Kimże jednak, jeśli nie artystą, może urodzić się człowiek w najpiękniejszym zakątku świata?! Wiem, baronowo, żeś nie wyświadczyła mej ojczyźnie zaszczytu i nigdy nie przekroczyłaś jej granic. Wiem. Jednak – wybacz mi śmiałość – zapewniam cię, że wschodnie wybrzeże Półwyspu Pazura to bodaj jedyne miejsce w Dominium, które nie musiało by się wstydzić, gdybyś raczyła je odwiedzić. Długo mógłbym opowiadać o poszarpanych klifach, wyrastających – można przysiąc! – wprost z morza, o klifach, które zdają się być przedłużeniem wzburzonego żywiołu. Musisz bowiem wiedzieć, że Morze Proroka nigdy nie jest spokojne, nawet podczas flauty bez trudu dostrzeżesz fale, usłyszysz niosący się z daleka szum wody i – Jedyny mi świadkiem – zatracisz się w nim bez reszty.
Atoli, Ragada to nie tylko morze, nie tylko te klify, o których marynarze mówią, że są pierwszymi katedrami świata! Rozejrzyj się, baronowo. Jesteśmy w parku, jednym z najpiękniejszych w Kindle. Przyjrzyj się trawie, oczku w głowie ogrodników – czyż bowiem nie polecono im uczynić z tutejszych trawników dzieła sztuki? Spójrz na drzewa, smukłe, olbrzymie, doglądane od chwili, w której maleńkie nasionko wypuściło kiełki. Wsłuchaj się w śpiew ptaków – tych zwykłych i egzotycznych, przywiezionych tu z dalekiej Santii, z Matry i Jedyny raczy wiedzieć skąd jeszcze. Pięknie tu. Jednak Ragada jest stokroć piękniejsza. Nie masz na świecie zieleni zieleńszej niż nasza, trawy bardziej soczystej, drzew, które, choć mniejsze niż te i może nie tak wypielęgnowane, dobitniej świadczą o miłości, jaką ukochał Rodian Stwórca, dając im ziemię w posiadanie. Nie wierzysz?
Pozwól mi zatem towarzyszyć sobie do biblioteki. Nie będzie to łatwe, jednak tu, w sercu Cynazji, przysięgam odnaleźć dzieła największych synów Ragady, dzieła o tyle niezwykłe, że – przyznasz mi rację, poznawszy je – tworzone jakby nie przez ludzi, ale krainę, która ich wydała. Możesz nie dawać wiary moim słowom, trudno, ale słowom tych ksiąg się nie oprzesz! Zakosztujesz ich twórczości i z czasem przekonasz się, że choć nigdy tam nie byłaś, pokochałaś moją ojczyznę, jakbyś się w niej urodziła. Czasami wydaje mi się, że Jedyny wpisał Ragadę w serce każdego człowieka, by, nawet nieświadomie, była mu pociechą w trudnych chwilach...
Nie, nic mnie nie boli, baronowo. Skąd... Chodzi o łzę? To nic, stara rana o sobie przypomina...
Ale, dość już opowieści. Pójdźmy, czas na nas.
***
Powiem ci. Wiesz, że nie potrafię oprzeć się twoim naleganiom. Ale najpierw nalej mi, proszę, wina. Wcale nie wypiłem za dużo! Przestań mnie ciągle strofować! Wybacz, pani, nie powinienem był się unosić. Zrozum jednak, że są rzeczy... Są wspomnienia, których za nic nie potrafię wymazać z pamięci, a Jedyny mi świadkiem, że niczego tak bardzo nie pragnę. Są też... Nawyki, z którymi nie potrafię walczyć. Dlatego jeśli mam skończyć opowieść, nalej mi wina. Dziękuję.Poznałaś już Ragadę, o jakiej świat nie wie, a jeśli nawet wie – nie ma odwagi się o nią upomnieć. A teraz... Teraz powiem ci, czym uczyniliśmy Ragadę my, dzieci tej ziemi. Gdybyś odwiedziła kiedyś Agarię i zechciała wsłuchać się w rozmowy zwykłych żołnierzy, tego wielonarodowego motłochu, jakiego pełno w pobliżu frontu, usłyszałabyś zapewne, że Pogranicze to piekło na ziemi. Cóż jednak mogą ci ludzie wiedzieć o prawdziwym piekle? Agaria, a wraz z nią całe Dominium, toczy wojnę, jakich pełno w każdym zakątku świata. Zwykła to rzecz dla żołnierza, zabijać żołdaków wroga. Cóż jednak czynić, kiedy wrogiem okazuje się twój brat? Ojciec? Matka? Mąż, żona, syn, córka? Zapytaj o to Agaryjczyka. Nie odpowie. Spuści oczy i odejdzie. Wiem, bom nie raz zadawał im to pytanie.
