» Blog » Rozdział 4
10-10-2011 21:28

Rozdział 4

W działach: Mroczne przebudzenie | Odsłony: 6

Przypominam, że  racji na treść zawierającą wulgaryzmy, brutalność, nawiązanie do alkoholu, a możliwe, że i elementy seksu, czy środków odurzających, tekst ten skierowany jest do czytelników PEŁNOLETNICH

 

Rozdzial I

 

.

.

.

 

Rozdział III

 

Rozdział IV

 

Stałem jak sparaliżowany z rozdziawioną gębą. Wszystkie włosy stały i dęba a lodowata gula tańczyła sambę w żołądku. Tętno miałem na pewno ponad dwieście a oddychać chwilowo zapomniałem. Z ledwością byłem w stanie mrugać. A może tylko tak mi się zdawało?

Facet na dźwięk mojego głosu się odwrócił. I wtedy dojrzałem wybrzuszenie z boku jego koszuli. Była tam krwawa plama a w jednym miejscu przez materiał przebiła się złamana kość. To jednak było nic.

Cały bok jego głowy przypominał scenę z najgorszego horroru. Kości miał rozłupane na całej długości głowy. Ucho wisiało na spłachetku skóry. Oko wypadło mu z oczodołu i dyndało się na nerwie jak jakiś groteskowy kolczyk. Skóra i mięśnie na policzku miał obwiśnięte i odsłaniały kawałek połamanych zębów. Przez rozłupaną czaszkę widziałem nagi mózg. Gdy się odwrócił, jego kawałek odpadł i miękko odbił się od ramienia, szybując na asfalt.

Za to, że nie zafajdałem sobie spodni albo butów odpowiedzialny był chyba tylko kompletny paraliż. Bardziej niż wygląd, przerażało mnie coś innego. Ten facet nie żył. Tego byłem pewien. Absolutnie pewien. Z tak potwornej rany, gdyby zadano ją niedawno to krew tryskałaby jak z sikawki a w najlepszym razie wyciekała. U niego zaś leniwie sączyła się jakaś czarna, gęsta maź.

Jedyne sprawne oko trupa skierowało się na mnie i z jego gardła wydobył się jęk. Inny niż dotychczas. Bardziej jakby...zadowolony. Ruszył w moją stronę, pokonując ostatnich kilka metrów. Jego ręce uniosły się, jakby chciał położyć mi ręce na ramionach. Albo uchwycić jak w zapasach.

Moja ręka wystrzeliła do przodu. Zupełnie instynktownie ,bez jakiegokolwiek udziału zdjętej grozą świadomości. Sierpowy trafił trupa w szczękę, odpychając go trochę. Usłyszałem trzask łamanych kości. W ręku poczułem impuls bólu. Był jak kubeł zimnej wody. Krzyknąwszy, odskoczyłem niczym królik.

Zmarły odzyskał równowagę i znów na mnie spojrzał. Jego wargi wygięły się w parodii uśmiechu, odsłaniając połamane teraz z obu stron zęby. Kilka wypadło na ulice. Ten jednak znów ruszył i tym razem zrobił to znacznie szybciej.

Krzyknąłem ponownie, tyle że teraz bardziej z wściekłości niż strachu. Nie wiem co mną powodowało. Może to strach spowodował, że włączył się instynkt walcz/uciekaj, akurat ustawiony na tą pierwszą opcję. A może po prostu mój mózg zalała powódź testosteronu? Nie wiem. I mam to gdzieś. Grunt, że paraliż ustąpił.

Doskoczyłem do przeciwnika, z całej siły kopiąc go w klatkę piersiową. Usłyszałem jak chrzęszczą mu połamane żebra. Wygięte niczym szpony, palce trupa machnęły mi przed nosem. On sam poleciał zaś na tył rozbitej Skody.

Wsparłszy się o bagażnik, podniósł się do pionu. Jego ręce znów się ku mnie wyciągnęły. Naturalnie pojęcie bólu było mu obce. W końcu już nie żył!

Doskoczyłem do sukinsyna, wybijając się w górę. Uderzyłem go w głowę, wzmacniając siłę ciosu masa opadającego ciała. Znów usłyszałem trzask łamanych kości i jego czaszka pękła jak jajko z drugiej strony głowy. Mózg i to czarne paskudztwo wyprysły w górę. Trochę spadło mi na rękę i przedramię. Atak obrzydzenia zmroził mnie na chwile.

Trup to wykorzystał.

