Pyrkon 2011

Autor: Aleksandra 'Jade Elenne' Wierzchowska

Pyrkon 2011
Pyrkon cieszy się zasłużoną opinią największego, a zarazem jednego z najważniejszych konwentów w Polsce. Ubiegłoroczna edycja zgromadziła ponad trzy tysiące uczestników, co z jednej strony cieszyło, z drugiej zaś skłaniało do pytań: "I co dalej?", "W którą stronę pójdzie poznański konwent?" – Pyrkon 2011 miał rozwiać te i wszelkie inne wątpliwości.

Od jakiegoś czasu słychać było pogłoski o zmianie lokalizacji konwentu (nic dziwnego – limit pojemności szkół na Dębcu przekroczono już podczas poprzedniego Pyrkonu). W styczniu okazało się, że za nowe miejsce posłużą Międzynarodowe Targi Poznańskie, o których wiedziano już wcześniej, że gościć będą Polcon. Taki wybór lokalizacji pozwalał "przetestować" MTP przed sierpniowym świętem fandomu, a samemu Pyrkonowi zapewnił więcej przestrzeni i komfortowe warunki. Nie bez znaczenia był fakt, że Targi znajdują się w samym centrum Poznania, dosłownie rzut krasnoludem od dworca PKP. Zmiana miejsca niosła też pewne zagrożenia. Niektórzy sądzili, że przyzwyczajeni do luźnej atmosfery uczestnicy Pyrkonu nie będą szanować miejsca o dość wysokim standardzie, a samo centrum konferencyjne, sprzyjające raczej formule wystawienniczej, zabije klimat imprezy.

Pierwsze wrażenia były mieszane: Targi to cały (duży!) kompleks budynków, a przy wejściach od strony ulic Głogowskiej czy Bukowskiej nie zauważyłam strzałek ani oznaczeń w stylu: "Pyrkon jest tam". Później trafił się jeden plakat, ale to zdecydowanie za mało, zwłaszcza że konwent organizowany był w tym miejscu po raz pierwszy. Szkoda, bo wielu uczestnikom oszczędziłoby to błądzenia; o ile bowiem na Targi trafić było łatwo, o tyle znalezienie odpowiedniego budynku wymagało czasem długiej peregrynacji wzdłuż ogrodzenia. Pomimo to dotarłam do celu bez przygód, a na miejscu czekało mnie miłe zaskoczenie: brak kolejek. Liczne stanowiska akredytacyjne, jak również przedsprzedaż wejściówek w kilku miastach, pozwoliły zlikwidować wielogodzinne ogonki, tak dokuczliwe w poprzednich latach. Za akredytację należy się organizatorom i obsłudze wielki plus.

Tradycyjnie już, uczestnicy byli "obrączkowani". Nie jestem zwolenniczką tego rozwiązania, wszak inne duże konwenty radzą sobie bez niezbyt gustownych opasek. Gdyby chociaż nie były z plastiku, ale tkaniny... Wydaje mi się, że tym razem można było z nich zrezygnować, ponieważ dostępu na teren konwentu broniły bramki otwierane kodem kreskowym (do każdego identyfikatora przypisany był inny). Zdarzało się raz na jakiś czas, że któraś z bramek się znarowiła i odmawiała współpracy, ale przypadki takie stanowiły margines. Czuwająca nad wszystkim ochrona była kompetentna i uprzejma – nikogo chyba nie spotkały z jej strony nieprzyjemności.

Po przekroczeniu wspomnianych bramek trafiało się w sam środek konwentowego rozgardiaszu. Wielka hala stanowiła nie tylko przejście do części konferencyjnej (czyli budynku 8a) – w niej również odbywały się różne atrakcje. Należy tu koniecznie wspomnieć o LARP-ie w świecie... Worms. Jeżeli kiedykolwiek marzyliście, by wcielić się w robala, to w Poznaniu była ku temu okazja. Widok owiniętych w foliowe worki ludzi, którzy z jakąś absurdalną radością i zaciętością atakowali się nawzajem piłeczkami, napawał nadzieją, że wprawdzie Pyrkon zmienił lokalizację, ale nie charakter. Jeśli komuś było tego mało, mógł wziąć udział w warsztatach szermierki lub podziwiać dziewczyny z grupy Sunanda, prezentujące – ku niewątpliwej radości męskiej publiki – taniec brzucha. O odpowiedni klimat dbali również też przechadzający się po terenie konwentu gwiezdnowojenni przebierańcy z Legionu 501.

