» Blog » Rozdział 1
07-10-2011 21:17

Rozdział 1

W działach: Mroczne przebudzenie | Odsłony: 21

Witam

 

Po wielu latach prób, po raz pierwszy napisałem coś z perspektywy pierwszej osoby, co uważam, że jakkolwiek nadaje się do publikacji.

Planuję tutaj umieszczać kolejne rozdziały, mam nadzieję, że regularnie.

Teksty nie były poddane korekcie, moga więc zawierać różnorakie błędy stylistyczne, czy literówki. Szczerze za nie przepraszam, mam jednak nadzieję, że nie zniechęcą Was do lektury.

 

Od razu też uprzedzam, że z racji na treśc zawierającą wulgaryzmy, brutalnośc, nawiązanie do alkoholu, a możliwe, że i elementy seksu, czy środkow odurzających, tekst ten skierowany jest do czytelników PEŁNOLETNICH

 

Rozdział I

 

- U-ehhh...

Obudził mnie jęk. Nie wiem czyj. Może mój? Chcąc to ustalić, spróbowałem otworzyć oczy i rozejrzeć się. Pożałowałem tego od razu. Jęknąłem ponownie. Tak, to był mój jęk. W głowie jednak załomotało mi jak na meczu piłkarskim podczas strzelenia gola. Poczułem ucisk w skroniach i z oczami. Oraz ból. Tępy, ale mocny. Niemal odbierający siły. Niemal.

Zebrałem się w sobie i otworzyłem oczy. Powitała mnie ciemność. Niemal idealna czerń szybko się jednak popsuła. Wgryzła się w nią słaba, pomarańczowa poświata. Szybko przybierała na sile, dzięki czemu mogłem dojrzeć więcej.

W tym, że jestem do góry nogami, zorientowałem się moment wcześniej, jak tylko przypomniałem sobie, że mam błędnik. Zwalczyłem uczucie mdłości, choć kosztowało mnie to trochę wysiłku. Rozejrzał się w końcu.

Byłem w samochodzie, który przeszedł dachowanie. Wskazywały na to rozbite szyby i pogniecione wsporniki  oraz dach. Krótka maska też nie wyglądała zbyt katalogowo.

Siedziałem w fotelu kierowcy, lub raczej wisiałem w nim na pasach bezpieczeństwa. Ból i ucisk w głowie musiała powodować napływająca krew. Powoli, chcąc się uwolnić sięgnąłem do sprzączki. Niestety, okazała się wgnieciona w obudowę skrzyni biegów. No trudno.

Złapałem za pas i szarpnąłem nim na bok. Mechanizm kontrolny zareagował jak przy zderzeniu i nie pozwolił nawet na kilkucentymetrowy ruch.

- Kur... – Wyrwało mi się z ust w przypływie wściekłości, nie dokończyłem jednak przekleństwa. Miast niego wziąłem głębszy oddech. Następnie pociągnąłem za pas powoli. Bez trudu zsunąłem go z ramienia. I upomniała się o mnie grawitacja.

Zdążyłem jeszcze zasłonić głowę rękami nim uderzyłem o sufit, teraz robiący za podłogę. Przy moich pond stu kilogramach nie jestem małym chłopczykiem. Odczułem więc wstrząs związany z tym zderzeniem aż w piętach. Zaraz też straciłem równowagę i wywróciłem się na bok. Świat zawirował mi przed oczami i znów poczułem mdłości. Do tego upadłem na nieprzyjemne wybrzuszenie na sufitce, boleśnie obijając sobie...

Mimo to nie zerwałem się od razu. Zwolniłem na moment, pozwalając myślom odpłynąć. Czekałem aż w głowie mi się przejaśni a krew odpłynie do reszty ciała. Nogi lekko zaczęły mnie mrowić, gdy znów napłynęła do niej życiodajna krew. Odetchnąłem z ulgą. Kręgosłup widać był cały.

