24-06-2009 20:36
Reminiscencje, cz.2 - GRAMY!
W działach: rpg | Odsłony: 3
Ten, kto na Confuzji nie był, a konkursem GRAMY! się interesuje, nie bardzo ma jak dotrzeć do informacji, kto tak właściwie konkurs wygrał. Dlatego nadrabiam to przeoczenie i wrzutam w wolny net informację - tegoroczne GRAMY! zwyciężył Mateusz "Craven" Wielgosz. Wielkie gratulacje - Ci, co na sesji byli (czyli Inkwizytor, Ben i ja), wiedzą, jak wyglądały starania o trofeum i że Craven wygrał zasłużenie.
Idea konkursu GRAMY! zawsze do mnie trafiała. Wybieramy najlepszego z trzydziestu graczy? Wow, dobry pomysł. Złota kostka do wygrania? Wow, klasa. W konkursie wystąpiłem zatem przy pierwszej okazji, czyli na ostatnim, apokaliptycznym Conqueście. Wtedy było chyba sześćdziesięciu chętnych do gry, a uczestników zmagań trzeba było wyłonić w losowaniu. Drogą tegoż trafiłem do Tomasza Misiorka, i m.in. z Rege i Wojtq'iem (nie pamiętam niestety, kto jeszcze był w naszej drużynie) rozegraliśmy sesje w All Flesh Must Be Eaten. Do kolejnej rundy nie dostałem się. Nic to, to dopiero pierwsze podejście, będą przecież kolejne. Nauczyłem się paru ciekawych rzeczy na temat grania w konkursie i szykowałem się do kolejnego starcia.
W roku 2006 przyszło mi jednak zmierzyć się z konkursem od drugiej strony, po otrzymaniu propozycji poprowadzenia sesji. Ciężkie wyzwanie, zwłaszcza, że trafił mi się półfinał - gdzie trzeba było wybrać już najlepszego z czwórki dobrych graczy. Czy dobrze poradziłem sobie z tym zadaniem, ocenić może tylko Magda Reputakowska, do której trafił wybrany przez mnie gracz, po ciężkiej, bardzo emocjonującej monastyrowej sesji.
Dalej rok 2007. Najpierw ciężka, ale emocjonująca potyczka u Wojtka Rzadka, z której wyszliśmy zwycięsko razem z Rege (który ostatecznie tryumfował w finale), a potem druga sesja u Basi Lach. Nawet po upływie dwóch lat stwierdzam, że to jedna z lepszych sesji, jakie grałem w całym swoim życiu. Granie dzieckiem pozwoliło mi znakomicie czuć się w postać, z rewelacyjnymi współgraczami tworzyliśmy zgrany zespół. Rozgrywka u Basi stała się inspiracją do stworzenia mojego tegorocznego scenariusza na Quentina, "Wesołego Halloween". Na tej sesji moja przygoda z GRAMY! w tamtym roku się skończyła, gdyż Basia, po długim namyśle zdecydowała, że Craven swoją grą najbardziej zasłużył na finał.
W roku 2008 zagrałem tylko jedną sesję, u Ezechiela. Nie udało mi się rozwinąć skrzydeł, przygoda nie trafiła mi szczególnie. Długotrwałe planowanie, podchody i podchodzenie Niemców, mimo, że fajowe, nie pasowało do mojego agresywnego stylu grania (kto ze mną grywa, ten wie), i przez to wielokrotnie wychodziła moja niecierpliwość. Mimo wszystko, sesje wspominam bardzo przyjemnie.
Po co te długie wspomnienia? Dlatego, że przyłapałem się, że nie pamiętam wielu imion współgraczy, i szczegółów sesji, w których uczestniczyłem. Dlatego chcąc to naprawić podziękowania dla wszystkich, z którymi grałem w GRAMY! 2009:
Dla Mony, która prowadziła minisystem Johna Wicka "Cats" dla drużyny złożonej z Darkena, TORa, Gerarda Heime, Kaduceusza i mnie. Każdy z nas wcielał się w kota o innej aparycji i charakterze. Mi trafił się Książę, elegancki, leniwy kot, który woli myśleć, niż działać. Dla kota świat i związane z nim wyzwania były inne, niż dla czlowieka, tutaj już przejście przez ulice było śmiertelnym niebezpieczeństwem. Sesji nie udało nam się dokończyć, przerwaliśmy w połowie, Mona wybrała jako laureatów Gerarda, TORa i mnie. Nie mieliśmy czasu na odpoczynek, od razu pośpieszyliśmy na kolejną sesje.
