje stopy. W tym na kostki.

Dopiero po chwili dotarło do mnie jak lekkie było to ostatnie uderzenie zombiaka. Wcześniejsze przywodziło na myśl dostanie młotem lub bejsbolem. Aby się upewnić, przesunąłem dłonią po udzie i poczułem ostre igiełki gdy dotknąłem rosnącego siniaka.

Ostatni cios przypominał z kolei szamotanie się małej rybki po wyrzuceniu jej przez rybaka na brzeg.

Nie wiem co dokładnie zrobiłem, czy uszkodziłem go rozjeżdżając, czy też zmiażdżyłem coś istotnego przygniatając go tylnymi kołami. Cokolwiek to było skutecznie osłabiło nieumarłego. Nie zabiło go, ale nie był już coś. Jakaś słabość, tylko nie wiedziałem jeszcze jaka. Ale nie byłem już bezbronny!

Zaśmiałem się i już w dużo lepszym humorze sięgnąłem po kolejnego batona. Tym razem poczułem nawet ten cudowny, czekoladowy smak. Przeżuwając go i popijając sokiem, wpadłem na pomysł, że zawsze mogłem jeszcze ten samochód podpalić. Tego by zdechlak już na pewno nie przeżył!

Skończywszy jeść, popiłem jeszcze po raz ostatni i schowałem sok. Odczekawszy jeszcze z minutę albo dwie, wstałem. Ręce a zwłaszcza nogi miałem ciężkie ze zmęczenia. Ruszając pomału strzepnąłem kilka razy każdą kończyną. Rozluźniło mnie to, dodając trochę energii.

Nawet się lekko uśmiechnąłem pokonując kolejne metry. Widok wymarłego miasto, czy kolejnych samochodów wyłaniających się z mgły nie robił już na mnie takiego wrażenia. Nie wiem, może mi spowszedniał? Albo spotkanie z potworem z horroru sprawiło, że mniej przejmowałem się zwłokami, które się nie ruszały?

Nie wiedziałem i nie przejmowałem się. Wtedy zauważyłem ze coś się zmieniło. Na ulicy pojawił się gruz, oraz nadpalone śmieci. Gdy podniosłem głowę, dostrzegłem, że wszystkie okna mieszkalne w najbliższej kamienicy są powybijane. W bloku po przeciwnej stronie było podobnie. Po kolejnych kilkunastu krokach wybite szyby pojawiły się też w samochodach. Moje obawy znów wzrosły i napiąłem się bardziej. Szedłem jednak dalej.

Chwilę później, po mojej prawej cała skrajna klatka bloku nosiła ślady płomieni, podobnie jak samochody, które tutaj stały dziwnie w półkolu. Niektóre były tylko osmolone, inne zaś zupełnie wypalone. Gdy podszedłem bliżej, zrozumiałem dlaczego.

Za nadpalonym blokiem, wzdłuż drogi ział prawie pusty plac. Ślady trawników i asfaltowych podjazdów prowadziły do wypalonego szkieletu niewielkiego budynku i zawalonego, wysokiego zadaszenia. Na skutek eksplozji zadaszenie to opadło na wypalony wrak cysterny. Niedaleko mnie ziemie zalegała niekształtna plama stopionego plastyku. Zapewne był to kiedyś znak oznaczający wjazd na stację paliw.

Pokręciłem tylko głową i ruszyłem dalej, obchodząc wypalony teren sporym łukiem. W jednym miejscu musiałem ruszyć chodnikiem prawie przy frontowej ścianie kamienicy. Tylko dzięki temu dojrzałem coś, co wywołało uśmiech na mojej twarzy.

Na ścianie wjazdu do podwórza przymocowana była spora, metalowe tabliczka. Napis na niej głosił „ Borowy, wędkarstwo-myślistwo” a pod nim była strzałka w lewo. Zatrzymałem się na moment, zastanawiając się. Sklep dla wędkarzy i myśliwych był nęcący. Był cholernie nęcący. Dobre ubrania, wyposażenie kempingowe i do sztuki przetrwania, noże. A może jeśli będę miał szczęście to broń palna i amunicja.