Mijając tancerki i ogródek piwny (o którym nieco dalej), docierało się do budynku 8a. Najważniejszym jego elementem był Games Room – jak przystało na Pyrkon, naprawdę imponujący: wielka sala, stosy planszówek i tłumy ludzi, których sprawnie obsługiwał Games Room Team. Obok znajdowała się sala bitewniaków – stoły upakowano do granic możliwości, tak że z trudem dało się przejść. Maniacy figurek bynajmniej nie narzekali (w każdym razie nie do przesady) – w końcu pasja wymaga poświęceń. Ciasnota wynikała li tylko z liczby graczy, bo sama w sobie sala była naprawdę duża. Podobne wymiary miała znajdująca się naprzeciwko sala DDR i karaoke, jednak osób zainteresowanych tą atrakcję było mniej, przez co czasami sprawiała wrażenie opustoszałej. Biorąc pod uwagę fakt, że w głównym bloku programowym często brakowało przestrzeni, chyba lepiej było urządzić tam salę prelekcyjną, a DDR przenieść do jakiegoś mniejszego pomieszczenia.

Na tym samym piętrze ulokowano jeszcze salę konkursowa, kilka stoisk z grami, koszulkami i biżuterią, na końcu zaś korytarza zaułek Magic: the Gathering. To zastanawiające, ale ostatnimi laty jakoś niewielu magikowców spotykam na konwentach, stąd też widok maniaków tej karcianki był miłym zaskoczeniem. W ramach bloku MtG odbyło się kilka turniejów, w tym jeden gwarantujący zwycięzcy trzyrundowe "bye" (czyli automatyczne "wygranie" trzech pierwszych rund) na Grand Prix w Londynie. Notabene, nagrodę tę zgarnął znany Wam zapewne Rafał 'Ra-V' Błaszczak. Muszę przy tym przyznać, że odczuwałam pewien niedosyt, bo poza turniejami stoliki często były puste; to już nie to samo, co na Wizkonach, gdzie magikowcy grali dosłownie non stop.

Programowe serce konwentu biło w sąsiednim budynku 14b, gdzie znajdowały się: sale literackie, naukowe i erpegowe, aula, sklepik z nagrodami oraz większość stoisk. Liczba przeróżnych punktów sprzedaży, wystawa LEGO (ciekawa i utrzymana w fantastycznych klimatach) oraz blok multimedialny sugerowały, że organizatorzy postanowili najwyraźniej wykorzystać możliwości dawane przez kompleks MTP i nadać Pyrkonowi bardziej targowy charakter. Sposobności do pozbycia się gotówki było mnóstwo: liczne księgarnie, kramy z biżuterią i ciuchami, sklepy z planszówkami i akcesoriami, mangowe bazarki oferujące mydło i powidło... Na samym dole, obok Wydawnictwa Portal, ulokowano kącik dla początkujących, w ramach którego odbywały się kilkunastominutowe wystąpienia dotyczące podstawowych zagadnień związanych z szeroko pojętą fantastyką. Idea ciekawa i godna naśladownictwa. W tym miejscu rozgrywano nocami sesje RPG – było ich zaskakująco mało, zwłaszcza jak na tak duży konwent. Nie brakowało za to poświęconych grom fabularnym prelekcji, na które przeznaczono trzy sale. Trzy kolejne zajęli miłośnicy literatury. Spotkania autorskie (poza drobnymi wyjątkami) odbywały się w dużej auli, co przy tak imponującej liczbie uczestników okazało się pomysłem zbawiennym. Osobne pomieszczenia zajmowały także inne bloki programowe: naukowy, multimedialny i komiksowy.

Niestety, nie obyło się bez problemów – wiadomo, że nie wszystkie punkty programu w danym bloku cieszą się taką samą popularnością, przez co sale niekiedy bywają przepełnione, a czasami świecą pustkami. To właśnie spotkało Pyrkon. I tak na przykład autorka relacji dostała na swoją kameralną prezentację spore pomieszczenie, podczas gdy słuchaczy arcyciekawej prelekcji o misjach kosmicznych upchnięto (z trudem) w małej klitce. Zdarzały się również punkty programu, podczas których ludzie wprost wylewali się na korytarz. Cieszy fakt, że poznański konwent przeniósł się do nowego budynku, ale część wynajętych pomieszczeń była zdecydowanie za mała, mniejsza niż przeciętne szkolne klasy. Mam nadzieję, że za rok ich układ ulegnie zmianie, bo przy takiej frekwencji warto zapewnić jak największe sale i spodziewać się tłumów. Może przydałoby się zamieszczać w formularzach zgłoszeniowych punkt ''spodziewana liczba uczestników prelekcji'' albo zrezygnować ze sztywnego podziału na bloki programowe – ale to już temat na osobny artykuł.

