» Artykuły » Inne artykuły » Redaktorzy oceniają: czerwiec 2010

Redaktorzy oceniają: czerwiec 2010

Redaktorzy oceniają: czerwiec 2010
W okresie od 1 do 30 czerwca 2010 roku w Dziale Książkowym opublikowanych zostało 30 recenzji, których średnia ocena wyniosła 6,51. Najwyższą ocenę − 9,5 − otrzymały powieści Wspomnienie lodu autorstwa Stevena Eriksona oraz Dobry człowiek Jezus i łotr Chrystus Philipa Pulmana. Zaś najniżej ocenioną pozycją zostały m.in. książki Blask księżyca oraz Ciemności przybywaj2

Czytać:




"Po drugie, w żadnej innej czytanej przeze mnie książce nie spotkałem aż tylu równie dobrze wykreowanych bohaterów. Większy nacisk został położony na ich psychikę, dzięki czemu pospiesznie zarysowani w Ogrodach... Sójeczka, Ganoes Paran, Toc Młodszy czy też Szybki Ben zdecydowanie nabrali charakteru. Ba, nawet onegdaj drugoplanowy Tool zupełnie niespodziewanie okazuje się jedną z ciekawszych postaci! Pod żadnym względem nie ustępują im nowo wprowadzeni bohaterowie, a niektórzy nawet przewyższają – cyniczny strażnik karawanowy Zrzęda, honorowy Itkovian, uwodzicielska Pani Zawiść czy ambitny Kallor to tylko kilka z plejady indywidualności przewijających się przez karty książki. To prawda, mnogość imion może początkowo oszołomić nawet tych, którzy doświadczyli tego przy poprzednich tomach, jednak każdy z bohaterów jest na tyle charakterystyczny, że bardzo łatwo zapamiętać, kto jest kim. Mistrzostwo autora jest jednak szczególnie widoczne, gdy obserwujemy ich wzajemne relacje – prastary wojownik przypominający sobie co jest ważne, gdy zaprzyjaźnia się ze śmiertelnikiem; zmęczony żołnierz odzyskujący radość z życia dzięki miłości; więź łącząca towarzyszy broni – być może brzmi to strasznie banalnie i patetycznie, ale te i wiele innych wątków łączą się ostatecznie we wspaniałą historię o człowieczeństwie, honorze, lojalności, a przede wszystkim o przyjaźni. Kilka scen naprawdę potrafi wzruszyć. Jednocześnie jest to też opowieść o wojnie, zdradzie, krwi, rozpaczy i szaleństwie – tak jak można się było tego spodziewać po dziele Eriksona.

Wisienką na torcie jest bez wątpienia zakończenie, na którego opisanie tak naprawdę brakuje mi słów – jedyne sformułowanie, jakie przychodzi mi na myśl to ''czysta epickość''. Naprawdę, w żadnej innej książce nie spotkałem równie dobrze napisanej kulminacji, jaką była końcowa bitwa, rozciągająca się na ponad sto stron. Jest to niewątpliwie najlepszy fragment powieści, a jego lektura stanowi prawdziwą przyjemność – przy czym gdy się już zacznie, to niemożliwe jest oderwanie się od książki, póki nie przeczytamy jej ostatnich zdań."
Tomasz 'Asthariel' Lisek



"Philip Pullman w Dobrym człowieku..., w świetny sposób splótł powszechnie znaną historię Jezusa z Nazaretu z nowymi, oryginalnymi pomysłami. Mimo to w ostatecznym rozrachunku powieść zgadza się z historią znaną z Biblii. Przy tym autor, prywatnie agnostyk, swoim dziełem nie orzeka prawdziwości czy słuszności Nowego Testamentu, lecz ostateczną decyzję pozostawia czytelnikowi. Mimo to podkreśla rolę Jezusa, jego umiejętności społeczne, ale przede wszystkim głoszoną przez niego filozofię miłości. W powieści Pullmana Jezus, mimo ostrzeżeń brata, swoje poglądy wygłasza bez oglądania się na konsekwencje. Chrystus, który kocha bliźniaka miłością bezinteresowną, notuje nieco zmienioną i mniej kontrowersyjną wersję wydarzeń, przekonany o swojej roli w tworzeniu historii oraz jej wpływie na przyszłe pokolenia. Ponadto przeświadczony jest o konieczności założenia instytucji, Kościoła, dzięki której nauki Jezusa mogłyby przetrwać próbę czasu i stać się powszechnie znane.

