Pyrkon 2012

Autor: Jan 'gower' Popieluch

Pyrkon 2012
Już od dwunastu lat fani fantastyki tłumnie ściągają do Poznania, by uczestniczyć w Pyrkonie – jednym z największych konwentów w kraju. W fandomie wciąż krążą opowieści o dawnych odsłonach odbywających się na Dębcu oraz legendarnych przygodach z tamtejszymi mieszkańcami o specyficznym umiłowaniu do trzech pasków na garderobie. W zeszłym roku konwent przeniósł się jednak na teren Międzynarodowych Targów Poznańskich. Tam też zorganizowano ostatni Polcon i tegoroczny Pyrkon.


Ogarnąć kolosa

W piątek około południa dotarłem do Poznania i przystąpiłem do procedury akredytacyjnej. Udostępniono sporo okienek, wydzielono stanowiska dla mediów, gżdżaczy i twórców programu. Wszystko powinno więc przebiegać zupełnie sprawnie, ale... No właśnie – nie raz byłem świadkiem sytuacji, w której kilkunastometrowa kolejka ustawiła się przed jednym okienek, podczas gdy pozostałe były wolne. Jak się okazało, czekający ludzie byli przekonani, że kolejka jest wspólna i rozdziela się na poszczególne punkty. Cóż, nie mieli racji. Zdecydowanie zabrakło tu opieki organizatorów, którzy pokierowaliby oczekującymi lub lepiej widocznych informacji o dostępnych miejscach akredytacji.

Na potrzeby konwentu przeznaczono trzy budynki MTP, z czego dwa wypełniły sale prelekcyjne, zaś jedną zajęły Games Roomy. Do dyspozycji uczestników oddano także dwie szatnie. Wejścia na teren targów strzegły elektroniczne bramki (odblokowywane identyfikatorem), a na rękę każdego z uczestników założona została charakterystyczna, czerwona opaska. Bardzo dobrze, że zrezygnowano z niewygodnego plastiku używanego w zeszłym roku. Tym razem opaski wykonano z materiału, dzięki czemu ich noszenie nie przeszkadzało nawet trzeciego dnia.

Nie można było także narzekać na zaplecze gastronomiczne. W jednym z budynków MTP działał bufet, przy punkcie informacyjnym funkcjonowały natomiast: punkt zamówień i odbioru pizzy, stanowisko z pączkami i drożdżówkami, a także dwa ogródki piwne. Z ogródkami tymi wiąże się ciekawa tendencja. O ile na zeszłorocznym Polconie piwo sprzedawano w jednym miejscu z jasno wyznaczonymi stolikami do jego spożywania, o tyle teraz tereny dwóch punktów sprzedaży przechodziły płynnie w siebie nawzajem, rozprzestrzeniając się także na dalsze rejony konwentu. Często widywało się ludzi zabierających piwo do Games Roomu czy nawet budynków prelekcyjnych. Czyżby oznaczało to liberalizację regulacji dotyczących spożywania alkoholu?

Gdy piątkowym wieczorem skierowałem swoje kroki do położonej kilka minut dalej szkoły noclegowej, przeżyłem szok. Ludzie stłoczeni byli nie tylko w przeznaczonych do tego salach, ale także na korytarzach i wszystkich innych płaskich miejscach, jakie udało się im znaleźć. Zdobycie kawałka podłogi do rozłożenia śpiwora graniczyło z cudem. A w sobotę rano pojawiły się prawdziwe tłumy... Teoretycznie jeden z korytarzy szkoły był wydzielony jako strefa ciszy nocnej. Teoretycznie, bo nawet w tym rejonie do późnej nocy nie gasły światła ani nie spadał poziom hałasu. Muszę przyznać, że brakowało mi tu interwencji organizatorów. Niezależnie od porażającego tłumu, uczestnicy muszą ponosić konsekwencje związane z miejscem, w którym zdarzyło się im położyć. Nawet jeśli do cichej części trafili przez przypadek. Niektórzy potrzebowali snu i dlatego właśnie szukali miejsca w strefie ciszy nocnej. Tegoroczny Pyrkon zgromadził ponad 6200(!) osób, z których znaczna część liczyła na nocleg w szkole. Tego miejsca – mimo zlikwidowania nocnego Games Roomu i erpegowni – jednak nie było. Jeśli organizatorzy chcą utrzymać ten fenomenalny rezultat, muszą pomyśleć o dodatkowych miejscach noclegowych. W przeciwnym wypadku konwent załamie się pod własnym ciężarem.