Niewygody wynikające z braku miejsca wynagradzało bogactwo programu. Tegoroczny Pyrkon można z czystym sumieniem uznać za konwent stojący pod znakiem muzyki. Jeszcze przed jego rozpoczęciem ogłosiłam na facebookowym profilu imprezy, że "Pyrkon bez Basi to nie Pyrkon". Na szczęście tradycja została zachowana: Harfiarka nie tylko wystąpiła ze zwyczajowym repertuarem, przetykanym, jak przystało, pogawędkami z publiką, żartami i strojeniem harfy, ale też zaprezentowała kilka nowych utworów przygotowanych z okazji niedawnego konkursu na tekst. Trudno przewidzieć wynik trwającego jeszcze głosowania, bo wszystkich słuchało się nad wyraz przyjemnie. Wkrótce po recitalu Maskotki aulę ponownie wypełniły dźwięki – muzyką nie odważę się tego nazwać – ale zupełnie innego rodzaju. Chodzi oczywiście o kolejny żelazny punkt programu, czyli Festiwal Piosenki Krasnoludzkiej: Wyrycz to sam! Zapewne znaleźliby się ludzie, którym nie przypadli do gustu brodaci faceci śpiewający o złocie i orientacji seksualnej elfów, ale malkontentami nie będziemy się przejmować. Ja w każdym razie bawiłam się jeszcze lepiej niż podczas ubiegłorocznej odsłony Festiwalu i nawet podczas pisania tego tekstu słuchałam nagranego wówczas wycia.

Na Basi Karlik i krasnoludach nie kończyła się muzyczna część Pyrkonu; zgodnie ze zwyczajem odbył się również koncert Jacka Kowalskiego, który w tym roku promował na poznańskim konwencie nową płytę. Novum stanowił koncert zespołu Percival odtwarzającego muzykę graną we wczesnym średniowieczu. Wciąż za mało? Spragnieni dawnych melodii mogli wziąć udział w piątkowych warsztatach tańców celtyckich prowadzonych przez grupę Celtica, a miłośnicy tańców egzotycznych – zobaczyć pląsy wspomnianej już Sunanda Tribe. W ogóle tegoroczny Pyrkon był chyba najbardziej roztańczonym konwentem w Polsce. Pomijając już warsztaty i pokazy, a nawet imprezy w konwentowej knajpie Akumulatory, co i rusz dało się zauważyć hasających gości, uczestników i gżdaczy. Można się o tym przekonać, oglądając sławny już filmik opublikowany na stronie konwentu.

Mimo wszystko, to nie muzyce poświęcona była największa część pyrkonowego programu – palmę pierwszeństwa w tej materii bezsprzecznie dzierży literatura. Do Poznania przyjechało mnóstwo pisarzy, zarówno znanych od lat, jak i tych mających niewielki jeszcze dorobek. Nawet nie widząc mapki ani oznaczeń sal, dało się bez trudu zlokalizować bibliofili: tłumy zdążające na spotkania autorskie nieodparcie przywodziły na myśl starożytne wędrówki ludów. Wielką frekwencją cieszyły się wszystkie punkty programu z udziałem Anny Brzezińskiej, a o jej prelekcji dotyczącej wiedźm można wypowiadać się tylko w superlatywach. Zdecydowanie mniej uczestników zgromadziło spotkanie z zagraniczną gwiazdą Pyrkonu – Adrianem Tchaikovskim. Być może potencjalni słuchacze woleli zawczasu zająć miejsce w sali, w której chwilę później rozpoczął się panel "Co pisarze mogą wyciągnąć z gier – i co przemysł producencki może mieć z pisarzy". Dość powiedzieć, że głównymi dyskutantami byli tam Jakub Żulczyk i Łukasz Orbitowski – duet, który jest w stanie zdominować każdą niemal wymianę zdań. Równie dobrze prezentowało się spotkanie autorskie tego ostatniego: Orbit żonglował tematami, przerzucał aluzjami i sypał żartami, ani na sekundę nie tracąc rezonu. Sądząc z zasłyszanych opinii, nie tylko ja byłam pod wrażeniem.