Z drugiej zaś strony, podwórze kamienicy ziało absolutną czernią. Nie bez powodu do tej pory unikałem bocznych uliczek i alejek. Jeśli w normalnych warunkach lubił tam siedzieć element i ci co w ciemności czuli się lepiej, to co musiało się tam kryć teraz?

Wspomnienie zombiaka pomogło mi podjąć decyzję. Odetchnąwszy głębiej, ponownie rozluźniłem ramiona. Następnie z plecaka wyjąłem zapalniczkę oraz dezodorant i wkroczyłem w ciemność. Zrobiłem kilka kroków poza plamę słabego światła padającą od ulicy, i zamknąwszy oczy policzyłem do dziesięciu. Jednocześnie cały czas nasłuchiwałem choćby najmniejszego dźwięku. Nic jednak nie mąciło ciszy.

Gdy uniosłem powieki, byłem w stanie dojrzeć ogólne kontury w promieniu najbliższych metrów. Dalej wszystko tonęło w atramencie, którym była mgła. Pomału ruszyłem przed siebie. Prawie nie unosiłem nóg nad ziemię, aby wiedzieć gdy miałbym się o coś potknąć.

Po chwili po lewej ujrzałem jakiś niski budynek, ale okazał się być szeregowym garażem. Przeszedłem wzdłuż jego frontu, nie natrafiając na nic. Ruszyłem więc w drugą stronę. Już po kilku krokach natknąłem się na kolejne zabudowanie. Tym razem był to betonowy pawilon. Zapaliłem zapalniczkę i buchnąłem małym promieniem z dezodorantu. W rozbłysku światła ujrzałem, szyld „Borowego”. Oraz coś jeszcze.

Drzwi do sklepu były uchylone!

Napinając się ponownie do wspomnień, ruszyłem w ich stronę. Gdy podszedłem, pchnąłem je butem na oścież i puściłem długi, ciągły płomień. Wnętrze było zdewastowane, wyglądało jakby przeszło przez nie tornado. Ubrania i sprzęt leżały bezładnie na podłodze, gabloty były porozbijane.

Wkroczyłem ostrożnie do środka i ruszyłem na poszukiwanie zaplecza. Tym razem było po prawej. Dostrzegłem też na ławeczce obok niego złowieszczo znajomy kształt. Przybliżyłem się wstrzymując oddech.

Tak jak sądziłem, na ławeczce siedziało ciało. Zamarłem na moment, czekając aż się na mnie rzuci. Ale nic się nie stało. Podszedłem bliżej. Zmarły nie był sam. Drugie ciało leżało na tej samej ławeczce. Zmów się zatrzymałem ale i ono się nie poruszyło. Mimo to niechętnie spuszczałem ich z oczu wchodząc na zaplecze.

To było niewielkie, ale równie zdewastowane. Od razu jednak znalazłem rozdzielnie prądu. Podszedłem do niej i otworzyłem szybko. Odkładając dezodorant, przyjrzałem się bliżej.

Tak jak w spożywczaku tak i tu korki były wybite. Pstryknąłem je i światło zalało pomieszczenie. Zgasiłem zapalniczkę i odczekawszy chwilkę rozejrzałem się.

Zaplecze pełne było papierów. Niektóre zalegały jeszcze na pułkach, inne walały się wszędzie. Zajrzałem na półki i pod papiery na stole, ale nie dojrzałem niczego. Na parapecie stało za to zdjęcie w ramce z rozbitą szybką. Rzuciłem na nie okiem. Przedstawiało parę młodych ludzi. Tęgiego chłopaka o rybich oczach i przytulona do niego blondynkę o kręconych włosach. Wyglądali na osoby mniej więcej w moim wieku.

Wiedziony przeczuciem, wyjrzałem do sklepu. Westchnąłem ciężko upewniwszy się. To oni byli na ławeczce. On siedział oparty o ścianę, ona leżała z głową na jego kolanach. Gdyby nie odbarwienie, pomyślałbym że śpi. Przeżegnałem się szybko i przechodząc obok nic, wyszedłem na sklep. Zakląłem pod nosem. Wszystkie gabloty z bronią stały puste. Przebiegłem po wszystkich wzrokiem.