Książkę pochłonąłem w bardzo krótkim czasie, gdyż napisana jest w sposób wyśmienity, a wszystko dzięki dwoistości głównej postaci i postawieniu pytania o sens istnienia instytucji Kościoła. Autor w doskonały sposób nakreślił formę kształtowania się związku wyznaniowego i jego zależności od filozofii głoszonej przez założyciela. Pullman stosuje biblijną stylistykę, idealnie korespondującą z pierwowzorem, jednak bohaterowie jego powieści są opisani w sposób bardziej współczesny, a ich odczucia i myśli przedstawione o wiele głębiej. Po każdym z rozdziałów zawierających przypowieści czy kazania Jezusa warto zrobić sobie krótką przerwę i przemyśleć znajdujące się w nich morały i pytania, gdyż są to najważniejsze fragmenty utworu. "
.[/q]Tomasz 'arakin' Czajka



"Bernard Cornwell przedstawia dzieje Artura z punktu widzenia jednego z jego towarzyszy broni, Derfela. Zimowy monarcha nabiera dzięki temu charakteru raczej kroniki wojennej, niż epickiej i pełnej magii epopei. Wydaje mi się, że jest to całkiem sensowny zabieg: otrzymujemy opowieść o krwi, przyjaźni, namiętnościach, obyczajach ówczesnych ludzi, prowadzeniu wojen i polityki, odartą z narosłych przez wieki idealizacji i upiększeń. A sam narrator nie skupia się na Arturze, nie czyni z niego, wbrew tytułowi, epicentrum powieści − równomiernie rozkłada ciężar opowieści na inne postacie, poświęcając także wiele czasu samej Brytanii oraz jej zwykłym mieszkańcom.

Bohaterowie to także nie te krystaliczne i biało-czarne postacie znane z legend. U Cornwella nabrali głębi, wyrazu, przestali być symbolami − stali się ludźmi z krwi i kości, posiadającymi zarówno wady, jak i zalety. Autor bezlitośnie obdarzył ich przywarami, niszcząc mit szlachetnych Rycerzy Okrągłego Stołu, walczących za wzniosłe idee. Król Uther Pendragon to zniedołężniały starzec; Artur jest jego bękartem, dumnym i pysznym mężczyzną, pełnym honoru, ale i narcyzmu; Lancelot to strojniś, tchórz i kłamca; Derfel, jeden z najwierniejszych sług posiadacza Excalibura, to zwykły żołdak, wierny i kochający swego pana. Także postacie na poły mistyczne, stanowiące o magii tej legendy zostały uczłowieczone: Nimue okazuje się być na wpół szaloną wieszczką, a Merlin zgrzybiałym, egoistycznym starcem, pragnącym zagłady chrześcijan."
Bartłomiej 'baczko' Łopatka


Unikać:




"Zacznijmy od protagonistki, Evie Johnson, osóbki doświadczonej przez los i nieco naiwnej – bolesne wspomnienia najwyraźniej nie idą u niej w parze z nabywaniem mądrości życiowej. W drodze do nowej szkoły, położonej w miasteczku na głębokiej prowincji (ech, postaraliby się w końcu o oryginalność…), poznaje chłopaka jak ze snów, który w dodatku pomaga jej wydostać się z opresji. Mimo wyrzutów sumienia oraz wiedzy, że nocne wycieczki mogą skutkować koniecznością wyprowadzki z internatu i przysporzyć zmartwień umierającej babci, Evie wymyka się co noc, aby spotkać się z Sebastianem. Zachowanie głupie tym bardziej, że chłopak usilnie daje jej do zrozumienia, że nie powinni być ze sobą (jednocześnie co noc pojawiając się na schadzkach, co jest co najmniej dziwne). Nieco denerwuje także postępowanie młodzieńca, który nazbyt często zachowuje się irracjonalnie, mimo tego, kim jest naprawdę.

