» Recenzje » Reamde

Reamde

Reamde
Choć od premiery minęło już kilka lat, niedawno przeczytane Reamde Neala Stephensona wywarło na mnie tak duże wrażenie, że mimo wszystko postanowiłem napisać recenzję. Szkoda tylko, iż owo wrażenie jest niemal w zupełności negatywne.

Początek książki sugeruje, iż będziemy mieli do czynienia z historią o Richardzie Forthcaście, jednym z twórców T'Rainu, osadzonej w realiach fantasy najpopularniejszej gry MMO świata. Po kilkudziesięciu stronach poświęconego mu wstępu okazuje się jednak, iż główną bohaterką jest Zula, jego siostrzenica, która w wyniku dziwacznego zbiegu okoliczności zostaje porwana wraz ze swoim chłopakiem Peterem przez rosyjskich gangsterów. Zula, Peter oraz węgierski haker Csongor trafiają do Chin, gdzie pilnowani przez pracujących dla mafii najemników mają za zadanie odnaleźć "trolla", autora występującego w T'rainie wirusa komputerowego nazywanego Reamde. To jednak dopiero początek fabularnego galimatiasu, a opowieść stosunkowo szybko zaczyna wędrować w zgoła nieprzewidzianym kierunku.

Opisane wyżej wydarzenia zajmują ponad sto pięćdziesiąt stron. W innych warunkach starałbym się uniknąć zdradzania szczegółów dotyczących intrygi, lecz w tym przypadku mamy do czynienia z prawdziwą cegłą liczącą sobie ponad tysiąc stron – a ów koszmarnie przeciągnięty wstęp jest jedynie wprowadzeniem do głównej fabuły. To w końcu książka Neala Stephensona, który zapewne próbując napisać krótkie opowiadanie, raz za razem budzi się z transu, uświadomiwszy sobie, że znów napisał dzieło na kilkaset stron. Czego innego można się było spodziewać?

Najbardziej smuci fakt, iż pomimo przydługiego początku Reamde czyta się naprawdę dobrze, zresztą jak każdą powieść Stephensona, potrafiącego pisać o dosłownie wszystkim w sposób interesujący. Im dalej jednak w las, tym mniej zalet powieści można wyłowić spośród gąszczu słów, a tym więcej pojawia się wątpliwości oraz pytań. Gdybym miał podsumować tę książkę jednym słowem, byłoby to skierowane w stronę pisarza pytanie – "czemu?".

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Po pierwsze, nie rozumiem, czemu Stephenson poświęcił aż tyle stron opisywaniu T'Rainu i jego historii, kiedy jego znaczenie dla fabuły jest naprawdę minimalne. Początkowo zapowiada się, że wątki z nim związane będą wiodące, ale tak nie jest – służy on jedynie za otoczkę, powód dla którego zostaje zawiązana akcja, po czym fabuła wędruje hen daleko w kompletnie inne rejony, podczas gdy rozpoczęty i szczegółowo opisany wątek gry MMO zostaje niemalże porzucony. Koniec końców okazuje się, że służył on tylko i wyłącznie zgromadzeniu postaci w jednej cyberprzestrzeni, co ułatwiło im komunikację... i to ma być tyle? Naprawdę autor nie umiał doprowadzić do tego samego rezultatu bez marnowania tylu stron? Boli to tym bardziej, iż po przeczytaniu całości czytelnik uświadamia sobie, że fabuła jest tak naprawdę zadziwiająco mało skomplikowana, co dziwi biorąc pod uwagę fakt, że mamy do czynienia z dziełem autora Cyklu Barokowego. Pomijając zamieszanie występujące w pierwszych 33 % książki, reszta to tak naprawdę przesuwanie bohaterów jak pionków po planszy, a że jest ich dużo, to i mnóstwo stron zajmuje ich dotarcie w wymagane miejsce.

Nie mam również pojęcia, czemu twórca Reamde wpadł na pomysł, by po kilkuset stronach opisywania głównego wątku poświęconego rosyjskim gangsterom bez żadnego ostrzeżenia, foreshadowingu lub logicznego uzasadnienia ów główny wątek zmienić. To nie jest książka o Richardzie i T'Rainie; to nie jest książka o Zuli i poszukiwaniach autora Reamde; to książka o czymś zupełnie innym. Być może Stephenson myślał, że fani będą zachwyceni tak nieprzewidywalnym zwrotem akcji, ale niestety, to tak nie działa. Nowy wątek nie ma niemalże nic wspólnego ze starymi, a co najgorsze, jest on oparty na zbiegu okoliczności tak gargantuicznie, monstrualnie, nieprawdopodobnie olbrzymim, że od samego rozmyślania o nim boli mnie głowa. Równie dobrze można wystrzelić Jedyny Pierścień z katapulty w stronę Mordoru w połowie Drużyny Pierścienia, po czym poświęcić resztę trylogii na opisywanie kariery Froda jako prywatnego detektywa w Rivendell: ma to mniej więcej tyle samo sensu i wewnętrznej spójności, co rozwiązanie przyjęte przez Stephensona.

