» Blog » Rozdział 3
10-10-2011 19:17

Rozdział 3

W działach: Mroczne przebudzenie | Odsłony: 4

Przypominam, że  racji na treśc zawierającą wulgaryzmy, brutalnośc, nawiązanie do alkoholu, a możliwe, że i elementy seksu, czy środkow odurzających, tekst ten skierowany jest do czytelników PEŁNOLETNICH

 

Rozdział I

 

Rozdział II

 

Rozdział III.

 

W ostatnim momencie złapałem się za półkę po lewej. Ból wyprysł ze zranionej dłoni, ale nie puściłem. Wykorzystałem nawet to ostre pieczenie. Było czymś innym, czymś na czym mogłem się skupić. Oderwać umysł od obrazu trzech kolejnych trupów. Podziałało i zdołałem sie wyprostować.

- Ogarnij się, tępy koksie. – Warknąłem do samego siebie i trzasnąłem się z liścia w policzek. Zawsze miałem ciężką rękę, a więc zapiekło jak diabli i zabolało. Ale pomogło. Oddychając przez zaciśnięte ze złości zęby, potrząsnąłem energicznie głową. Obraz przestał tańczyć i wirować.

Spojrzałem na lewą dłoń. Znów ciekła po niej krew. Okręciłem ją kolejnymi chusteczkami. Miałem co prawda bandaże, ale w plecaku. A teraz miałem inne rzeczy na których musiałem się skupić. Przezwyciężając strach i obrzydzenie pochyliłem się nad najbliższym ciałem. Przeżegnałem się odruchowo.

Kobieta była już dojrzała, bliżej czterdziestki niż trzydziestki. Miała lekką nadwagę i krótkie włosy. Strój, a zwłaszcza lekki fartuszek sugerowały, że należała do obsługi sklepu. Rzuciłem okiem na drzwi. Druga dziewczyna, zauważalnie młodsza, miała prawie identyczny strój. Wróciłem wzrokiem do tej koło mnie.

Jakikolwiek świr ją zaszlachtował nie sprawiał wrażenia kogoś kto by się śpieszył z zabijaniem. Z tego co się zorientowałem w anatomii, to żadna z tętnic nie była przecięta. Żadne z cięć nie sięgnęło też żywotnych organów. Na ile mogłem to ocenić, uderzenia spadły z różnych kierunków, z różną siłą. Ten sukinsyn musiał wokół niej krążyć i uderzać jak akurat miał ochotę. Albo nie był sam!

Od tej myśli aż mnie zmroziło. Znów zacisnąłem zęby i wciągnąłem kilka razy powietrze aby się uspokoić. Nauczono mnie kiedyś, że gniew jest lepszy niż strach. Rozbudziłem go teraz w sobie, wyobrażając jak dopadam tego kto to zrobił i łamię mu kark na kolanie. Może i niezbyt mentalnie zdrowe, ale za to skuteczne.

Jedna rzecz mi w tym wszystkim nie pasowała. Kobieta leżała w ciemnej plamie zaschniętej krwi, nie było jej jednak wiele. Co więcej, nigdzie nie dostrzegłem rozbryzgów od uderzeń. Ot, raptem tu i tam kilka kropel. A z tego co wiedziałem, to najbliższa okolica powinna wyglądać jak wnętrze rzeźni w przeddzień „Święta Schabowego”.

Przyjrzałem się baczniej ciału i na jej skórze dostrzegłem podobne ślady od ugryzień, ale o wiele rzadsze niż u wisielca. Rozejrzałem się ponownie i na jednej z płytek z boku dostrzegłem kolejną dziwną rzecz. Były to kropelki krwi, ale rozciągnięte i rozmazane Zupełnie jakby je starto... lub zlizano.

Wyprostowałem się gwałtownie. Nie, kurde, nie mogłem uwierzyć. Lubiłem co prawda produkcje o wampirach znaczy te starsze, porządne, nie to emo gówno które teraz produkowano tak namiętnie. Co innego jednak lubić, a co innego w nie wierzyć. Potrząsnąłem głową. Wątpliwości czy aby nie umarłem albo nie straciłem zmysłów, odezwały się ze zdwojoną siłą.

