R-kon A.D 2004, pod patronatem Wielkiego Cthulhu (oficjalnie) i Kuraka (mniej oficjalnie), tradycyjnie już odbył się z inicjatywy klubu fantastyki "Reanimator" w szkole podstawowej nr 12, w Rzeszowie. Grzechem byłoby nie pojechać na tak zachwalany przez zeszłorocznych uczestników konwent. Mimo rewelacyjnej reklamy, wybrałem się tam nieco przez przypadek, tym samym podwyższając do czterech znikomą ilość reprezentantów Warszawy. Ogólna liczba konwentowiczów była, jak na lokalny konwent imponująca i opiewała na około trzysta osób.

Po dotarciu do Rzeszowa czekał nas jeszcze dość długi spacer do wspomnianej już szkoły, w której rzeczony konwent się odbywał. Nic miłego po kilkugodzinnej jeździe pociągiem. Tak więc zmęczeni i wynędzniali znaleźliśmy w końcu właściwe miejsce. Chwała organizatorom za szybki i w miarę bezbolesny proces akredytacji. Należy im się również pochwała za sprawne "łatanie programowych dziur". Dzięki tym zabiegom nie było chwili, by coś się nie działo. Po ulokowaniu się i krótkim odpoczynku mogliśmy rzucić się w wir konwentowego życia. Na nieszczęście najciekawsze prelekcje, w opinii autora niniejszej relacji, miały miejsce w piątek i nie udało się nam na nie dotrzeć. A szkoda.
Nadeszła pora, by w spokoju obejrzeć program, poszukać znajomych i zwyczajnie zaaklimatyzować się na
R-konie. Nie obyło się bez czułych powitań i masowego poznawania ludzi znanych dotychczas tylko z sieci. Trwało to na tyle długo, że nadszedł czas na krótki, konwentowym zwyczajem, sen.

Wspomniałem już o programie. Teraz pora na bardziej szczegółową jego analizę, czyli jak teoria ma się do praktyki. Pierwsze co rzucało się w oczy, to mnóstwo konkursów i jeszcze więcej prelekcji na tematy bardzo różne. Niestety, zabrakło jakiegokolwiek punktu, który, choćby w niewielkim stopniu, miał jakikolwiek związek ze
Światem Mroku. W skrócie oznacza to, że fani
WoDu mogli poczuć się, i poczuli, zwyczajnie zignorowani. Trochę to smutne, ale R-konowy repertuar, mimo pewnych niedociągnięć mógł zadowolić najwybredniejsze nawet gusta. Tak więc: były spotkania z pisarzami, a mianowicie z Jackiem Komudą i Andrzejem Pilipiukiem, pokazy filmów, zarówno anime, jak i wzorowanych na twórczości Lovecrafta, no i oczywiście prelekcji bez liku. Nikt nie mógł się nudzić.
Książeczka, którą otrzymałem zaraz po wejściu na konwent, była źle złożona i z niemałym trudem przyszło mi się z nią zmierzyć. W efekcie ominąłem kilka interesujących punktów programu i to nie z własnej winy. Trochę szkoda.
Odbyło się również spotkanie z Galicyjską Gildią Fanów Fantastyki, prowadzone przez MidMad i Seji'ego. Dotyczyło ono głownie planów wydawniczych krakowskiego fandomu, jednak dość niespodziewanie przerodziło się w bardzo miłą pogadankę. Można było również zaopatrzyć się w
Quentę i
Arkham Couriera (skądinąd obłożonego klątwą), czyli periodyki wydawane przez rzeczony fandom.
Jak to zwykle na takich imprezach bywa, swoje miejsce znalazły również LARP-y. Odbyło się ich kilka, m.in.: Hippie LARP, Wiedźmin, czy biesiada dzikopolowa, ale jakimś cudem przeszły bez większego echa. Nie była to jednak wina organizatorów. Coś po prostu nie wypaliło. Tak bywa.
Niewątpliwie bardzo zadowoloną grupę stanowili fani japońskiej sztuki animacji, czyli anime. Specjalnie dla nich organizatorzy przygotowali cały blok programowy, który stanowił jedną z ciekawszych atrakcji, podobnie zresztą jak pokazy tańców celtyckich, czy wschodnich sztuk walki. Bardzo fajny pomysł, z tymi pokazami, oczywiście, a i realizacja rewelacyjna. Pogratulować.
Jak już zapewne zdążyliście zauważyć, działo się dużo, jednak najmocniejszą częścią imprezy byli ludzie (pozdrówka dla ludzi z GGFF i Lublina ). Ci dopisali. Po prostu. Bez nich wszystko byłoby nijakie i bezbarwne.

Nadeszła pora na kilka słów o konkursach. Kolejna rzecz, bez której
R-kon nie byłby taki fajny. Tych było bez liku i to w najlepszym możliwym wydaniu. Bardzo miło wspominam Kalambury by Elma i Seji. Naprawdę dawno nie uśmiałem się tak jak tam. Uczestnicy, mimo bardzo trudnych haseł, wykazali się wieloma niespodziewanymi talentami. Dla niedowiarków podam zaledwie kilka, z całego mnóstwa, przykładów znakomicie ilustrujących poziom konkursu. Co powiecie na "Prządkę czasu", "Prawdę o Wunderwaffe", "Poza najdalszą gwiazdą", czy "Kuzynki"? Powalające, prawda? Pojedynek finalistów, gwoli ścisłości głownie członków GGFF, był doprawdy fascynujący i zacięty. Jak zwykle wygrał lepszy, prawie w całości kobiecy, skład.
Bardzo ciekawie wypadły również pokazy i turniej gier bitewnych, a konkretnie
Confrontation. Prowadzone przez Roberta Kucharskiego stanowiły bardzo fajny punkt programu. Niestety, jak zwykle wygrał Szczur, tak więc poważna walka toczyła się o miejsca drugie i trzecie. Interesująco wypadł też pokaz nowej gry
Mein Panzer i wielka bitwa stoczona między siłami Wehrmachtu a Armią Sowiecką.

Podsumowując, mimo odległości dzielącej Warszawę od Rzeszowa, uważam, że było warto. Konwent był dobrze zorganizowany, a jedyne co można zarzucić "Reanimatorowi" to dotkliwy brak bufetu. Jednak i z tym daliśmy sobie radę.
Polecam tę imprezę każdemu fanowi gier RPG. Naprawdę warto było przejechać te 600 km. Nie żałuję czasu spędzonego na
R-konie i żywię głęboką nadzieję, że w przyszłym roku też będę się mógł tam pojawić.
P.S. Wielkie dzięki dla Joseppe za przeprowadzenie dla warszawiaków indywidualnej prelekcji na temat "głupawek" w
D&D i za zabranie ze sobą Kuraka.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę