09-11-2008 20:10
Równoośmieszenie?
W działach: Varia | Odsłony: 3
"Fakty" telewizyjne, kolejny spot o politycznej żenadzie. Tym razem quasi-poważne rozważania na temat urlopów tacierzyńskich. Myślałem, że mnie krew zaleje. Nie znoszę wymyślania koślawych neologizmów, jak historyczno-sztuczny, zamiast historyczno-artystyczny, wypowiadanych nie w tonie żartu, ale np. na akademickim wykładzie. Szczególnie, że takie bezrefleksyjne niezręczności językowe mają konsekwencje w obrazowaniu problemu u tych, którzy nimi myślą.
Jedna z moich wykładowczyń pisała pracę magisterską o dyskursie o równouprawnieniu w polskim rządzie. Wybrała tych polityków, którzy wypowiadali się na ten temat, a wiedzę czerpała z dokładnych stenogramów rządowych oraz kilku wywiadów.
Grupa polityków była niewielka – więc zdawać by się mogło, że wyspecjalizowana. Tymczasem okazało się, że spośród (o ile pamiętam) ok. 30 osób tylko jedna wiedziała, czym równouprawnienie w ogóle jest. Reszta definiowała je jako "mężczyźni do garów, kobiety do fabryk" albo "kobiety później idą na emeryturę". Nic dziwnego, że w tej kwestii nic się nie dzieje, skoro ludzie z rządu nie mają pojęcia, czym się zajmują i co powinno być ich celem.
Nie uważam naszych posłów za specjalistów w dziedzinach, którym się zajmują, więc to nie był wielki szok. Prawdziwym zaskoczeniem było to, z jakiej partii pochodziła pani, która potrafiła dobrze sformułować "równouprawnienie" – bo była z Samoobrony. I jak to świadczy o całej reszcie?
I teraz wracam do tego fatalnego urlopu tacierzyńskiego. Uważam, że wywalenie z tej formuły słowa ojcostwo bardzo źle mu robi. Ojcostwo (pomijając prawidłowość językową w odniesieniu do urlopu) jest poważne, stanowi wręcz kulturową instytucję. A tacierzyństwo brzmi banalnie, śmiesznie, niepoważnie. A sama idea taka na pewno nie jest.
Czyli nie dość, że równouprawnienie praktycznie nie ma swoich profesjonalnych obrońców w rządzie, to jeszcze "od dołu" jego kwestie są pokazywane jako niespecjalnie istotne. Oburzony jestem i tyle.
Jedna z moich wykładowczyń pisała pracę magisterską o dyskursie o równouprawnieniu w polskim rządzie. Wybrała tych polityków, którzy wypowiadali się na ten temat, a wiedzę czerpała z dokładnych stenogramów rządowych oraz kilku wywiadów.
Grupa polityków była niewielka – więc zdawać by się mogło, że wyspecjalizowana. Tymczasem okazało się, że spośród (o ile pamiętam) ok. 30 osób tylko jedna wiedziała, czym równouprawnienie w ogóle jest. Reszta definiowała je jako "mężczyźni do garów, kobiety do fabryk" albo "kobiety później idą na emeryturę". Nic dziwnego, że w tej kwestii nic się nie dzieje, skoro ludzie z rządu nie mają pojęcia, czym się zajmują i co powinno być ich celem.
Nie uważam naszych posłów za specjalistów w dziedzinach, którym się zajmują, więc to nie był wielki szok. Prawdziwym zaskoczeniem było to, z jakiej partii pochodziła pani, która potrafiła dobrze sformułować "równouprawnienie" – bo była z Samoobrony. I jak to świadczy o całej reszcie?
I teraz wracam do tego fatalnego urlopu tacierzyńskiego. Uważam, że wywalenie z tej formuły słowa ojcostwo bardzo źle mu robi. Ojcostwo (pomijając prawidłowość językową w odniesieniu do urlopu) jest poważne, stanowi wręcz kulturową instytucję. A tacierzyństwo brzmi banalnie, śmiesznie, niepoważnie. A sama idea taka na pewno nie jest.
Czyli nie dość, że równouprawnienie praktycznie nie ma swoich profesjonalnych obrońców w rządzie, to jeszcze "od dołu" jego kwestie są pokazywane jako niespecjalnie istotne. Oburzony jestem i tyle.
25
Notka polecana przez: Alkioneus, Amoen, Brat_Draconius, Farindel, Gerard Heime, Gosia, Jeremiah Covenant, Jpssex Bpsza, kaduceusz, Kasmizar, kilroy, Majkosz, Malkav, Mandos, Petra Bootmann, Qendi, Repek, SethBahl, soffi, Twojstary, Ysabell, Zsu-Et-Am, Zuhar
Poleć innym tę notkę