Jeśli kogoś nudziło siedzenie na prelekcjach, mógł wybrać bardziej aktywne formy rozrywki. Pyrkonowe atrakcje nie ograniczały się do wspomnianych wcześniej DDR-ów i spontanicznych tańców. Sobota stała pod znakiem wielkiej imprezy w pobliskim klubie Akumulatory. Clue programu był cosplay – niewiele ich w swoim życiu widziałam, ale myślę, że pyrkonowy mógł się podobać nawet stary wyjadaczom. Zaprezentowane stroje były bardzo efektowne i szczerze podziwiam autorki (płeć piękna zdominowała ten punkt programu) za twórczą inwencję oraz nakład pracy. Pokaz nie ograniczał się do dziewczyn z kocimi uszkami: nie zabrakło Jokera i Harley Quinn oraz postaci z Gwiezdnych wojen. Za wisienkę na torcie tego smakowitego wieczoru należy jednak uznać pokaz walki w wykonaniu Space Marines. Zgodnie z duchem tegorocznego Pyrkonu, resztę imprezy wypełniły tańce, hulanki, swawole... zostańmy może przy tańcach.

Nadwątlone podczas imprezowych harców siły najlepiej było wzmocnić solidnym posiłkiem. Na terenie Targów znajdowały się dwie knajpy, ale nie zauważyłam tam tłumów. Jedzenie było przyzwoite, jednak dość wygórowane ceny sprawiły, że podobnie jak wielu konwentowiczów wolałam stołować się poza terenem konwentu. Nie było to trudne przy takiej mnogości sklepów i fast foodów w okolicy. Podobnie jak w ubiegłym roku, na Pyrkonie zorganizowano punkt odbioru pizzy. Pomysł sam w sobie bardzo dobry, ale czas oczekiwania na zamówione jedzenie był dłuższy niż na Dębcu – jeden z konwentowiczów żalił się, że na swoją pizzę czeka już prawie trzy godziny. Zapewne był to jedyny tak ekstremalny przypadek, ale na długie oczekiwanie skarżyło się też kilka innych osób.

Zdecydowanie należy za to pochwalić znajdujący się w holu budynku 8a ogródek piwny. Pyrkon jest konwentem o wyraźnie towarzyskim zabarwieniu, co w poprzednich latach skutkowało niestety chlaniem (inaczej nie da się tego nazwać). W tym roku pilnowano, aby na terenie konwentu ani w szkole noclegowej nie znalazły się osoby będące pod wpływem alkoholu – niektórym się udało, ale było ich o wiele, wiele mniej niż kiedyś. Zakrapiana integracja odbywała się w Akumulatorach i właśnie w ogródku piwnym. Wprawdzie ceny były dość wysokie, a stolików chwilami brakowało, ale to błahostki w porównaniu z zaletami takiego miejsca. Kącik, w którym można spokojnie usiąść, pogadać ze znajomymi i w przyzwoitych warunkach wypić soczek albo piwo, nie tracąc jednocześnie konwentowej atmosfery – to lubię!

A czego na Pyrkonie nie polubiłam? Szkoły noclegowej – i "nie polubiłam" jest określeniem najłagodniejszym z możliwych. Największą jej zaletę stanowiła odległość od MTP, mniejsza niż między poszczególnymi szkołami na Dębcu. Sam budynek prezentował się okazale, a różowy kolor i eklektyczny wystrój wnętrz nastrajał pozytywnie od pierwszego momentu. Niestety nawet najciekawiej wyglądająca szkoła nie przyda się na nic, jeśli nie będzie wystarczająco obszerna. II LO nie było. Trzeba oddać organizatorom sprawiedliwość, że zachęcali do noclegu w hostelach i zorganizowali w nich dużo miejsc, ale wiadomo było, że większość przyjezdnych wybierze jednak opcję bezpłatną. Nie wiem, jak ekipa Pyrkonu wyobrażała sobie upakowanie takiej rzeszy ludzi w szkole. Miejsce skończyło się bardzo szybko i już wczesnym wieczorem widać było wędrujących konwentowiczów, którzy zaglądali do wszystkich sal w poszukiwaniu choćby kawałka podłogi. Wkrótce skończyły się i te pielgrzymki, bo zwyczajnie nie dało się przejść korytarzami zajętymi przez zdesperowanych ludzi. Wyżej podpisana, po bezskutecznych próbach zaanektowania sobie miejsca w jakiejkolwiek sali, spała na jakimś półpiętrze. Nie byłoby to takie złe, gdyby tylko nie ciągnęło tak strasznie od znajdujących się tam tajemniczych drzwi, a nad głową nie biegali ludzie usiłujący dostać się do zamkniętej łazienki. Na szczęście drugą noc spędziłam już poza terenem konwentu, nie wszyscy jednak mieli taką możliwość.