Spojrzałem na swoją zranioną dłoń. Ból był jednak prawdziwy. Podobnie jak głód czy pragnienie. Nie, do czasu aż się przekonam, że jest inaczej, muszę akceptować to co mówią mi wszystkie zmysły. Choćby nie wiem jak nieprawdopodobne się to wydawało. Zresztą, jak sobie zaraz uświadomiłem, to że ja nie wierzę w wampiry nie znaczy, że ktoś inny w nie, nie wierzył. Wystarczyła banda stukniętych nastolatków na prochach i zaniedbywanych przez rodziców, którzy obejrzeli o jeden film za dużo. Nie tłumaczyło to co prawda reszty wydarzeń, ale machnąłem na to ręką. Jeden problem na raz.

Odsunąwszy się od ciała, położyłem plecak na ladzie i wyjąłem z niego apteczkę. Najwyższy był czas zająć się tą moją lewicą. Zdarłem z niej przyschniętą już lekko chusteczkę i w dobrym świetle obejrzałem rozcięcie. Na szczęście nie myliłem się i było płytkie. Tak naprawdę bardziej drażniło niż groziło.

Przemyłem ranę wodą utlenioną, sycząc jak górska żmija gdy zaczęło szczypać na potęgę. Następnie przetarłem dłoń czystą chusteczka i przyłożywszy opatrunek jednorazowy, obwiązałem dłoń bandażem.

Nie jestem sanitariuszem, a pierwszą pomoc w wojsku miałem ładnych kilka lat temu, zajęło mi to wiec chwile. Pierwszy udany opatrunek musiałem jeszcze rozmontować i założyć ponownie, bowiem zacisnąłem go za mocno. W końcu byłem jednak zadowolony.

Chowając apteczkę zacząłem się zastanawiać co teraz robić. Głód i pragnienie zaspokoiłem, zdobyłem też dość żywności na kolejny dzień. Co jednak dalej? Logika podpowiadała aby siąść na dupie i poczekać na pomoc. Ktoś musiał się zorientować, że coś jest nie tak z częścią przynajmniej średniego miasta i przyśle jakąś pomoc.

Z drugiej strony minęły już przynajmniej dwa dni i nic. Żadnej policji, strażaków, wojska. Znikąd pomocy. I nic nie sugerowało aby miał nadejść. Zresztą, cokolwiek się tu stało... nic nie wskazywało aby było to ograniczone tylko do najbliższej okolicy. A jeśli cały kraj tak wyglądał?

Aż się zatrzęsłem na tą myśl. Żołądek podszedł mi ze strachu do gardła, ale spokojnymi oddechami zepchnąłem go z powrotem na miejsce. Nie, miałem przeczucie, że nie mam co liczyć na pomoc w najbliższym czasie.

Trzeba więc było przygotować się na dłuższy czas. A więc zabezpieczyć żywność i wodę. Teoretycznie tu miałem tego pod dostatkiem, nawet na kilka tygodni. Jednak perspektywa zostania w tej trupiarni szczerze mnie mierziła. No i musiałem mieć na uwadze zgraję gówniarzy zakochanych w Edwardzie, którzy ciągle gdzieś się tu kręcili. A przynajmniej nie miałem żadnego powodu aby sądzić, że sobie gdzieś poszli.

- No i kurde, nie mogę być sam. – Powiedziałem na głos. Nie, nie chciałem zaakceptować myśli, że mogę być jedyną normalną osobą w tej dziurze. No bo czemu bym miał? Nie było we mnie nic szczególnego. I tak miałem niepomiernie więcej szczęścia niż tyle innych osób. Ciągle byłem żywy.

Nie, gdzieś musieli być jeszcze jacyś normalni ludzie!

Podjąwszy decyzję ruszyłem na dokładny obchód sklepu. Trzeba było zabrać jeszcze kilka rzeczy, jeśli tylko tu były. I tak zgarnąłem kilka puszek Dominatorów, kilka opakowań środków przeciwbólowych i innych prostych medykamentów, trochę baterii i kleju. Mięso, chleb i warzywa średnio nadawały się na cokolwiek. Wziąłem za to parę jabłek. Po chwili zastanowienia wziąłem jeszcze dwie zapalniczki i dwa dezodoranty w spreju.