Nic.

Nawet jednego zakichanego noża.  Westchnąłem ciężko, ramiona mi lekko opadły. „No tak, to tyle, jeśli idzie o szczęście” pomyślałem. Z drugiej strony, do tej pory mi tak dopisywało, że w sumie mogłem się tego spodziewać.

Potrząsnąłem głową, chcąc się otrząsnąć z przygnębienia. Użalaniem się nad sobą nic się jeszcze nie osiągnęło. Zacząłem przeglądać to co zostało. Buty, spodnie, kurtki. To ostatnie przykuło moją uwagę, i zacząłem je przymierzać po uprzednim strzepnięciu każdej.

Niestety, ja jestem trochę nieforemny. Każda wiec albo wisiała na mnie jak namiot, z moimi dłońmi gdzieś w połowie rękawów, albo nie byłem w stanie jej zapiąć i piła w ramionach. Mimo to wybrałem jedną, uznając że z braku laku i to się nada. Zwinąłem ją i przyczepiłem do plecaka. Następnie wróciłem do przeszukiwania.

Znalazłem jeszcze trochę rzeczy. Zapałki sztormowe, menażkę z niezbędnikiem i latarkę diodową ale bez baterii. Wyjąłem szybko te co zabrałem ze sklepu i włożyłem do zasobnika. Latarka rozbłysła zimnym, białym światłem. Zadowolony zaczepiłem ją za pas od spodni. Miała do tego taki fajny zaczep jak niektóre noże. Pod ladą ujrzałem jeszcze pudełko z wojskowymi sucharami. Przypomniało mi się wojsko. Uśmiechnąwszy się i je wrzuciłem do plecaka. Moja kostka zaczynała być wypełniona po brzegi.

Wtedy mój wzrok spoczął z powrotem na ciałach. Chłopak patrzył na mnie swoimi rybimi, teraz szklistymi oczami. Miałem wrażenie, że z wyrzutem. W równym stopniu mnie to speszyło co zaniepokoiło. Było nie było, przyszedłem tu i zachowywałem się jak złodziej. Wątpiłem jednak aby zostawienie stówy na ladzie cokolwiek naprawiło.

Podszedłem więc bliżej, przyglądając się obojgu zmarłym. Bogu dzięki, żadne się nie poruszyło.

Na obojgu dostrzegłem takie ślady cięć jak na zmarłych w sklepie, ale tu były o wiele mniejsze i płytsze. Mieli też poszarpane ubrania. Facet miał zdarte kostki i okrwawione ręce, jak od częstych i skutecznych uderzeń. ubrania. W jego piersi, na wysokości serca ziała spora dziura, jak od pchnięcia ostrzem. Przez chwilę nie wiedziałem jak umarła blondynka.

Dopiero, gdy ze sporym przestrachem odsunąłem na bok jej włosy, ujrzałem nienaturalne skręcenie szyi. W mojej wyobraźni ożył obraz pary kochanków uciekających przed rozszalałym tłumem i barykadujących się tutaj. Facet bronił swojej wybranki zażarcie, ale nie mogąc zwyciężyć zdecydował się oszczędzić jej cierpień i zadał szybką śmierć. A potem walczył do końca, aż go śmiertelnie ranili i umarł trzymając jej ciało na kolanach.

Pociągnąłem nosem, zwalając to na wilgoć w powietrzu. Sam przyznawałem, że teoria ta trzeszczy w posadach. Na przykład czemu zostawiono ich tu gdzie siedzieli, albo czy sklep ogołocono wcześniej czy później. Wzruszyłem jednak ramionami. Prawdy pewnie nie dowiem się nigdy, a ta wizja którą ułożyłem jakoś podnosiła mnie na duchu. Sięgnąłem więc ręką i zamknąłem mężczyźnie oczy. Bynajmniej nie było to takie łatwe jak na filmach pokazują, zaręczam.