Poruszyć tłumy

Nie licząc konkursów, turniejów i innych atrakcji, prelekcje odbywały się w jedenastu blokach programowych. To dużo, rzadko jednak zdarzały się godziny, w których zainteresowałaby mnie więcej niż jedna rzecz. Prawdziwy problem tkwił jednak w czymś innym – wiele punktów programu po prostu się nie odbyło. Bez wcześniejszych uprzedzeń, bez zmian w planie, po prostu – przychodzisz do odpowiedniej sali, a tam tylko grupka zdziwionych konwentowiczów, czekających na prelegenta, który nigdy nie zaszczyci ich swoją obecnością. Był też inny mankament, jednak znacznie bardziej subiektywny. Poza nielicznymi perełkami duża część punktów programu była po prostu nudna. Po raz pierwszy zdarzyło mi się opuszczać prelekcje, bo dalszą obecność uznawałem za kompletną stratę czasu.

Moją przygodę z atrakcjami Pyrkonu rozpocząłem od Jak nie należy kraść dzieł sztuki Zofii Urszuli 'Zuli' Kalety. Temat był naprawdę interesujący, można było dowiedzieć się paru ciekawych faktów (na przykład jak ukradziono jedynego polskiego Moneta), lecz całość była lekko przegadana i prowadzona tak chaotycznie, że słuchacze tracili poczucie sensu swojej obecności. Piątek był także dniem dwóch dyskusji o miejscu kobiety w RPG. Pierwsza z nich, prowadzona przez Alicję 'Itis' Kandziorę i Rafała 'Celestyna' Dzieszkowskiego, była największą porażką całego Pyrkonu 2012. Rozmowa nie prowadziła do żadnych wniosków, była natomiast wypełniona tak potężną dawką stereotypów, seksistowskich żartów i niczym niepopartych spekulacji, że niedawna kłótnia pod słynną notką zigzaka była przy tamtej szczytem akademickiej finezji i profesjonalizmu. Na dodatek prowadzący kompletnie nie byli w stanie zapanować nad dyskusją i swój udział ograniczali do wtrącania paru słów co pewien czas. Drugim punktem programu poświęconym temu tematowi był panel z udziałem Pawła 'Skały' Jurgiela, Michała 'Puszona' Stachyry, Katarzyny 'Azi' Szelejak i Joanny Wołyńskiej. Dopóki rozmowa pozostawała przy stoliku panelistów, było naprawdę ciekawie i można było się dowiedzieć sporo ciekawych rzeczy. Problemy zaczynały się, gdy głos zabierała publiczność. Dowiadywaliśmy się więc, jak to odgrywanie płci przeciwnej pomaga w jej zrozumieniu oraz tak wielu innych "faktów", że włosy jeżyły się na głowie. Widać niektórzy nie zrozumieli, że większość ludzi na panel dyskusyjny przychodzi po to, by wysłuchać, co do powiedzenia mają zaproszeni goście.