Zdaję sobie sprawę, że wynajęcie szkoły w centrum miasta i w trakcie roku szkolnego to karkołomne zadanie, dlatego staram się nie narzekać bardziej niż wypada reporterowi. Doceniam również zmiany na plus w porównaniu z Dębcem: wydzieloną "cichą" część szkoły (co prawda rozwiązanie to stosowano już uprzednio, ale różnie bywało z jego egzekwowaniem) i prysznice. Albo raczej Prysznice. Kilka ich było, a w standardzie ciepła woda i mydło. Kto usiłował dokonać ablucji w lodowatej wodzie podczas ubiegłorocznego Pyrkonu, tym razem bez wątpienia poczuł się usatysfakcjonowany i nie narzekał nawet na słynne już przezroczyste zasłonki. Traktuję to jako krok w dobrym kierunku i żywię nadzieję, że kolejna odsłona poznańskiego konwentu będzie miała zapewnioną jeszcze pojemniejszą bazę noclegową. Szkoda by było, gdyby powierzchnia przeznaczona do spania była odwrotnie proporcjonalna do liczby konwentowiczów, a takie obawy można żywić po tegorocznych przebojach.

W II LO umiejscowiono nie tylko noclegi, ale i LARP-y. Podobnie jak rok temu, na Pyrkonie odbył się konkurs Złotych Masek. Z opinii uczestników i sędziów dało się wywnioskować, że poziom był nieco niższy niż przed rokiem, ale zgłoszone do konkursu dramy i tak należy zaliczyć do tych z górnej półki. Listę zwycięzców możecie zobaczyć tutaj. Dobre opinie zebrało także LARP-owe śniadanko, czyli spotkanie, podczas którego gracze i prowadzący mogli podyskutować o swoim hobby z sędziami i innymi uczestnikami konkursu. Nawet osoby, którym obce są LARP-y, doceniały tak konkurs, jak i graczy, których po prostu nie dało się nie zauważyć – byli barwni, uśmiechnięci i pełni entuzjazmu.

Zapał w największym stopniu udzielał się samej obsłudze, czego dowodem była spontaniczna zabawa w berka, którą zainicjowali gżdacze. Taka już specyfika konwentów, że chwilami wszystkim odbija palma... Trzeba jednak przyznać, że kiedy było trzeba, obsługa stawała na wysokości zadania. Byłam jedną z osób, które nie wierzyły, że da się zrobić Pyrkon bez stosów śmieci, butelek, połamanych kwiatków i przeróżnego syfu – wielkie było zatem moje zaskoczenie, gdy okazało się, że czystość stoi na wysokim poziomie. Toalety regularnie sprzątano i zaopatrywano w środki czystości, po podłogach nie walały się pudełka po pizzy ani butelki. Mam nadzieję, że tak postawioną poprzeczkę uda się utrzymać.

W dalszym ciągu wiele jest elementów, które w Pyrkonie można zmienić lub poprawić. Brak oznaczeń sal w informatorze, zdecydowanie za wąskie korytarze w budynkach targowych, chaos panujący niekiedy w 14b (zwłaszcza podczas niezapowiadanych zmian pomieszczeń), noclegi – to rzeczy, nad którymi ekipa organizatorska powinna się pochylić. Nowa formuła, bardziej targowa niż integracyjna, również nie wszystkim przypadła do gustu – redaktor zaprzyjaźnionego serwisu powiedział wręcz, że "to nie Pyrkon, ale pre-Polcon". Trzeba mieć na uwadze, że to pierwszy konwent odbywający się na terenie MTP i sami organizatorzy oraz koordynatorzy konwentu dopiero poznają to miejsce. Myślę, że w kwestii przyszłych odsłon możemy sobie pozwolić na optymizm: Pyrkon 2010 był lepszy niż 2009, tegoroczna edycja zaś na ogół oceniana jest lepiej niż poprzednia. Ekipa przygotowująca poznańską imprezę umie uczyć się na swoich błędach, przekuwać sukcesy w dobry PR i wyciągać wnioski z opinii uczestników. Nie jest to cecha wszystkich konwentów, dlatego warto docenić Pyrkon i dać mu kredyt zaufania.

Do wymienionych plusów i minusów zapewne każdy byłby w stanie dopisać drugie tyle. Mnie samej spodobała się nowa odsłona Pyrkonu. Było czyściej i kulturalniej niż w ubiegłych latach, a jednocześnie nie zatracono niepokornego ducha imprezy. Nad niektórymi niedociągnięciami nie da się przejść do porządku dziennego, ale widzę, że Pyrkon ma duże szanse na dalszy rozwój. I między innymi dlatego nie daję najwyższej oceny – po prostu wierzę, że Pyrkon 2012 będzie jeszcze lepszy.