Z szybkością jakiej się po nim nie spodziewałem złapał mnie za lewy nadgarstek. Jego lodowate, woskowe dłonie miały silę imadła. Poczułem jak zaciskają się na moich kościach, chcąc je zmiażdżyć. Ze wściekłym krzykiem uderzyłem w trzymające mnie przedramię.

Jego kości trzasnęły jak suche gałązki i uścisk na moment zelżał. Błyskawicznie wyszarpnąłem rękę. Wtedy poczułem jego drugie przedramię opadające na mój bark.

Nie wiem czy chciał mnie obalić, czy tylko złapać, ale odniosłem wrażenie, jakbym dostał konarem. Kolana się pode mną lekko ugięły, a jego aż podniosło.

Zadziałałem odruchowo. Przykucnąłem jeszcze bardziej i złapałem go pod za pas i klatkę piersiową. Pchnąłem z całej siły, jednocześnie prostując się. Przez dwa lata trenowałem zapasy w stylu wolnym, w wojsku Sambo a po nim przez trzy lata amerykański wrestling. Do tego potrafiłem wycisnąć na ławeczce ponad sto osiemdziesiąt kilo. Trup przefrunął nad bagażnikiem Skody i odbiwszy się jej od dachu spadł na ulicę.

Zaraz zaczął się podnosić, ale wiedziałem, że tak będzie. Podparłszy się ręką, przeskoczyłem nad bagażnikiem i opadłem obok niego. Niskim kopnięciem z całej siły pchnąłem go na bok samochodu. Aż zadudniło a Skoda się zachwiała.

Nie mając oparcia, trup zsunął się, na ziemię. Gdy znów zaczął się podnosić, złapałem za klamkę tylnych drzwi pojazdu. Podziękowałem Bogu, gdy okazały się niezamknięte. Otwarłem je szeroko.

Gdy zgruchotana czaszka znalazła się na wysokości framugi z całej siły zatrzasnąłem drzwi. Rozległ się wywracający kiszki dźwięk. Coś pomiędzy mlaśnięciem a trzaskiem giętej butelki.

Mimo moich możliwości, głowa nie odpadła  od szyi i całe ciało na niej zawisło. Docisnąwszy je butem do samochodu aby się nie osunęło. Otwarłem na moment drzwi i trzasnąłem znowu. Dźwięk się powtórzył, a drzwi prawie zamknęły.

Prawie.

Ciało nadal jednak wisiało na zgruchotanym karku.

- Zdychaj! - Wrzasnąłem. Docisnąłem drzwi z całej siły, po czym zacząłem kopać w klatkę piersiową trupa. Każde uderzenie wstrząsało całym ciałem. Dopiero po którymś z rzędu z jeszcze paskudniejszym dźwiękiem drzwi domknęły się do końca a tułów opadł na asfalt. Z rozpędu kopnąłem go jeszcze parę razy.

Następnie dysząc ciężko, odskoczyłem na bok. Przypomniało mi się, że na moją rękę spadło kilka kawałków tego czegoś. Energicznie, niemal szaleńczo zacząłem strząsać to ze swoich rąk. Nie kontrolowałem swoich ruchów, kręciłem się wkoło, potrząsając rękami jak paralityk i pocierając jedną o drugą.

Wtedy przyszło mi do głowy, że przy rzucie, coś jeszcze mogło na mnie spaść i mogłem nie zauważyć. Prawie opętańczo począłem czochrać całe ciało. W sposób absolutnie nieskoordynowany, ale chyba skuteczny.

- Co to ma być, kurwa?! - Wysyczałem przez zaciśnięte zęby, wydzierając podkoszulek ze spodni aby go wytrzepać. - To miał być film o wampirach nie zoobich!

Po chwili zacząłem się uspokajać, głownie na skutek zmęczenia. Oddychałem szybko i ciężko, całe ciało zaś miałem spocone. Doczłapałem do najbliższego samochodu. Czując mieszankę niedowierzania, przerażenia i rozpaczy, opadłem na framugę otwartych drzwi. Podobnych do tych w których...

Zaczęło targać mnie na wymioty. Zebrałem się w sobie i zmusiłem wszystko aby wróciło na miejsce. Wtedy dopadł mnie napad kaszlu. Nie wiem, może miałem hiperwentylację z emocji i teraz ciało musiało się pozbyć nadmiaru powietrza? Prostując się, gdy mi lekko przeszło, machnąłem na to ręką.

Ponownie oddychałem ciężko, ale tym razem zdołałem się już zmusić do kontroli oddechu. „Wdech, wydech. Wdech, wydech. Wdech, wydech, tępy koksie” powtarzałem sobie w myślach. Po chwili wyprostowałem się i wsparłem głowę o framugę. I wtedy to dostrzegłem. Moje usta poruszyły się w bezgłośnym przekleństwie.