Nie, Agaria nie jest piekłem. Ni Kara. Uwierz mym słowom, pani. Jest tylko jedna kraina, w której dzieci występują przeciwko rodzicom, tylko jeden zakątek świata dzień w dzień spływający ludzką krwią – Ragada.
Od przeszło sześćdziesięciu lat moją ojczyznę trawi wojna. Wojna straszna, bo bezpardonowa, okrutna i nastawiona na całkowite wyniszczenie przeciwnika. Nie ma w niej linii frontu, nie ma błyskotliwych dowódców, oblężeń twierdz. W Ragadzie każde miasto jest frontem, a byle szlachetka, byle szewc – generałem. Tutaj członkowie obu zwaśnionych stronnictw mieszkają przy tych samych ulicach, ba! – nierzadko w tych samych kamienicach!
Zapytasz: po co to wszystko? Nie wiem. Gdybyś poświęciła nieco czasu lekturze dzieł historycznych, przeczytałabyś o królu, któremu nie w smak były rosnące majątki i wpływy magnatów. O przyjaźni i lojalności, które kazały najpotężniejszemu władcy w całym Dominium wyrzec się swych obowiązków, by pospieszyć z pomocą dawnemu towarzyszowi. Przeczytałabyś wiele wzniosłych słów, wiele błyskotliwych wniosków wysnuwanych przez myślicieli i kronikarzy. Lecz dalej nie miałabyś pojęcia, czym tak naprawdę jest tragedia Ragady.
W mojej ojczyźnie nikt już nie czyta mądrych ksiąg. Piękne słowa i delikatne melodie dawno już przebrzmiały. Spalono genialne obrazy, roztrzaskano rzeźby. Nie przestaliśmy jednak być artystami i z jednej dziedziny wciąż potrafimy czynić dzieło sztuki: nigdzie indziej na świecie nie zabija się tak, jak w Ragadzie.
Pobladłaś, pani? A przecież chciałaś znać prawdę! Daj mi tedy wina i słuchaj. Nawet naszą wojnę na początku toczyli żołnierze. Maszerujące oddziały przeszły kraj wzdłuż i wszerz, zdeptały kwiaty, wyrwały drzewa. Doszło nawet do kilku bitew, łąki spłynęły krwią. Jednak w pewnym momencie jakaś niewidzialna struna pękła. Może wydano o jeden rozkaz za dużo? Może niewłaściwą wieś puszczono z dymem? Może... To bez znaczenia. Pewnego dnia wszystko się zmieniło. Do walki poderwała się cała kraina. Wszyscy Ragadańczycy, bez względu na wiek i płeć chwycili za broń i zaczęli zabijać.
Naraz znikły wszelkie podziały społeczne: w obliczy śmierci chłop równy jest możnemu panu. Kiedy zdaliśmy sobie z tego sprawę, było już za późno, by cokolwiek przedsięwziąć. Nie było już czego ratować. Okazało się, że każdy Ragadańczyk opłakuje jakiegoś bliskiego, a żadne miasto nie oparło się pożodze.
Wyobraź sobie naród, który w jednej chwili traci wszystko: ukochaną ziemię, wiarę w bliźniego, w Jedynego, w króla, w miłość... Od tamtego dnia Ragada to chaos. Wojna przestała być wojną, a stałą się rzezią. Każdego ranka budzisz się tylko po to, żeby mordować. Wszystko jedno, kogo. To już nie ma znaczenia. A wiesz, baronowo, co jest najgorsze? Sceneria. Czytałaś zapewne groteski Van Gauche’a? Zatem być może zrozumiesz, co mam na myśli.
Nigdy nie byłaś w Aldare i niech tak zostanie. Niebezpieczne to miejsce dla kob... Dla każdego. Stolica jest grobowcem, mimo wszystko jednak – pięknym. Nie masz nigdzie indziej kamienic podobnych naszym: wielkich, przestronnych, misternie zdobionych. Na długo przed narodzinami Proroka mieszkali w nich Rodianie. Wierz mi, pani – to widać na każdym kroku. Człowiek stojąc pośrodku wielkiej sali balowej ma świadomość, że nie dla niego ją zbudowano. Możesz ozdobić ją cynazyjskimi kotarami, kordyjskimi żyrandolami czy meblami z Matry, a i tak będziesz tam jedynie gościem, nigdy domownikiem. Nigdy. W tym właśnie, spróbuj zrozumieć, tkwi urok Aldare – najpiękniejszego miasta świata. Miasta, które stało się areną zmagań szaleńców.
