» Recenzje » Resident Evil III – Zagłada

Resident Evil III – Zagłada


wersja do druku

Niech ktoś wreszcie zabije te trupy!

Redakcja: Marigold

Gdybym miał policzyć filmy, których bohaterami są żywe trupy, nie tylko zabrakłoby mi palców, ale na dodatek wątpię, czy zdołałbym to zrobić, mając do pomocy jeszcze kilka dodatkowych kończyn. Można by więc pomyśleć, że przemysł kinowy jest tak nasycony, że twórcy każdego kolejnego dzieła z tego gatunku powinni chociaż starać się wnieść coś nowego do oklepanego do granic przyzwoitości tematu. No cóż…

Szansą na to była ekranizacja kultowej już niemalże gry Resident Evil. Szansą zmarnowaną, dodajmy. Dużo broni, dużo trupów (nie tylko tych żywych), no i oczywiście, walcząca niczym hybryda Bruce’a Lee – Jackiego Chana – Rambo, Milla Jovovich. Marny poziom części pierwszej nie zniechęcił twórców do kontynuowania pracy. Film swoje zarobił, niektórym się nawet podobał (ponoć), więc nieuniknione było nakręcenie kontynuacji. Ta też im nie wyszła (co chyba nikogo nie zaskakuje), więc – pomni powiedzenia: "Do trzech razy sztuka" – postanowili dodać trzeci rozdział do tej historii.

Resident Evil: Zagłada to klasyczny przedstawiciel gatunku. Logika: brak. Ciekawa fabuła: nie stwierdzono. Aktorstwo wykraczające poza poziom żenujący: wątpliwe. Oczywiście, wszystkie te braki producenci hojnie wynagrodzili – a jakże! – dużą ilością broni, trupów, no i Millą Jovovich.

Trafiamy do niedalekiej przyszłości, która to nie zapowiada się zbyt przyjemnie. Świat został całkowicie opanowany przez krwiożercze zombie, a odpowiedzialny za to wirus sprawił, że Ziemia zamieniała się w jałowe pustkowie. I chociaż do tej pory głowię się, jak wirus zmieniający ludzi w żywe trupy mógł wyniszczyć całą roślinność (może kwiatki doniczkowe powygryzały się nawzajem?), najwyraźniej problem ten trapi tylko moją głowę (no a już na pewno nie umysły genialnych twórców). Jak można się jednakże domyślić, ktoś przeżył to piekło. Niedobitki ludzi przemierzają nieprzyjazne ziemie, poszukując zapasów i kryjąc się przed czającymi się za każdym rogiem potworami.
Najprościej mówiąc: nudy.

Doprawdy, nafaszerowanie filmu niezliczoną ilością scen walki, w których osaczeni ludzie zabijają hordy nacierających stworów, mogło się sprawdzić za pierwszym razem, ale trzeba mieć tupet, żeby robić z tego trylogię. Co z tego, że w tej części areną walki są nie ciasne korytarze tajemniczej bazy naukowej, a spalone słońcem piaski zachodniej Ameryki? Co z tego, że w tej części nieustraszona Milla coraz częściej korzysta ze swoich parapsychologicznych zdolności, zachowując się jak niegrzeczny Harry Potter? To wszystko już było! Podane w ten czy inny sposób, z różnymi dodatkami, ale to jedno i to samo danie!

Nasza kochana Milla tym razem przyłącza się do – naszpikowanego bronią jak Rambo na paradzie – konwoju, w którym spotyka kilkoro dawnych znajomych. I gdy już myśli, że wszystko zaczyna się układać, a na horyzoncie pojawia się nowa nadzieja w postaci kolonii niezarażonych (co za oryginalność!), przypominają sobie o niej kumple z korporacji Umbrella. Dalej jest już tylko więcej pif-pafów, bumów, kopów, ciosów i wszystkiego tego, co nadaje się do robienia innym kuku.

Chyba jednak największą wadą filmu jest jego absolutnie przejściowy charakter. Co mam na myśli? Dokładnie to, że mnie Resident Evil: Zagłada bardziej przypomina końcówkę części drugiej bądź preludium czwartej, niż samodzielne dzieło. Gdybym miał streścić całą fabułę filmu, bez szczegółowych opisów walk, potrzebowałbym na to góra trzy zdania. Twórcy sprezentowali nam coś w rodzaju demo, gdyż pełną wersją nazwać tego się nie ośmielę.

Na koniec mam niestety jeszcze gorszą wiadomość. Część trzecia – o zgrozo! – kończy się klasycznym cliff hangerem, pozostawiając nam uczucie obejrzenia filmu niekompletnego, a twórcom – wolną drogę do kręcenia kolejnego epizodu. Z czego wynika ten masochistyczny pęd do wydawania na świat coraz gorszych kontynuacji? Nie wiem. Może producenci Resident Evil założyli się z twórcami Piły o to, kto nakręci więcej części? Zastanawia mnie tylko, kiedy o serii z Millą na pierwszym planie przestaniemy mówić: "filmy", a zaczniemy: "serial".
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę


Ocena: 1 / 6



Czytaj również

Resident Evil: Ostatni rozdział
Nareszcie koniec
- recenzja
Resident Evil: Afterlife
Daleko pada jabłko od jabłoni
- recenzja
Resident Evil II
Mille dwie, czyli powrót baby z jajami
Resident Evil 3
Zombie powstają ponownie
- recenzja
Resident Evil 2
Czy remake ikony stanie się ikoną?
- recenzja
Resident Evil: Retrybucja
Odchudzanie mózgu w trybie błyskawicznym
- recenzja

Komentarze


Qball
   
Ocena:
0
Dobra recka, mocna i nie pozostawiająca wątpliwości codo stanowiska autora. Do tego zabawna i wolna od spojlerów - gratsy dla autora :)
18-02-2008 10:44
~kukuma

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
No ale strój Milla to miała fajny. Jeden plus jest :P
19-02-2008 04:58
firumu
   
Ocena:
0
Właściwie w nawiasie mogłeś postawić obok 1 np. 5 właśnie za Jovovich :D
19-02-2008 22:02
malakh
   
Ocena:
0
Nie-e...

Nawet Milla nie była w stanie podnieść mojej oceny za ten film;p
19-02-2008 22:18
firumu
   
Ocena:
0
Skoro ona nie podołała... to oznaczać może tylko jedno... ten film to faktycznie gniot :P
20-02-2008 12:09
Neverwhere
   
Ocena:
0
Aż 1?
Ja gdy to oglądałam myślałam że nie usiedzę w miejscu.
Można by tym torturować ludzi na przesłuchaniach -_-;
20-02-2008 21:28
malakh
   
Ocena:
0
Początkowo ocena wynosiła 0,5, ale uznałem, że skoro dotrwałem do końca filmu, to chociaż ta jedynka się mu należy;]
20-02-2008 22:21

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.