Już przed pierwszą rundę wiedziałem, że półfinał chciałbym grać u Garnka w Wolsunga, i dokładnie tak się stało. Do Artura trafiliśmy tym samym zespołem, co graliśmy u Mony, z tym, że dołączył do nas Julian Czurko. Każdy z nas stworzył barwną postać o zupełnie innym charakterze, które to charaktery miały potencjał do rywalizacji między sobą, nawet do otwartej wrogości. Garnek jednak pokazał klasę, i wszyscy szybko rzuciliśmy się wykonywać intrygę. Wtedy po raz pierwszy w GRAMY poczułem, że olewam konkurs i ewentualną wygraną, chciałem się bawić, chciałem wygłupiać się swoją postacią (niebezpiecznego pisarza - uwodziciela z mrocznymi sekretami). Sesja okazała się emocjonująca, pełna zdarzeń, była też oczywiście walka z zombiakami i świetna sceneria. Miód. Na koniec Garnek zastanawia się, kogo wyznaczyć do kolejnej rundy. Adrenalina z gry już opadła, włączył się stres. W końcu Garnek mówi, że przechodzę. Nie powiedziałbym, że grałem lepiej od pozostałych, myślę, że poziom był idealnie wyrównany, i że Garnek miał ciężki orzech do zgryzienia, wybierając osobę, która ma wystąpić w finale.
Finał wreszcie. Dzikie Pola u Inkiego. Przerażająca sprawa, bo Dzikie Pola to mój słaby punkt - ani historii Rzeczpospolitej za dobrze nie znam, ani mowa stylizowana nie jest moim konikiem. No nic, damy radę. W drużynie Craven (który to jest tradycyjnym punktem finałów GRAMY! :>), i Ben, którego wcześniej nie znałem. Set&setting - obóz pospolitego ruszenia, niedaleko szwedzka armia, szlachta rozpasana, a my, dowódcy niewielkich oddziałów, musimy rozprawić się z najeźdzcą. Żeby było weselej, Inkwizytor zaskoczył, na przemian graliśmy swoimi pierwszymi postaciami, jak i takimi, którzy robią tym pierwszym "pod górkę". Na wskutek intryg, które sami knuliśmy, postać Cravena najpierw z obozu została wygnana, a potem zamordowana. Myślę, że zaskoczenie nietypową rozgrywką, zmęczenie po poprzednim dniu GRAMY! i presja turnieju przeciążyła mnie i sprawiła, że mój na codzień agresywny styl grania stał się jeszcze ostrzejszy, co słusznie mnie pokrążyło. Przepraszam tutaj zatem Bena i Cravena za wcinanie się i przejmowanie czasu antenowego :). Najmilej wspominam momenty, w których nasze postacie prowadziły długie dyskusje, jak przekonywaliśmy szlachtę, że powinna ruszyć raczej na wojnę, zamiast popijać. Najbardziej spektakularną moją akcją było prawdopodobnie usunięcie postaci Cravena z akcji na jakiś czas.
Na szczęście, sesja była krótka, i szybko mogliśmy złapać oddech. Potem godzinka oczekiwania na wyniki i wreszcie rezultat, o którym możecie przeczytać na początku notki. Raz jeszcze gratulacje dla Cravena za niebywałą konsekwencję i nieugiętość :). Potem jeszcze rozdanie fenomenalnych nagród (duużo literatury + dla mnie gra komputerowa i wielka planszówka), i nadszedł czas, aby pożegnać się z kolejnym, po Quentinie, turniejem :).
Idea konkursu GRAMY! zawsze do mnie trafiała. Wybieramy najlepszego z trzydziestu graczy? Wow, dobry pomysł. Złota kostka do wygrania? Wow, klasa. W konkursie wystąpiłem zatem przy pierwszej okazji, czyli na ostatnim, apokaliptycznym Conqueście. Wtedy było chyba sześćdziesięciu chętnych do gry, a uczestników zmagań trzeba było wyłonić w losowaniu. Drogą tegoż trafiłem do Tomasza Misiorka, i m.in. z Rege i Wojtq'iem (nie pamiętam niestety, kto jeszcze był w naszej drużynie) rozegraliśmy sesje w All Flesh Must Be Eaten. Do kolejnej rundy nie dostałem się. Nic to, to dopiero pierwsze podejście, będą przecież kolejne. Nauczyłem się paru ciekawych rzeczy na temat grania w konkursie i szykowałem się do kolejnego starcia.
W roku 2006 przyszło mi jednak zmierzyć się z konkursem od drugiej strony, po otrzymaniu propozycji poprowadzenia sesji. Ciężkie wyzwanie, zwłaszcza, że trafił mi się półfinał - gdzie trzeba było wybrać już najlepszego z czwórki dobrych graczy. Czy dobrze poradziłem sobie z tym zadaniem, ocenić może tylko Magda Reputakowska, do której trafił wybrany przez mnie gracz, po ciężkiej, bardzo emocjonującej monastyrowej sesji.
Dalej rok 2007. Najpierw ciężka, ale emocjonująca potyczka u Wojtka Rzadka, z której wyszliśmy zwycięsko razem z Rege (który ostatecznie tryumfował w finale), a potem druga sesja u Basi Lach. Nawet po upływie dwóch lat stwierdzam, że to jedna z lepszych sesji, jakie grałem w całym swoim życiu. Granie dzieckiem pozwoliło mi znakomicie czuć się w postać, z rewelacyjnymi współgraczami tworzyliśmy zgrany zespół. Rozgrywka u Basi stała się inspiracją do stworzenia mojego tegorocznego scenariusza na Quentina, "Wesołego Halloween". Na tej sesji moja przygoda z GRAMY! w tamtym roku się skończyła, gdyż Basia, po długim namyśle zdecydowała, że Craven swoją grą najbardziej zasłużył na finał.
