Wraz z czterdziestym piątym zeszytem postanowiono zawiesić Star Wars Ongoing, poczekać na premierę Ataku klonów, po czym (wraz z uruchomieniem siostrzanej Empire) reaktywować serię pod nową nazwą – Star Wars Republic. Ostatni zeszyt Ongoing pozostawił nader przyjemne wspomnienia, więc poprzeczka została ustawiona na "starcie" raczej wysoko...
Od samego początku postanowiono rzucić czytelników na głęboką wodę i użyć wszystkiego, co tak wyraźnie i tak świeżo pamiętali z kina – od pierwszych stron przez komiks przewijają się kanclerz Palpatine, Anakin Skywalker oraz jego mistrz – Obi-Wan Kenobi. Jednak to nie oni będą głównymi bohaterami. Honor and Duty jest oryginalny pod kilkoma względami, a jednym z nich jest fakt, że opowiada o senackich gwardzistach. Nikt do tej pory nie pokusił się o bliższe spojrzenie na wprowadzonych w Mrocznym widmie poprzedników imperialnych gwardzistów, tutaj zaś fani strażników w granatowych zbrojach znajdą mnóstwo ciekawych informacji.
Postacią, wokół której kręci się miniseria jest Sagoro Autem, oddany gwardzista senacki, który co prawda bardzo dobrze radzi sobie z obowiązkami służbowymi, jednak wypada dużo gorzej w obrębie ogniska domowego. Intryga, jaką uknuł scenarzysta – John Ostrander, wkrótce okaże się dla niego życiową próbą i postawi go pod ścianą, przed wyborem pomiędzy honorem i obowiązkiem a rodziną. Honor and Duty porusza kilka ciekawych, poniekąd ponadczasowych problemów, które jednak nie są często podejmowane w literaturze gwiezdnowojennej. Miłość Autem do syna, żony i córki staje tu w niemal bezpośrednie sprzeczności z jego "miłością" do Republiki, która, przesiąknięta fałszem i korupcją, coraz częściej zawodzi jego ideały. Ideały, które poniekąd sprawiają, że Sagoro widzi jak świat wokół niego, zarówno ten prywatny, jak i zbudowany ustrój demokratyczny, wali się w gruzy.
Ogólne wrażenie psują nieco całkiem grube "babole" i niekonsekwencje w komiksie, które sugerują, że Ostrander nie był do końca skoncentrowany przy nakreślaniu fabuły. Szczerze mówiąc ciężko mi sobie wyobrazić, by strażnicy w senacie pyskowali kanclerzowi, gdy ten przekazuje im swoje polecenia, czy też gwardziści na akcji porządkowej, nie chcąc zostać odkrytym przez gapiów zarzucali jedynie lekką pelerynę na pełne umundurowanie, łącznie z rzucającym się w oczy niebieskim kaskiem (cóż, dobrze że nie przyszli w swoich wysokich hełmach paradnych...).
Kreska jaką w Honor and Duty zastosował C.P. Smith jest bez wątpienia czymś nowym i odmiennym jeśli chodzi o komiks gwiezdnowojenny. Z całą stanowczością jednak mogę również powiedzieć, że stanowi to zarazem doskonały przykład na to, iż co nowe i odmienne nie musi jednocześnie być lepsze. Smith skupia się tylko i wyłącznie na pierwszym planie, a szczegóły na jego pracach w zasadzie nie istnieją. Części prac oczywiście estetyki odmówić nie można, jednak nie byłoby mi specjalnie przykro, gdyby okazało się, że twórczości C.P. Smitha więcej w Gwiezdnych wojnach nie zobaczymy.
Pod względem fabularnym reaktywowano serię na wysokim poziomie, szczególnie mając w pamięci jak ciężko zaczynało Star Wars Ongoing. Graficznie jednak nastąpiło zupełne nieporozumienie i kreska nieco psuje odbiór całości – a jako że komiks to i fabuła i warstwa graficzna całość wypada raczej średnio.