Pyrkon 2014, czyli bierz sprawy w swoje ręce.
W działach: fantasy/literatura | Odsłony: 607Operacja Pyrkon 2014 zakończona. Sprzedażowo jestem bardzo zadowolony:
Najemnicy - 23 sztuki
Kopuła - 15 sztuk
Ty - 4 sztuki
Nieco gorzej sprawa wygląda od strony kosztów. Dużo droższe niż w poprzednim roku stoisko oraz kłopoty logistyczne pożarły prawie cały zysk. Niemniej, uważam, że nie ma na co narzekać. W przypadku Najemników odzyskałem wcześniej wyłożone pieniądze za 23 egzemplarze. Rozpromowałem Kopułę - pierwszą moją książkę, na której zaczynam zarabiać. Rozeszło się sporo ulotek z linkiem do mojej stronki. Nawiązałem też nowe kontakty. Co do wydatków mam pomysły jak spróbować je obniżyć za rok.
Bardzo pozytywne było to, że podeszło do mnie kilku ludzi z poprzedniego roku lub z Polconu, pytając, kiedy będzie można kupić drugą część Najemników, bo pierwsza bardzo się im podobała (celuję w marzec 2015, wstępnie mam już wydawcę i zaproponowane lepsze warunki - wszystko jest na jak najlepszej drodze). Większość z tych osób od razu kupiła Kopułę. Byli też tacy, którzy nabyli moją książkę rok temu, ale otwarcie przyznali, że nie zdążyli jej jeszcze przeczytać. Bardziej chodziło więc o wsparcie autora.
To że ktoś kupił książkę, ale jej nie przeczytał, paradoksalnie, pokazuje, że ludzie uwielbiają czytać. Bo skoro są gotowi wydać pieniądze, ryzykując, że z nic na tym nie skorzystają, to tylko dlatego, że to ryzyko może przysporzyć dużych zysków. Zabawa i emocje z czytania są zatem warte podjęcia tego ryzyka.
Wydarzenia takie jak Pyrkon utwierdzają mnie w przekonaniu, że narzekanie na to, że Polacy mało czytają, książki są drogie i w ogóle kultura upada, nic się nie opłaca i nie warto za cokolwiek się brać, jest zwyczajnie nieuzasadnione i oderwane od rzeczywistości. Owszem, rynek książki się bardzo zmienił, ale można się do niego dostosować i czerpać korzyści. Na stoisku obok pan z wydawnictwa Solaris ledwo się wyrabiał, żeby obsłużyć wszystkich klientów. Wielu z nich odchodziło z wieżyczką książek. Najlepsze, że w ogóle nie byliśmy dla siebie konkurencją – wręcz przeciwnie uzupełnialiśmy się, kto chciał kupić coś z klasyki, ustawiał się w kolejce do Solarisa, kto chciał spróbować czegoś nowego, podchodził do mnie.
Cóż, jeśli wydawca słabo promuje i dystrybuuje Twoje książki – jedź na Pyrkon i rozpromuj się sam. A może tak jak ja poznasz nowego wydawcę, który zaproponuje Ci współpracę na lepszych warunkach. Jeśli książki są dla Ciebie za drogie – jedź na Pyrkon i kup je bezpośrednio od autora, będzie taniej i jeszcze dostaniesz autograf. Najłatwiej, oczywiście, narzekać i nie zrobić nic.
Wraz z nabytym doświadczeniem zaczynam uśmiechać się pobłażliwie, słysząc domorosłych krytyków, twierdzących że samofinansowanie książek przez autora świadczy o fatalnym poziomie tych książek, bo wydawnictwa pełnią funkcję instytucji opiniotwórczej. W bardzo wielu wydawnictwach (nie twierdzę, że we wszystkich) jedyne kryterium przyjmowania lub odrzucenia tekstu to – zarobimy/stracimy. Debiutant nie ma szans, a jeśli już się załapie jakimś cudem, to jego głównym, jeśli nie jedynym zyskiem będzie satysfakcja, że w ogóle coś wydał. Jestem zwolennikiem brania sprawy w swoje ręce. Płacę za wydanie mojego tekstu i wszelkie prawa do niego zostają przy mnie. A jeśli ktoś powie, że jestem „podwójnym półdebiutantem” (bo samofinansowanie swojego tekstu, to taki nie do końca debiut) to wyciągnę Kopułę, w którą nie włożyłem ani grosza i zapytam w ilu procentach jestem lub nie jestem debiutantem teraz? To zabawne przeczytać dwie skrajne recenzje Najemników – autor negatywnej nie dotarł do informacji, że mam na koncie jeszcze jakąś książkę, autor pozytywnej zadał sobie trud i znalazł o mnie trochę więcej informacji. Oceniany tekst wydawałoby się ten sam… I o czym to świadczy – że debiutanci piszą gorzej? Moim zdaniem mają po prostu pod górę na starcie z samego tytułu bycia debiutantami. Opinie obu recenzentów zweryfikuje i tak czytelnik.
Pozwolę sobie jeszcze na małą przepowiednię – wkrótce tradycyjne wydawnictwa padną, a wielkie książkowe sieciówki przejdą do końca proces przepoczwarzenia się w sklepy z pamiątkami. I bardzo dobrze, bo ze sprzedanych tam książek sam pisarz dostaje raczej niewiele, żeby nie powiedzieć nic. Na rynku pozostaną tylko prowadzone przez pasjonatów na wpół fanowskie wydawnictwa opierające się w dużej mierze na publikowaniu na zamówienie i selfpublishingu (ale takim, gdzie autor będzie czuł wsparcie od swojego wydawcy). Przetrwają tylko ludzie z pasją, bo tylko pasja jest na tyle energetycznym paliwem, że pojedziesz dalej pomimo wszystkich pozornych, w gruncie rzeczy, porażek. A ludzie z pasją na literaturę mogą wpłynąć wyłącznie pozytywnie.
Na koniec ogromne, ogromne podziękowania dla wszystkich, którzy wsparli mnie w tym roku, zwłaszcza dla pewnej Czarownicy.