W roku 2008 zagrałem tylko jedną sesję, u Ezechiela. Nie udało mi się rozwinąć skrzydeł, przygoda nie trafiła mi szczególnie. Długotrwałe planowanie, podchody i podchodzenie Niemców, mimo, że fajowe, nie pasowało do mojego agresywnego stylu grania (kto ze mną grywa, ten wie), i przez to wielokrotnie wychodziła moja niecierpliwość. Mimo wszystko, sesje wspominam bardzo przyjemnie.
Po co te długie wspomnienia? Dlatego, że przyłapałem się, że nie pamiętam wielu imion współgraczy, i szczegółów sesji, w których uczestniczyłem. Dlatego chcąc to naprawić podziękowania dla wszystkich, z którymi grałem w GRAMY! 2009:
Dla Mony, która prowadziła minisystem Johna Wicka "Cats" dla drużyny złożonej z Darkena, TORa, Gerarda Heime, Kaduceusza i mnie. Każdy z nas wcielał się w kota o innej aparycji i charakterze. Mi trafił się Książę, elegancki, leniwy kot, który woli myśleć, niż działać. Dla kota świat i związane z nim wyzwania były inne, niż dla czlowieka, tutaj już przejście przez ulice było śmiertelnym niebezpieczeństwem. Sesji nie udało nam się dokończyć, przerwaliśmy w połowie, Mona wybrała jako laureatów Gerarda, TORa i mnie. Nie mieliśmy czasu na odpoczynek, od razu pośpieszyliśmy na kolejną sesje.
Już przed pierwszą rundę wiedziałem, że półfinał chciałbym grać u Garnka w Wolsunga, i dokładnie tak się stało. Do Artura trafiliśmy tym samym zespołem, co graliśmy u Mony, z tym, że dołączył do nas Julian Czurko. Każdy z nas stworzył barwną postać o zupełnie innym charakterze, które to charaktery miały potencjał do rywalizacji między sobą, nawet do otwartej wrogości. Garnek jednak pokazał klasę, i wszyscy szybko rzuciliśmy się wykonywać intrygę. Wtedy po raz pierwszy w GRAMY poczułem, że olewam konkurs i ewentualną wygraną, chciałem się bawić, chciałem wygłupiać się swoją postacią (niebezpiecznego pisarza - uwodziciela z mrocznymi sekretami). Sesja okazała się emocjonująca, pełna zdarzeń, była też oczywiście walka z zombiakami i świetna sceneria. Miód. Na koniec Garnek zastanawia się, kogo wyznaczyć do kolejnej rundy. Adrenalina z gry już opadła, włączył się stres. W końcu Garnek mówi, że przechodzę. Nie powiedziałbym, że grałem lepiej od pozostałych, myślę, że poziom był idealnie wyrównany, i że Garnek miał ciężki orzech do zgryzienia, wybierając osobę, która ma wystąpić w finale.
Finał wreszcie. Dzikie Pola u Inkiego. Przerażająca sprawa, bo Dzikie Pola to mój słaby punkt - ani historii Rzeczpospolitej za dobrze nie znam, ani mowa stylizowana nie jest moim konikiem. No nic, damy radę. W drużynie Craven (który to jest tradycyjnym punktem finałów GRAMY! :>), i Ben, którego wcześniej nie znałem. Set&setting - obóz pospolitego ruszenia, niedaleko szwedzka armia, szlachta rozpasana, a my, dowódcy niewielkich oddziałów, musimy rozprawić się z najeźdzcą. Żeby było weselej, Inkwizytor zaskoczył, na przemian graliśmy swoimi pierwszymi postaciami, jak i takimi, którzy robią tym pierwszym "pod górkę". Na wskutek intryg, które sami knuliśmy, postać Cravena najpierw z obozu została wygnana, a potem zamordowana. Myślę, że zaskoczenie nietypową rozgrywką, zmęczenie po poprzednim dniu GRAMY! i presja turnieju przeciążyła mnie i sprawiła, że mój na codzień agresywny styl grania stał się jeszcze ostrzejszy, co słusznie mnie pokrążyło. Przepraszam tutaj zatem Bena i Cravena za wcinanie się i przejmowanie czasu antenowego :). Najmilej wspominam momenty, w których nasze postacie prowadziły długie dyskusje, jak przekonywaliśmy szlachtę, że powinna ruszyć raczej na wojnę, zamiast popijać. Najbardziej spektakularną moją akcją było prawdopodobnie usunięcie postaci Cravena z akcji na jakiś czas.
Na szczęście, sesja była krótka, i szybko mogliśmy złapać oddech. Potem godzinka oczekiwania na wyniki i wreszcie rezultat, o którym możecie przeczytać na początku notki. Raz jeszcze gratulacje dla Cravena za niebywałą konsekwencję i nieugiętość :). Potem jeszcze rozdanie fenomenalnych nagród (duużo literatury + dla mnie gra komputerowa i wielka planszówka), i nadszedł czas, aby pożegnać się z kolejnym, po Quentinie, turniejem :).