Kolejną kwestią, która pozostanie tajemnicą na wieki, jest pytanie, czemu autor zdecydował się na napisanie książki w wybranym przez siebie gatunku jakim jest thriller, skoro wybitnie nie ma ku temu zdolności. Powieść taka powinna charakteryzować się przede wszystkim wartką akcją i ciągłym napięciem – tu natomiast, pomimo że mamy do czynienia z wieloma opisami strzelanin i pościgów, to zostały one rozłożone na ponad tysiąc stron, w związku z czym występują w dużych odstępach, lecz gdy już się pojawią, to trwają po kilkadziesiąt stron, co prowadzi do znużenia u czytelnika. Co gorsza, pomijając opisane wyżej dziwaczny zwrot akcji, fabuła jest zadziwiająco przewidywalna, zwłaszcza w drugiej połowie książki. Ani przez moment nie odczuwa się napięcia, niepokoju o losy postaci, a nawet gdy jeden z bohaterów pozytywnych umiera, to odbywa się to w takich okolicznościach, iż można dojść do wniosku, że autor uśmiercił postać dla samej zasady. Niestety, wybrał bohatera, którego prezencja na kartach książki jest znikoma, więc jego los i tak nikogo nie obchodzi, a sam zgon nie prowadzi do żadnych konsekwencji fabularnych, które powinny się z nim wiązać.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Na koniec wreszcie, wymyka się mojemu zrozumieniu, czemu Neal Stephenson, pisarz raz za razem krytykowany za nieumiejętność napisania satysfakcjonującego zakończenia, kompletnie nie bierze sobie tych uwag do serca. Także tu po raz kolejny rozczarowuje czytelników kulminacją napisaną dosłownie na odwal się. Setki stron poświęconych przemieszczaniu bohaterów po całym świecie tak, by w końcu wszyscy znaleźli się w jednej lokacji, po czym okazuje się, iż cały ten wysiłek był kompletnie niepotrzebny – niemal każdy odgrywa minimalną rolę w ukształtowaniu zakończenia. Nie odczuwa się żadnego napięcia, sceny akcji są po prostu nudne, ostateczne starcie z antagonistą jest kompletnie wyprane z emocji, a kilkustronicowy epilog ogranicza się głównie do pokazania, jakie utworzyły się romantyczne pary między postaciami. Sami bohaterowie z kolei nie mogą pochwalić się szczególnie rozbudowanymi osobowościami – oczywiście, większość z nich budzi sympatię, ale to chyba zbyt mało, by biorąc pod uwagę skalę książki, zasłużyć z tego powodu na pochwałę. Natomiast potencjał głównego antagonisty po w miarę obiecującym początku został zaprzepaszczony i biedak przez resztę książki snuje się z strony na stronę chyba samemu nie wiedząc, co począć dalej.

Wiele można wybaczyć powieści, która przynajmniej kończy się z rozmachem, jednak gdy owo zakończenie rozczarowuje, to i wszystkie wady uwidaczniają się jeszcze bardziej. Tak właśnie jest w przypadku Reamde, dzieła którego mimo wszystko próbowałem bronić przed samym sobą i szukać w nim pozytywów – aż do momentu zakończenia lektury, kiedy to z pełną klarownością uświadomiłem sobie, z jak absurdalną książką mam do czynienia. Najgorszy jest w tym wszystkim fakt, że pomimo ogromu popełnionych przez autora błędów, przez większość czasu bawiłem się nieźle i nawet teraz nie żałuję przeczytania dzieła Stephensona – z czego wynika wniosek, że Reamde ratuje tylko i wyłącznie gawędziarski styl autora, i każdy inny pisarz próbujący napisać książkę o tym samym, lecz bez charyzmy Amerykanina, poniósłby klęskę. Koniec końców, gdy opada kurz i przewracamy ostatnią stronę, widzimy przed sobą obraz katastrofy: literackiego Titanica, porażki tak dogłębnej, że sama analiza wszystkiego, co poszło źle, dostarcza rozrywki nie gorszej niż sama powieść. Czytać na własne ryzyko.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
4.0
Ocena recenzenta
5.62
Ocena użytkowników
Średnia z 4 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Reamde
Autor: Neal Stephenson
Tłumaczenie: Wojciech Szypuła
Wydawca: MAG
Data wydania: 27 lipca 2012
Liczba stron: 1072
Oprawa: twarda
ISBN-13: 978-83-7480-257-4
Cena: 89 zł



Czytaj również

Reamde - Neal Stephenson
Czytaj to.txt na tysiąc stron
- recenzja
Cryptonomicon
Tysiąc stron dygresji
- recenzja
Śnieżyca
Biały szum zamiast fabuły
- recenzja
Wzlot i upadek D.O.D.O.
Nieśmieszna satyra i pozbawiona fantazji fantastyka
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.