Po chwili otworzyłem oczy ponownie. Czułem się już dużo lepiej. Drzwi z obu stron były pogięte, nie próbowałem więc nawet ich otworzyć. Nie byłem też w stanie przecisnąć się przez porozbijane okienka. Moje szerokie bary i grube mięśnie, tym razem okazały się przeszkodą.

Podkuliłem więc nogi, zaparłem się rękami o co zdołałem, po czym kopnąłem w drzwi. Głośność uderza uzmysłowiła mi jak strasznie tu cicho. W zasadzie nie licząc swojego ciężkiego oddechu niczego tu nie słyszałem. Drzwi jednak wytrzymały. Nie zrażony tym kopnąłem ponownie. I jeszcze raz.

Tym razem usłyszałem szczęk pękającego metalu i moje wrota do wolności uchyliły się na kilka centymetrów. Dodało mi to sił. Kopnąłem jeszcze raz, po czym złapałem się rękami za oparcie i kierownicę. Następnie przysunąłem się bliżej i wsparłszy nogi o krawędź okna począłem pchać nimi z całej siły. Kiedyś uprawiałem trójbój siłowy i w martwym ciągu doszedłem do blisko trzystu kilogramów.

Skrzydło drzwi pomału zaczęło się usuwać. W powietrzu rozszedł się dźwięk giętej blachy i tartego asfaltu. Gdy uznałem, że otwór jest dostatecznie duży okręciłem się i ruszyłem na zewnątrz. Mimo wielkiego wysiłku sprzed chwili ledwo mogłem się przecisnąć. W pewnym momencie zahaczyłem o coś kołnierzem kurtki. Nie mając jak sięgnąć, szarpnąłem z całej siły. Usłyszałem dźwięk dartego materiału i wypadłem na zewnątrz.

Upadłem na wilgotny asfalt, ponownie dysząc ciężko. Był to jedyny dźwięk jaki słyszałem. Rozejrzałem się, chcąc sprawdzić na jakim zadupiu jestem. Ta cisza i fakt, że nie otaczał mnie wianuszek gapiów a z oddali nie pobłyskiwały niebieskie koguty wskazywał na jakąś zabitą dechami wioskę. I to w najlepszym razie.

Aż opadła mi szczeka gdy wokół siebie dostrzegłem kamienice. Wszystko tonęło co prawda w gęstej mgle i była noc, ale pojedyncza, uszkodzona latarnia dawała dość żółto-pomarańczowego światła. Po swojej lewej miałem czteropiętrową kamienicę, po prawej zaś późno-gierkowski blok z wielkiej płyty. Oba budynki jak i ulica były jednak martwe i ciche. Czując się jeszcze bardziej nieswojo spróbowałem się podnieść. Musiałem się wspomóc samochodem jako podpórką, ale udało mi się.

Momentalnie poczułem rozdzierający nacisk na pęcherz. Nie przejmowałem się niczym, nie miałem na to czasu. Rozpiąłem tylko rozporek i wyrwałem instrument na wolność. I tak z ledwością zdążyłem. Czując ogarniające mnie poczucie ulgi, rozejrzałem się raz jeszcze.

Mój samochód, stary, ale niezawodny Tarpan nie nadawał się już do niczego. Musiał zrobić co najmniej dwa fikołki aby doprowadzić się do takiego stanu w jakim był teraz. Spróbowałem przypomnieć sobie gdzie jestem i jak doszło do wypadku, ale natrafiłem tylko na białą plamę.

Skończyłem akurat sikać i schowałem co miałem do schowania, więc ostrożnie sięgnąłem do tylnej kieszeni spodni. Namacałem dokumenty i wyjąłem je. Nie byłem pewny, czy to co pamiętam to fakt, czy wymysł. Skoro mój umysł odciął część wspomnień, to inne mój pomieszać. Tak mi się przynajmniej zdaje. Nie jestem psychiatrą.

Wyjąłem dowód osobisty i odetchnąłem z ulgą. Stało tam jak byk: Mieczysław Ziarnowski, urodzony jedenastego grudnia, wzrost 172, oczy niebieskie i tak dalej. Zakazana morda na czarnobiałym zdjęciu też wydała mi się znajoma.