Bezgłowy korpus się ruszał!

Machał rękami na boki, próbując znaleźć jakieś oparcie i w końcu mu się udało. Złapawszy się za błotnik, podniósł się najpierw do kolan a potem kompletnie. Stał chwiejnie, próbując złapać równowagę. Następnie ruszył przed siebie, ,achając rękami w powietrzu. Nie wiem, czy chciał wybadać co jest wokół czy coś złapać. Lub raczej, mnie!

- Wszędzie było, że zoombie zabija się niszcząc im głowy! - Krzyknąłem, zrzucając plecak i wstając. - Nie oglądałeś tych filmów, czy co?!

Trup nie zareagował na moje słowa, zapewne ich nawet nie usłyszał. Dopadłem do niego i z całej siły kopnąłem w brzuch. Poleciał na ziemię, zaraz zaczął jednak zbierać. Doskoczyłem znowu wyprowadzając kopnięcie za kopnięciem. Po każdym opadał, ale zaraz próbował się podnosić. Sam też kopał i machał łapami na oślep.

Nagle jeden z tych ciosów trafił mnie w udo. Znów odniosłem wrażenie, jakbym dostał kijem. Mimo mojej wagi, trup podciął mnie jak mała brzózkę. Świat zawirował mi przed oczami i gruchnąłem o ziemię. Wściekłość zaślepiła mnie i nie zdążyłem się na to przygotować.

Przed oczami zatańczyły mi sine kręgi.

Odruchowo przekręciłem się i podkuliłem nogi. Trup wskoczył na mnie niemal od razu, lądując na szczęście na moich podeszwach. Kopnąłem z całej siły. Szponiaste łapy znów zafurkotały mi tuż przed nosem, ale sukinkot odleciał dobrych kilka metrów. Uniosłem głowę. Oczywiście już zaczął się podnosić.

- Kurrrr....! - Warknąłem. Co trzeba było, aby to coś ubić? Ileż bym teraz oddał za...bo ja wiem? Miecz? Szable? Zasraną piłę łańcuchową?!

Nie marnując już więcej czasu, również wstałem. Mając ciągle błędnik miałem z tym mniejszy problem i byłem pierwszy. I wtedy przyszedł mi do głowy pomysł. Ruszyłem biegiem w stronę samochodu w którym usiadłem. Opadłem na fotel kierowcy, zrzuciłem ręczny i wrzuciłem na luz. Nie docisnąłem do końca sprzęgła, więc skrzynia biegów zgrzytnęła w proteście. Z nerwów odpowiedziałem jej pokazując środkowy palec. Skręciłem jeszcze kierownice i wysiadłem.

Ruszyłem znów w stronę trupa, przeskakując tym razem nad maską. Dopadłem do nieboszczyka akurat jak się podniósł i kopnąłem go ponownie. Tym razem lekko. Ten zorientował się dzięki temu gdzie jestem i ruszył w moją stronę. A ja zacząłem się wycofywać.

Gdy byliśmy już tylko parę metrów od maski, kopnąłem zwłoki jeszcze raz. Tym razem z całej siły. Podcięte tym, wyciągnęły się na asfalcie. Trup znów zaczął machać i kopać, chcąc mnie trafić. Mnie już jednak tam nie było.

Co sił dopadłem do samochodu. Złapałem za otwarte drzwi, drugą dłonią za kierownicę. A barkiem z całej siły naparłem na framugę. Moje podeszwy zaszurały na wilgotnym asfalcie. Ślizgały się lekko.

Samochód jednak ruszył. Gdy tylko pokonałem pierwszą bezwładność, silne, długie kroki, zamieniłem na małe kroczki. Dzięki temu pojazd szybciej nabierał prędkości. Podpatrzyłem to oglądając Siłaczy, brakowało mi jednak wprawy aby efekt był imponujący.

Metry przed maską znikały jednak szybko. Po kilku sekundach przodem wstrząsnęło jak na wyboju. Towarzyszył temu łomot i chrobot. Przednie koła pokonały nierówność, ale straciły tyle pędu, że tylne się już nie dały rady.

Z dołu doszedł mnie kolejny chrobot, tym razem cichszy.

- Ja pier...! - Jęknąłem. Zaraz jednak na nowo odezwał się gniew. Powarkując obiegłem samochód i podszedłem do jego tyłu. Pchnąłem mocno, tych kilka centymetrów, aż koła znów dotknęły szamoczącego się ciała.