Imaginuj sobie szerokie na cztery wozy brukowane ulice, biegnące między olbrzymimi kamienicami. Jest noc, nie widać żadnych świateł. Powiesz: miasto śpi. Wtem słyszysz przerażający łomot. Czujesz powiew gorącego powietrza, smród prochu.
Dostrzegasz ogień buchający z okien pobliskiej rezydencji. Znów huk, znów zalewa cię fala gorąca. I nagle wszystko wokół ożywa. Ktoś krzyczy rozpaczliwie, gdzieś płacze dziecko. Z wąskiej uliczki wybiega kilka zamaskowanych postaci, które szybko biegną w stronę płonącej budowli. Druga grupa to jej mieszkańcy, ich sylwetki są wyraźne na tle pożaru. Ludzie spotykają się. Wciąż słyszysz wrzask, rozdzierający, nieludzki, podobny wilczemu skowytowi. Jednak poza nim panuje cisza. To bodaj jedyna cisza, którą można usłyszeć. Przysięgam, baronowo – to nie jest tylko gra słów. Ale wróćmy jeszcze na chwilę do ludzi: w ich dłoniach dostrzegasz błyszczące pożogą klingi rapierów, ostrza zakrzywionych noży. Ktoś dzierży widły, kto inny motykę. Wyobrażasz to sobie: motyka w środku miasta! Już wiesz, co się stanie, chcesz wołać pomocy, chcesz rzucić się na ratunek, jednak nie potrafisz się poruszyć ni wydać dźwięku. Tylko stoisz i patrzysz, bo nie jesteś Ragadanką.
Zapomnij o walce. Tutaj nikt nie walczy, mówiłem przecież. W Ragadzie się morduje. Szybko, sprawnie, skutecznie. Czujesz, jak coś ciepłego dotyka twoich stóp. Spoglądasz w dół. Stoisz po kostki w kałuży krwi. Przerażona? Przerażona będziesz dopiero w chwili, w której szalone oczy zwycięzców zwrócą się ku tobie... Pamiętasz jeszcze gdzie jesteś? Na środku szerokiej na cztery wozy ulicy Aldare, najpiękniejszego miasta na świecie. Miasta Rodian.
Daj mi, proszę, wina. Skończyło się? Zatem i ja kończę. Jeszcze tylko jedno: przestaliśmy być ludźmi, my, Ragadańczycy. Chcę, żebyś to wiedziała i nigdy już nie zaufała żadnemu z nas. Nigdy, baronowo, obiecaj mi! Wierzysz w swoją siłę? W intelekt, którym zadziwiasz całe Kindle? Wiem, wiem – wielu już zabiłaś, wielu pokonałaś, jednak zawsze było to schludne i czyste zabójstwo. Element gry. W Ragadzie nie zabija się ani czysto, ani schludnie. Pamiętaj o tym i postaraj się lepiej dobierać swoich współpracowników.
Nie, nie będziesz miała we mnie obrońcy. Już nie. Najdalej za dwa dni wyjeżdżam z Cynazji. Udam się na południe, do Gordu. Nic dziwnego, że nigdy o nim nie słyszałaś. Ale taki kraj istnieje, baronowo. I mam zamiar tam dotrzeć.
Dobrze pamiętasz, opuszczałem Ragadę już trzykrotnie, jednak zawsze wracałem i, o dziwo, zawsze przez Kindle. Moja ojczyzna uzależnia bardziej niż liście pajęczego ziela, które palisz każdego wieczoru. Ty też uzależniasz, baro... Renato. Ale tym razem już nie wrócę. Poznałaś mojego kompana, kawalera Fen Arden. Pamiętasz, co powiedziałaś mi tego dnia, w którym się spotkaliście? Byłaś przerażona. Zresztą, słusznie. To ragadański rancor. Człowiek, który nie ma już absolutnie nic do stracenia. Wiesz, że Fen Arden to niegdysiejsi doradcy samego króla Ragady? Teraz to bez znaczenia. Opłacam tego człowieka i póki mam dość pieniędzy, jest mi posłuszny jak pies. Będzie mi towarzyszył aż do Gordu. A gdybym po drodze zmienił zdanie, gdybym nagle zawrócił, chociażby do ciebie... Za sto kordinów w złocie Fen Arden zobowiązał się roztrzaskać mi głowę z pistoletu. Jest młody i szybki, nie mam z nim najmniejszych szans. I nawet nie znalazł w sobie dość godności, by poprosić o więcej...