Miałem gdzieś, jak bardzo ode mnie teraz śmierdzi. Nic jednak tak sprawnie nie rozpala ogniska, jak podręczny miotacz ognia. Do tego w mojej pamięci odżyły wspomnienia związane z pewną grą komputerową o okultyzmie i mimowolnie się uśmiechnąłem. Uśmiech jednak szybko mi spełzł z ust. Jakoś wydało mi się to wszystko zbyt podobne.

Założywszy plecak, wróciłem na zaplecze, zgasiłem światło i wyszedłem zamykając za sobą drzwi. I niemal palnąłem się w czoło, usilnie zastanawiając na cholerę to zrobiłem. Martwym wszystko jedno a sklep nie był mój. Wrócenie i zapalenie światła miało jeszcze mniej sensu. Ruszyłem więc przed siebie.

Dopiero po kilku krokach dotarło do mnie jak cuchnące było powietrze w sklepie. Tu dominowała wilgoć, ale przynajmniej nie śmierdziało zgnilizną. Przynajmniej jak się trzymało z dala od niektórych samochodów.

Odetchnąwszy głębiej, ruszyłem chodnikiem w kierunku centrum. Lub w którym sądziłem, że będzie centrum tego miasta. Jednak, w miarę jak z mgły wyłaniały się kolejne rozbite lub opuszczone samochody, lepszy nastrój się ze mnie ulatniał.

Znów zaczęła przytłaczać mnie cisza i ogrom tragedii jaka się tu stała. Gdy ujrzałem i rozpoznałem, że na chodniku leży kolejne ciało, musiałem na chwile przystanąć. Próbowałem wywołać w sobie gniew, ale tu nie widziałem co odpowiada za tą tragedię. A tajemniczym „Im” trudno jest cokolwiek połamać w wyobraźni. Nie mając lepszego pomysłu, omijając ciało, zacząłem się modlić.

Nie szło mi zbyt składnie. Ostatni raz w kościele byłem w zeszłym roku, na pasterce. I miałem wtedy co najmniej pół promila. Uporałem się już ze „Zdrowaś Mario” i próbowałem poskładać do kupy „Ojcze nasz”, gdy coś zachrzęściło mi pod butem.

W dojmującej ciszy dźwięk ten głośnością kojażył mi się z wystrzałem i prawie podskoczyłem gdy się rozległ. Tym bardziej, że mimo wszystko poczułem coś pod grubą podeszwą. Uspokoiwszy się, zrobiłem krok w bok i spojrzałem na płytę chodnika.

Leżał na niej jakiś robak. Największy i najbrzydszy jaki widziałem w kraju. Czarny, podobny do stonogi, ale długości mniej więcej mojej dłoni, z dwoma wydatnymi żuwaczkami  przy pysku. Chyba pysku. Sądząc po dźwięku jaki się rozległ gdy go rozdeptywałem musiał mieć chitynowy pancerz. Aż się wzdrygnąłem z obrzydzenia.

Przypomniało mi się, co sierżant mówił  Afganistanie o takich i innych robalach. Oraz jak raz Malina zapomniał popatrzyć do buta, przed jego założeniem. Musieliśmy mu potem rozcinać buta, aby dało się go zdjąć, tak mu spuchła stopa. Wzdrygnąłem się ponownie.

Wycierając podeszwę z gęstej wydzieliny robaka, o najbliższy krawężnik, zacząłem się zastanawiać, skąd takie szkaradzieństwo w Polsce. Szybko znalazłem prawdopodobną odpowiedź. Ludzie różne gówno p domach trzymają. Egzotyczne węże, tarantule, piranie. Ponoć niektórzy nawet krokodyle i temu podobne. Ktoś w okolicy trzymał pewnie takiego krocionoga i teraz gdy ten ktoś zniknął tak jak inni miejscowi, jego pupil poszedł na spacer. I skończył pod moją podeszwą. Bynajmniej nie było mi żal.