Następnie przeżegnałem się i wziąłem ciało kobiety na ręce.

- Wieczne odpoczywanie.... - Zacząłem cicho, ruszając na zaplecze. Położyłem ją na stole jak na katafalku. Następnie kontynuując modlitwę wróciłem po jej faceta. On był cięższy, praktycznie dorównywał mi wagą. Do tego bezwładne ciało wydaje się sporo cięższe. Mimo to zawziąłem się. Zawsze byłem uparty.

W końcu położyłem mężczyznę obok blondynki. Złożyłem im ręce na piersiach i odmówiłem jeszcze raz modlitwę. Potem przeżegnawszy się na zakończenie, zgasiłem światło na zapleczu i wyszedłem.

Już miałem ruszyć do mojego plecaka, gdy coś przykuło moją uwagę. Spod obicia ławeczki wystawał jakiś materiał. Trochę niepewnie ująłem go i szarpnąłem. Całe siedzisko się podniosło. Pod ławeczką była skrzynia!

Otworzyłem ją szeroko i aż opadła mi szczęka. W środku znajdowała się myśliwska dubeltówka oraz pudełko z nabojami. Wyjąłem broń i przyjrzałem się jej w świetle.

Nie znam się na broni myśliwskiej, nie rozpoznałem wiec producenta, ale dwururka była mocno zdobiona w motywy roślinne, wraz z inkrustowaniem na obu lufach. Nacisnąłem wihajstra i broń złamała się aby umożliwić ładowanie. Zajrzałem w lufy. Były puste i czyste. Kurki i spusty też wyglądały w porządku.

Zamknąłem broń i oddałem suchy strzał. Zadziałało. Sięgnąłem więc do pojemniczka z amunicją. W środku były dwa komplety naboi, ułożonych w równych, ciasnych rządkach. Policzyłem szybko. Czerwonych było czterdzieści, zielonych dwadzieścia.

Wziąłem po jednym z obu kolorów i przyjrzałem się im. Te czerwone były wykonane z plastiku i wypełnione śrutem. Zielone, miały ten kolor tylko przy spłonce, resztę wykonano z ołowiu. One wyrzucały z siebie pojedynczą kulę tego metalu.

Przyjrzałem się lufom odnajdując oznaczenie kalibru po bokach obu. Tak jak sądziłem było to 12/70, tak jak naboje które trzymałem. Wsunąłem szybko oba do luf i zatrzasnąłem broń. Przypomniało mi się, że wśród ciuchów widziałem pas na naboje i szybko go odnalazłem. Było w nim osiemnaście miejsc, wsunąłem więcej tyle naboi w niego. Resztę wrzuciłem do plecaka.

Zrobiwszy to wszystko rozejrzałem się jeszcze po raz ostatni po sklepie, szukając czy nie rzuci mi się w oczy coś przydatnego. Niczego jednak nie dostrzegłem. Przewiesiłem więc pas z nabojami przez pierś, zarzuciłem kurtkę na ramiona i ubrałem plecak. Biorąc strzelbę do ręki, pochyliłem jeszcze głowę w kierunku zmarłej pary.

Z bronią w ręku, którą miałem mniej lub bardziej dzięki nim, czułem się o wiele lepiej. Czułem się gotów na wszystko co ten dziwny, nowy świat był gotów rzucić mi naprzeciw. Czułem się bezpieczny.

Następnie w najlepszym humorze od przebudzenia, wyszedłem na zewnątrz i ruszyłem do oświetlonej ulicy pełnej rozbitych i opuszczonych aut. Tym razem nie gasiłem już światła.

 

Rozdział VI

2
Notka polecana przez: kbender, makakarer
Poleć innym tę notkę

Komentarze


kbender
   
Ocena:
0
Ha, dotrzymałeś słowa ;) Kolejny dzień, kolejny rozdział.
11-10-2011 22:17
Grom
   
Ocena:
0
Obym tylko był w stanie dalej to utrzymać to będę pełen radości:)
11-10-2011 22:19
earl
   
Ocena:
0
Tak trzymaj.
20-10-2011 21:20

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.