Oprócz tego miałem jeszcze prawo jazdy na moje ABC, Książeczkę Wojskową, kilka kart bibliotecznych i jakiś śmieci. Czyli wszystko było tak jak pamiętałem. Schowałem dokumenty i rozejrzałem się po raz kolejny. Co jest kurde z tym miejscem? Ja rozumiem, że ktoś może się nie zainteresować wypadkiem, w sensie, że nie poleci z przecinakiem ratować ludzi. Ale kurde zadzwonienie pod 997 nie wymaga wysiłku. Co innego dodzwonienie się, ale nawet... po jakimś czasie ktoś powinien się zjawić?

- Tylko po jakim? – Spytałem na głos. O w mordę, dopiero teraz zauważyłem jaki był schrypnięty. I wtedy poczułem jak bardzo mam wyschnięte gardło. Gorączkowo rozejrzałem się dookoła w poszukiwaniu czegoś do picia. Jednocześnie począłem mielić językiem i myśleć o soczystych cytrynach, aby przyśpieszyć produkcje śliny. Nic to jednak nie dało. Podobnie jak poszukiwania. Nie jestem harcerzem, samochód mam kiesko wyposażony jeśli o sztukę przetrwania idzie.

Westchnąwszy oparłem się o podwozie samochodu. Podrapałem się w swędzącą szyje, z zaskoczeniem odkrywając na niej kilkudniowy, twardy zarost. Zawsze nosiłem brodę, przeważnie wokół ust i na podbródku. Czasem tez na policzkach. Ale szyję goliłem codziennie. Te kłaki które czułem, wskazywały zaś, że nie dotykała ich żyletka od paru dni.

Czy mogłem tak długo wisieć po swoim wypadku? Zdecydowanie tłumaczyłoby to pragnienie jak i parcie na pęcherz. Głodu zapewne nie czułem bo za bardzo mój umysł i ciało łaknęły wody. Ale aby kilka dni w mieście nikt nie zainteresował się wypadkiem?

- Co jest, kurwa z tą dziurą? – Spytałem tym razem na głos, czując wzrastającą irytację. Wtedy przypomniałem sobie, że w samochodzie miałem komórkę. Zaraz poniechałem jednak myśli o szukaniu jej. Był to stary, zdewastowany model. I bez rozmawiania trzeba było ją ładować codziennie. Teraz nie było szansy aby działała. Jeśli w ogóle przetrwała dachowanie w co też wątpiłem.

Stanie tutaj też w sumie nie miało sensu. Odepchnąłem się energicznie od pojazdu i ze zdziwieniem poczułem jak spada ze mnie kurtka. Opadła na asfalt po obu moich stronach, zawiesiwszy się jeszcze na ramionach. Spojrzałem zaskoczony na oba fragmenty. Niemal dokładnie na środku, od kołnierza po ściągacz, była rozdarta. Przypomniałem sobie szarpnięcie przy drzwiach i aż zrobiło mi się gorąco, gdy pomyślałem o jak ostry kawałek musiałem zahaczyć. Westchnąwszy zdarłem z siebie oba rękawy i cisnąłem je na ziemię. Noc na szczęście nie była zimna, choć mgła nie była najprzyjemniejsza.

Bez zastanowienia ruszyłem w lewo, w kierunku wejścia do kamienicy. Nie przywiązuję specjalnej wagi do chodzenia cicho. Wojskowe desanty które noszę na nogach, też się do tego nieszczególnie nadają. A mimo to, poczułem się nieswojo, gdy jednym dźwiękiem na ulicy stały się moje kroki. Instynktownie spróbowałem je wyciszyć, ale i tak wydały mi się nieprzyjemnie głośne.

Wtem, przed sobą na sąsiednim pasie dostrzegłem wyłaniający się jakiś kształt. Zrobiłem jeszcze parę kroków i poczułem jak serce zabiło mi mocniej.