Drugi dzień konwentu rozpocząłem od prelekcji Wolsung: lepiej, szybciej, sprawniej, mocniej! i był to bezsprzecznie jeden z lepszych punktów programu, na jaki trafiłem. Ekipa Kuźni Gier (Artur 'Garnek' Ganszyniec, Michał 'rince' Smoleń i Jarek 'beacon' Kopeć) dała mnóstwo praktycznych wskazówek, jak ulepszyć swoje sesje i tricków, które przydadzą się każdemu mistrzowi gry. Interesująco zapowiadał się także panel dyskusyjny Nie tylko programiści w bloku gier komputerowych. Udział wzięli m.in. Artur Ganszyniec, Jakub Ćwiek i Jakub Grudziński. Rozmawiali o tym, dla jakich ludzi jest miejsce w gamedevie, jednak potencjał tematu nie został wykorzystany. Tak naprawdę dowiedzieliśmy się tylko tego, co już jest powszechnie wiadome: że gier komputerowych nie tworzą tylko programiści, ale także szereg innych specjalistów. Kolejnym panelem o niewykorzystanym potencjale była dyskusja na temat Przygotowania przed końcem świata. Paneliści (Jakub Ćwiek, Maciej Guzek, Aleksandra Janusz, Rafał Kosik, Krzysztof Piskorski i Piotr Rogoża) stanęli na wysokości zadania i bardzo ciekawie rozmawiali o wszystkim, co związane z przeżyciem w warunkach globalnego kataklizmu i swoich wyobrażeniach katastrofalnej przyszłości. Dyskusję zabiła jednak kartka z pytaniami prowadzącej. Monika 'Katriona' Doerre co chwilę wracała do (widocznie zabawnego w jej mniemaniu) tematu zombie apokalipsy i w ogóle nie reagowała na tok rozmowy toczonej przez jej gości. Gdy zaprasza się tak inteligentnych ludzi, wystarczy dać im temat, a oni zajmą publiczność na kilka godzin. Tutaj jednak wszystkie zalążki dyskusji były zabijane w zarodku, by rozmowa mogła wrócić na swój niepoważny i lekko infantylny tor.

Na sobotni wieczór zaplanowano pokaz specjalny Platige Image i przedstawiciele studia jak zwykle nie zawiedli. Zaprezentowano kulisy powstawania intra do Edycji Rozszerzonej Wiedźmina 2, proces jego produkcji oraz szczegóły techniczne związane ze stworzeniem tego filmu. Przy okazji publiczność zauważyła zabawne nieścisłości w zwiastunie, jak na przykład znikający tron. Ostatni dzień Pyrkonu programowo prezentował się niestety bardzo słabo i nie ma co się dziwić, że większość przyjezdnych uczestników opuściła Poznań dosyć wcześnie.


Planować przyszłość

Tegoroczny Pyrkon był wyjątkowy. Udało się zgromadzić więcej uczestników niż na jakimkolwiek polskim konwencie wcześniej. Nierzadki był widok całych rodzin z małymi dziećmi oraz ludzi bardzo luźno zainteresowanych fantastyką. Poznański konwent zaczął bowiem nabierać cech festiwalu, zapewniającego dobrą zabawę każdemu niezależnie od jego zainteresowań. Jak wpłynie to na przyszłość takich imprez? Trudno powiedzieć. Możliwe, że idea fantastycznego konwentowania nie trafi do części z przybyłych i za rok się nie pojawią. Możliwe też jednak, że – zachwyceni poznańską atmosferą – na kolejną edycję przyjadą wraz z przyjaciółmi. A wtedy dostaniemy wydarzenie, które wstrząśnie Polską. Te tysiące ludzi muszą jednak gdzieś spać...

Pyrkon 2012 był z pewnością świetnym pomysłem na spędzenie weekendu. Tym razem jednak bardziej ze względu na towarzystwo dawno niewidzianych osób niż punkty programu. Te były bardzo nierówne, chociaż blok literacki przeważnie trzymał poziom. Spotkania autorskie prowadzono sprawnie i ciekawie. Także premiera Nieba ze stali Roberta M. Wegnera i Alkaloidu Aleksandra Głowackiego dostarczyły miłych wrażeń i stały się podstawą do interesujących dyskusji. Obraz psuły jednak odwołane prelekcje, a także punkty programu wtórne i nieprzekazujące nic nowego. Dużą wadą niemal wszystkich paneli dyskusyjnych było oddawanie za dużo głosu publiczności – warto pomyśleć o zmienieniu tej proporcji. Mimo tych niedociągnięć nie mam wątpliwości, że za rok znów pojawię się w Poznaniu.