Złapałem wtedy za zderzak i nabrawszy powietrza napiąłem się z całej siły.

Lewa dłoń zapłonęła bólem, podobnie jak krzyże. Zaraz dołączyły do nich przesilane mięśnie i stawy. Czerwona mgła zasnuła mi oczy, a całe ciało zaczęło wyć w proteście. Ja jednak się uparłem. Stopniowo tył samochodu uniósł się. Najpierw o centymetr, potem o dwa, a potem już poszło łatwiej.

Uniósłszy go o jakieś dwadzieścia centymetrów, pchnąłem całym ciałem do przodu. Po prostu poleciałem na pysk. Pozwoliłem mu przesunąć się o kilkanaście centymetrów po czym z wielką ulga puściłem.

Z kolejnym paskudnym chrzęstem, auto opadło na koła i znieruchomiało. A ja opadłem na bagażnik, dysząc ciężko.

Stałem tak nie wiem jak długo. Może sekundy, może minuty.

I tedy ręka trupa uderzyła mnie w kostkę. Odskoczyłem jak oparzony. Z niedowierzaniem obserwowałem dłoń macającą po asfalcie, szukającą mnie lub jakiegokolwiek punktu oparcia.

- Pieprzyć to. - Jęknąłem rzucając się do ucieczki. Miałem już dość. Po prostu, kompletnie dość. Ostatnim wysiłkiem woli zmusiłem się, aby zgarnąć jeszcze swój plecak.

Czy instynktownie czy dzięki ślepemu losowi pobiegłem w stronę centrum.

 

Rozdział V

3
Notka polecana przez: earl, kbender, makakarer
Poleć innym tę notkę

Komentarze


38850

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Grom, a jako jednej notki nie możesz tego wszystkiego wrzucic?
10-10-2011 21:58
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Lepiej zeby smiecil wtsem, co?
10-10-2011 21:59
Grom
   
Ocena:
+1
Spotkałem się z opinią, że jak taka ilość tekstu wrzucam naraz to jej ogrom zniechęca ludzi do czytania.

Czyli tak źle i tak niedobrze jak sądzę.

Wcześniej jednak, na innych serwisach opowiadania wrzucałem jako całość. Nawet tutaj na forum "W cieniu..." wrzuciłem w całości. I też chyba nie każdemu się to podobało.

Dlatego to postanowiłem rozdziałami.

I coby rozwiać wątpliwości - to pojawia się na świeżo, prosto z kuźni niejako. Jak tylko napisze, przeczytam raz jeszcze aby spróbować wyłapać błędy, to wrzucam.
10-10-2011 22:04
kbender
   
Ocena:
+3
Tyldo ukochana ;) Z WTSów aktualnie wisiał jeden. Grom rzeczywiście wrzuca notki z częstotliwością CKMu, przez co całość może wyglądać jak spam, ale też być trudna do śledzenia.

Ja mam radę przeciwną do zigzakowej - zmniejsz częstotliwość publikacji. Wrzucając wiele na raz możesz znudzić tematem, robiąc dniowe przerwy czytacze mają czas przetrawić partie tekstu i dajesz nadzieję na utrzymanie tempa. Tak jak robiły to "Pistolety i podwiązki" (mam nadzieję że nie przekręciłem).

Pomysł z rozbiciem na rozdziały jest generalnie dobrym kierunkiem - łatwiej łapać po parę stron tekstu w wolnej chwili.
10-10-2011 22:08
38850

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
No też racja z tą objętością.

Chyba nie ma żlotego środka. Chyba że np własny blog zewnętrzny - publikowac w odcinkach i wrzucac linka raz na jakiś czas tutaj. Choc też nie zawsze ludzie się rzucą czytac.

Sztylety i Podwiązki, co z ciebie za fan Ignacji!?! :)

nie karmiąc trolli, zamilknę na insynuację tyldy

10-10-2011 22:09
Grom
   
Ocena:
0
Ok, może troszkę mnie podniosło z częstotliwością.

Po prostu od baaardzo dawna niczego nie pisało mi się tak dobrze:) Nie chce zabrzmieć hipisowsko, ale chciałem się chyba podzielić swoją radością :)

Skorzystam z Twojej rady Kbender i postaram się wrzucać raz dziennie. Nie obiecuje, że codziennie, ale postaram się nie więcej niż jedno na dzień :)
10-10-2011 22:18
earl
   
Ocena:
0
Ja tam uważam, że jak ktoś będzie chciał poczytać, to częstotliwość wrzucania nie ma znaczenia. Zawsze można przerwać i wrócić do lektury za jakiś czas.
20-10-2011 21:19

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.