Riddick
Riddick Niepokonany
Pierwsze dwa obrazy o przygodach Richarda B. Riddicka uznawane są przez wielu widzów za kanon rozrywkowego science fiction. Nie będąc wysokobudżetowymi produkcjami, dzięki umiejętnemu połączeniu charyzmatycznego bohatera z konsekwentnie zrealizowaną wizją świata, jak również za sprawą czerpania pełnymi garściami z przeróżnych motywów kina SF, zdecydowanie wyrastały one ponad poziom klasycznych produkcji klasy B. Biorąc pod uwagę powyższe spostrzeżenia, po najnowszej części przygód kosmicznego renegata spodziewałem się zachowania ram wyznaczonych przez obraną dotąd konwencję. Czy tak też się stało?
Fabularnie Riddick stanowi luźną kontynuację wątków nakreślonych w Kronikach Riddicka. Główny bohater, sięgnąwszy po władzę wśród Necromongerów, nadal cierpi na obsesyjne pragnienie poznania miejsca swojego pochodzenia. Zmamiony przez lorda Vaara wizją poznania rodzimej planety, wpada w pułapkę i zamiast znaleźć odpowiedź na dręczące go pytania, zostaje porzucony na pastwę losu na bliżej nieznanym globie. Okoliczna fauna jest wyjątkowo nieprzyjazna, a sytuację pogarsza fakt przybycia dwóch grup najemników, z których jedna poluje na głowę renegata, zaś motywy drugiej okryte są tajemnicą. Podobnie, jak to miało miejsce w poprzednich filmach o Riddicku, ofiara w krótkim czasie staje się myśliwym. Jednakże sytuacja zmienia się niczym w kalejdoskopie, a okoliczności sprawiają, iż tylko współpraca zapobiec może drastycznej i w innym wypadku nieuchronnej śmierci ludzi.
Opowiedziana historia nie należy do skomplikowanych: w istocie jest pretensjonalna i uznać należy ją raczej za pretekstową, więc w żadnym wypadku nie stanowi o jakości Riddicka. Jej niewątpliwa zaleta polega na tym, że przebiega bez żadnych przestojów i mimo, iż ogólnie nietrudno przewidzieć ciąg wydarzeń, to jednak twórcy zadbali o kilka dynamicznych zwrotów akcji. Kolejnym atutem niniejszej produkcji jest jej zupełny brak ambicji do bycia "czymś więcej" ‒ widzowie ani przez moment nie powinni mieć uczucia, że ktoś próbuje im sprzedać film poważny, z drugim dnem, głębokim sensem, ukrytą treścią... Nic z tych rzeczy! Riddick to dzieło o charakterze typowo rozrywkowym, którego powstaniu przyświecał zasadniczy cel chwilowego oderwania widza od codziennej rzeczywistości i umilenia mu życia ‒ i ta funkcja została zrealizowana całkiem przyzwoicie. Moim zdaniem właśnie ze względu na tę otwarcie naiwną, szczerze pozbawioną pretensji konwencję, nawet kilka mniejszych lub większych dziur logicznych można twórcom wybaczyć.
Warto przyjrzeć się sposobowi kreacji bohaterów. To Vin Diesel ponownie odgrywa dobrze znane fanom "sam przeciw wszystkim". Furianin, w którego aktor się wciela, to bardzo charakterystyczna postać o silnej osobowości i zawsze dokładnie wiadomo, czego należy się po nim spodziewać. Moim zdaniem może on być stawiany za przykład znakomitego sparowania odtwórcy z rolą. Podobnie, jak Terminatora trudno sobie wyobrazić bez udziału Arnolda Schwarzeneggera, tak i Riddick bez Vina Diesela nie byłby tym samym filmem. Ponury, burkliwy, ograniczający swoje wypowiedzi do soczystych one-linerów Diesel nie poddaje się upływowi czasu, a przecież od poprzedniej filmowej odsłony przygód Riddicka minęła niemal dekada. Reszta postaci została doskonale wkomponowana w świat i fabułę, stanowiąc udane "uzupełnienie" głównego bohatera. W dużej mierze to zasługa reżysera, Davida Twohy'ego, który radzi sobie całkiem przyzwoicie, podążając szlakiem wytyczonym w poprzednich częściach serii.
Jeśli zaś chodzi o scenografię, to w dwóch pierwszych częściach mnie zachwyciła. Nie inaczej jest teraz: Riddick stanowi wypadkową Pitch Black oraz Kronik. Można wręcz odnieść wrażenie, że wykorzystano w nim elementy z dawnych planów zdjęciowych. Gros plenerów to pustkowie planety, na której porzucono głównego bohatera. Paradoksalnie, mimo, iż zdjęcia ograniczają się tak naprawdę do kilku miejsc, to zaiste ich plastyka ‒ w połączeniu z umiejętnym montażem ‒ może stanowić wzór dla wszystkich produkcji niedysponujących wysokim budżetem. Z kolei sceny nakręcone wśród Necromongerów są echem Kronik. Chociaż zajmują raptem kilkanaście minut, to pobrzmiewa w nich wspomnienie drugiej części przygód Furianina. We fragmentach tych widać inspiracje iście bizantyjskim przepychem rodem z Diuny, ewentualnie z komiksu Kasta Metabaronów (także silnie zainspirowanego kultowym dziełem Franka Herberta). Ogólne wrażenia od strony wizualnej ‒ głównie, choć w zasadzie nie tylko z tej perspektywy ‒ pozwalają określić niniejszy obraz mianem "odsmażanego kotleta", jednak z punktu widzenia fanów stanowiącego kąsek nad wyraz smakowity.
Riddick to z jednej strony dzieło, w którym widzowie nie odnajdą niczego nowego: wszelkie rozwiązania oraz schematy mieli bowiem sposobność obejrzeć co najmniej kilka razy, zarówno pod względem fabularnym, jak również w ramach warstwy wizualnej czy w kwestii gry aktorskiej. Z drugiej jednak ‒ mimo tych oczywistych ułomności ‒ obraz ma do zaoferowania solidną porcję bezpretensjonalnej, lecz dynamicznej rozrywki. Docenią to zwłaszcza fani, którym film Twohy'ego daje możliwość powrotu, choćby na chwilkę, do jednej z najbardziej charakterystycznych serii SF. Po zakończonym seansie samoistnie nasuwa się wprawdzie podstawowe pytanie o sens nakręcenia tej produkcji, ale odpowiedź wybrzmiewa na swój sposób równie oczywiście i trywialnie, jak cały film: to nieważne, że całość wypada płytko i może nawet głupawo, skoro przecież fajnie jest po prostu raz jeszcze zobaczyć Riddicka w akcji.
Reżyseria: David Twohy
Scenariusz: David Twohy
Muzyka: Graeme Revell
Zdjęcia: David Eggby
Obsada: Vin Diesel, Karl Urban, Katee Sackhoff
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2013
Data premiery: 6 września 2013
Czas projekcji: 1 godz. 59 min.
Dystrybutor: Forum Film Poland Sp. z o.o.