Na przeciwnym pasie stał inny rozbity samochód. Tym razem jakiś miejski Japończyk. Marki nie mogłem odczytać, bowiem jego przód owinięty był o kikut kolejnej latarni. Jej trzon opadł na dach samochodu, miażdżąc go kompletnie.

Pomału, ostrożnie, podszedłem bliżej. Wydawało mi się, że na miejscu kierowcy coś migocze, jakby się ruszało. Czując jak stają mi wszystkie włosy na głowie, przemogłem przeczucie i podszedłem bliżej. Momentalnie tego pożałowałem.

Na miejscu kierowcy siedziała kobieta. Lub raczej to co z niej zostało. Odchyloną w stronę okna głowę miała zgruchotaną. Coś szarego, czego wolałem nie identyfikować i zaschnięta krew zlepiały platynowe włosy. Najgorsze jednak było to, że zmarła nie była sama. Po jej głowie biegała rzesza owadów. Much, gąsienic, chrząszczy, mrówek i całego innego tałatajstwa. Biegały po włosach, wchodziły pod rozłupaną czaszkę, wychodziły przez puste już oczodoły.

Zrobiłem szybko kilka kroków, chcąc uciec od tego widoku, ale znów dopadły mnie torsje. Tym razem nawet nie próbowałem ich powstrzymać. Parę lat temu byłem w Afganistanie, jeszcze jako żołnierz, i widziałem tam kilka trupów. Dwa nawet sam sprawiłem. Nigdy jednak nie ujrzałem czegoś tak okropnego.

Gdy skończyły mną targać torsję, czułem się jeszcze gorzej. Od kilku dni nic nie jadłem w żołądku miałem więc pusto, jak w głowie polityka. Zwymiotowałem więc sam kwas, od którego piekł mnie dodatkowo spierzchnięty język. Splunąłem siarczyście, ale to nic nie pomogło. Gdy zaś otarłem usta, ujrzałem przed sobą kolejny kształt we mgle. Tym razem był to przód ciężarówki, tyle, że wywrócony na bok. Ciało kierowcy, wisiało na pasach podobnie jak wcześniej moje, tyle, że było już odbarwione i też nadgryzione przez owady. Rzuciłem szybko okiem na swoje ręce, ale nie dostrzegłem nigdzie śladów ugryzień. Może nie gustowały w żywych tkankach? Nie wiem.

Wtem powiał lekki wietrzyk, odpychając bardziej mgłę. Biały całun uniósł się delikatnie ukazując ze sto metrów jezdni. Czując coraz szybciej bijące serce, pomału wyjrzałem zza bryły ciężarówki.

Kolejne domy, też kamienice i bloki wyglądały jak te koło mnie. Wszystkie były wygaszone i wymarłe. Latarni paliło się tylko kilka, co druga, może co trzecia. Wystarczyło to jednak.

Na ulicy stały kolejne samochody. Niektóre rozbite, inne wyglądające na sprawne, tylko pootwierane. W wielu dostrzegłem ciała. W żadnym nikogo żywego.

- Co jest, kurwa? - Wypłynęło z moich ust prawie bez udziału świadomości. - Gdzie ja jestem?

 

Rozdział II

1
Notka polecana przez: makakarer
Poleć innym tę notkę

Komentarze


38850

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Ech, gdzie jest Ignacja ze swoim "whorefantasy"? :(
08-10-2011 09:53
Grom
   
Ocena:
0
Zgubiłeś mnie tutaj. O co Ci chodzi?
08-10-2011 10:55
Sting
    Zacznij....
Ocena:
0
...od tego fragmentu: "od razu też uprzedzam, że z racji na treśc zawierającą wólgaryzmy", bo trochę zniechęca do dalszego czytania. ;]
09-10-2011 09:54
Grom
   
Ocena:
0
Gotowe
09-10-2011 09:56
38850

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Ignacja, polterowiczka, rowniesz wydająca swoją powieść w odcinkach na Polterze :)
09-10-2011 21:12

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.