Wznowiłem marsz. Tak jak przypuszczałem musiałem się zbliżać do centrum Sklepy i zakłady usługowe pojawiły się teraz też po drugiej stronie drogi. Różnorakie, od spożywczych, przez fryzjerskie, solaria, banki po ślusarskie. Gdy zauważyłem ten ostatnie, od razu ruszyłem ku niemu. Przechodząc przez jezdnie odruchowo spojrzałem w obie strony. Ironiczny uśmiech mimowolnie wykrzywił mi usta. Sporo bym dał aby był tu ktoś kto potrafi prowadzić samochód. Zaraz jednak przypomniałem sobie o fanach wampirów i mina mi się wydłużyła.

Podbiegłem ostatnich kilka metrów i stanąłem przed zakładem ślusarza. Front składał się z dwóch okien wystawowych, oklejonych naklejkami kluczy i zamek, oraz przeszklonych drzwi. Niestety, całość była zakratowana. O ile pręty nie były grubsze niż mój mały palec, o tyle łączyły je kółka z grubego metalu. Drzwi z framugą zaś kłódka wielkości mojej pięści. Tak jak wszędzie, tak i tutaj było wygaszone w środku.

Nie wierząc w odzew zastukałem w szybkę, ale się nie zawiodłem. Nie dostrzegłem ani nie usłyszałem żadnego ruchu. Złapałem wobec tego za kłódkę i szarpnąłem nią ale nic to nie dało. I Mariusz Pudzianowski by tej kłódki nie ruszył.

Złapałem więc za kraty i zaparłszy się nogą spróbowałem ją wyrwać. Nabrałem powietrza i szarpnąłem, ciągnąc z całej siły. Krata zaczęła wyginać się odrobinę. Tak jak się obawiałem, wygięcie doszło z obu stron do kół i zamarło. Mogłem jeszcze uchwycić oburącz i spróbować rozgiąć pręty na boki, ale nie chciałem nadwyrężać zranionej dłoni. Tym bardziej, że wątpiłem w sukces. Ślusarz znał się kurde na swojej robocie.

Zniechęcony machnąłem ręką i ruszyłem dalej. Pamiętając przygodę z robalem patrzyłem co jakiś czas pod nogi. I wtedy usłyszałem lekkie szuranie sprzed siebie.

Z mieszaniną nadziei i przestrachu, przyśpieszyłem. Chciałem zawołać we mgłę, ale instynktownie z tego zrezygnowałem. Nie wiedziałem co tam jest.

Gdy dostrzegłem sylwetkę wyłaniającą się z oparów, zwolniłem i rozejrzałem się, nastawiając uszu. Wyglądało jednak, że nieznajomy jest sam. Przyjrzałem mu się.

Był to dorosły facet, lekko siwiejący na skroniach, ale słusznego wzrostu i ciągle wyprostowany. Odstawał mu już lekko mięsień piwny, ale jeszcze bez tragedii. Miał na sobie poszarpane ubranie, brudne i trochę pokrwawione. Szedł chwiejnym krokiem, kulejąc na jedną nogę. Cicho pojękiwał przy każdym kroku.

Wziąłem to za dobrą monetę, wskazywało bowiem, że żyje. W duchu strzeliłem się w czoło. No bo czemu miałby nie żyć? Zmarli nie chodzą. Co by się tu nie działo, to za bardzo dałem się ponieść wyobraźni.

- Hej, kolego. - Odezwałem się przyśpieszając, ale tylko trochę, nie chciałem aby się wystraszył. Usłyszał mnie i odwrócił się w moją stronę. A ja wrzasnąłem jak mała dziwka.

- Ożeż, kurwa, ja pierdole!

 

Rozdział IV

2
Notka polecana przez: earl, makakarer
Poleć innym tę notkę

Komentarze


earl
   
Ocena:
0
Zakończenie w odpowiednim momencie, ale mimo wszystko bez ostatnich słów miałoby większy wydźwięk. Ale to tylko moje zdanie.
20-10-2011 21:18

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.