A sama fabuła, jak to zwykle bywa w powieściach romantycznych, jest przewidywalna. W pewnym momencie może jednak miło zaskoczyć. Nie jest to co prawda zwrot akcji na miarę mistrzów suspensu, ale stanowi odskocznię od konwencji paranormal romance, zgodnie z którą obiekt westchnień jest zawsze nieskazitelny i chce jedynie dobra dziewczyny.

Wróćmy jednak jeszcze na chwilę do cech gotyckich. Mimo kilku ciekawych zabiegów zdecydowanie nie udało się wykreować ponurego klimatu. Nie wystarczy umiejscowić większości akcji w starym budynku i spuścić na wszystko zasłony nocy, aby książka emanowała mrokiem. Niestety, nikt tego autorce nie uświadomił. Ciekawym zabiegiem mogło też być przytaczanie fragmentów z pamiętnika sprzed kilkuset lat, jednak tylko gdyby wplątane były one w odpowiednie miejsca i napisane lepszym językiem. Najbardziej dziwi brak jakichkolwiek śladów stylizacji na coś starszego, jest wręcz przeciwnie − w zapiskach aż roi się od nowoczesnych zwrotów!"
Michał 'Thoctar' Małysa




"Manipulowanie umysłami niewykształconych ludzi, kształtowanie umysłów za pomocą zabobonów i techniki, rządy nad ludzkimi duszami – to materiał na doskonałą powieść. Zupełnie niewykorzystany… Autor zaledwie dotyka problemu dominacji religii nad niewykształconym społeczeństwem, przemyka po powierzchni tego zagadnienia, zamiast tego koncentrując się na niewybrednym humorze i pościgach.

Leiber nie stworzył również wiarygodnych, ciekawych charakterów. Główny bohater sprawia wrażenie marionetki, jego początkowe wystąpienie, to jedyna wielka scena z udziałem tej postaci. Potem Jarles przerzucany jest ze stronnictwa do stronnictwa, co rusz zmieniając swoje poglądy. Czytelnicy Mechanicznej pomarańczy mogą też w pewnym momencie doznać uczucia silnego déjà vu, ale więcej napisać nie mogę, by nie zdradzić fabuły. Inni bohaterowie to zaledwie lekko zarysowane sylwetki, mocno stereotypowe: żądny władzy kapłan, demoniczny pomagier, złośliwy psotnik, piękna czarownica.

Leiber napisał tę książkę prawie 70 lat temu i odczuwa się to na każdym kroku. Zarówno w warstwie językowej, jak i w pokazywanych nam technicznych nowinkach rodem z Pana Kleksa w kosmosie – choćby mój ulubiony spray sprężonej entropii. I ten slapstickowy humor, sprowadzający się do walenia bohaterów po głowie ciężkimi przedmiotami. Co rusz jakiś kapłan obrywa tacą na datki, mechaniczna kanapa ociera się o kogoś lubieżnie, a drzwi zatrzaskują się na pewnej części ciała. Ha, ha… Autor serwuje nam też mnóstwo pustej gadaniny, przeprowadzonej groteskowym językiem. Dialogi są pompatyczne i sprowadzają się do wyjaśniania tego, co się przed chwilą wydarzyło.

Czytelnik sprowadzony jest do roli biernego obserwatora, któremu nie dowierza się na tyle, by pozwolić mu łączyć fakty we własnym zakresie. O nie – wszyściutko jest łopatologicznie wyjaśnione i wytłumaczone."
Małgorzata 'Schleppel' Tomaszek
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.