» Fragmenty książek » Przysięga stali

Przysięga stali


wersja do druku

Przysięga stali

Poniżej przedstawiamy fragment afiszu jedynego wykonania komedii pod tytułem Książę Cienia. Djaneńska przygoda w trzech aktach, napisanej przez Tobina Thespesa. Sztuka ta została wystawiona na dziedzińcu zajazdu Dwa Dęby na obrzeżach Ildrekki i trwała pół pierwszego aktu, zanim aktorów wyproszono ze sceny pod groźbą użycia broni. Nie istnieje żadna znana kopia scenariusza.

Dramatis personae:

Drothe — złodziej i informator skromnego pochodzenia, który za sprawą niewielkich umiejętności i ogromnej dozy szczęścia zdobył pośród swych towarzyszy Kamratów zaszczytny tytuł Szarego Księcia (ku swej wielkiej konsternacji).

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Brązowy Degan — członek legendarnego zrzeszenia najemników, znanego jako Zakon Deganów. W przeszłości także przyjaciel Drothe’a, został jednak przez niego zdradzony i uciekł z Imperium w nieznane rejony świata.

Drapieżna Jess — żarliwa i często porywcza towarzyszka Drothe’a. Jej praca polega na „staniu dębem” przy Księciu (pilnowaniu go), gdy ten zażywa odpoczynku.

Cwany Jelem — djaneński hazardzista i czarownik, albo inaczej Gęba, żyjący w Ildrekce. Sprzedaje swoją magię temu, kto zaoferuje najwyższą cenę.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Christiana Sephada, wdowa po baronie i baronowa Lythosu — była kurtyzana, a obecnie wpływowa postać na Niższym Dworze. Niektórzy sugerują, że łączą ją z kryminalnym podziemiem związki, a może nawet, jak się przypuszcza, więzy krwi, lecz to w najlepszym razie czcze plotki.

Imperatorzy Markino, Theodoi i Lucien — Wieczny Triumwirat, cyklicznie odradzające się inkarnacje dawnego imperatora, Stephena Dorminikosa, założyciela Imperium Dorminikańskiego. Na tronie zasiada stary i zniedołężniały Markino.

Rozdział pierwszy

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Siedziałem w ciemnościach, wsłuchując się w szum fal chłoszczących burtę łodzi. W oddali majaczył zarys Ildrekki.

Nawet w poświacie nocnego widzenia mury od tej strony imperialnej stolicy były zbyt rozległe, by ukazać mi się w całości. Ciągnęły się w obie strony, ginąc na granicy wzroku, gdzie magiczny blask ustępował mrokom nocy. Miasto miało postać potężnej, przytłaczającej masy — jego poszarpana, nieregularna linia odznaczała się wyraźnie na tle rozgwieżdżonego nieba.

Miasto, do którego musiałem się teraz zakraść. Moje miasto.

Przesunąłem wzrok z powrotem na odległe postaci i las iglic, który zdawał się wyrastać z wód Dolnej Przystani. Między strzelistymi masztami migotały światła, podskakujące i kołyszące się na morzu niczym błędne ogniki — okrętowe latarnie rozhuśtane lekką bryzą.

— Nadal uważam, że trzeba go było załatwić — stwierdziła Drapieżna Jess.

Obejrzałem się przez ramię — Dębowa Opiekunka kucała pośrodku skifu, niczym rozdrażniony kot sunąc ponurym wzrokiem po wodzie. Trzymała się kurczowo krawędzi nadburcia, jakby siłą woli chciała powstrzymać drobną jednostkę przed wywróceniem się do góry dnem. Na głowie miała zieloną czapkę, lecz to nakrycie nie było w stanie ujarzmić wiatru, który tarmosił zbłąkane kosmyki jej jasnych włosów. Tańcząc wokół jej głowy, tworzyły w poświacie nocnego widzenia bursztynowozłotą aureolę. W połączeniu z delikatnymi rysami twarzy i jasnymi oczami widok ten byłby co najmniej ujmujący, ale szpeciły go smugi pyłu, błota i zaschniętej krwi na twarzy i kołnierzu. I jeszcze sińce pod oczami, które Dębowa Opiekunka zawdzięczała wielu dniom spędzonym w siodle, przeplatanym nielicznymi godzinami snu.

Zresztą sam wcale nie radziłem sobie dużo lepiej. Od trzech dni moje uda i pośladki nie czuły niczego prócz bólu.

— Już to przerabialiśmy. — W roztargnieniu przeciągnąłem dłonią po długim, płóciennym zawiniątku, które spoczywało u moich stóp, chyba po raz piąty w ciągu ostatnich pięciu minut upewniając się, że wciąż tam jest.

— O wszem, przerabialiśmy — zgodziła się Drapieżna. — I dalej nie masz racji.

Zerknąłem ponad jej głową w stronę rufy i sternika, który na pozór bez wysiłku brał wiosłem niespieszne zamachy.

Mężczyzna nucił pod nosem Dziewięć Modlitw Imperialnego Wniebowstąpienia. Robił to, żeby utrzymać rytm, ale też z chęci zapewnienia nas, że nie podsłuchuje. Przewoźnicy wynajmowani nocą do pokonania Kanału Korsjańskiego bez świateł na dziobie i rufie zbyt dobrze znali się na swym fachu, by ryzykować nadstawianie uszu.

— Dobra. — Pochyliłem się w stronę mojej rozmówczyni i ściszyłem głos do szeptu. — Załóżmy, że usztywniłbym Wilka, tak jak radziłaś. I co dalej? Co by było, gdyby rozeszły się wieści, że złamałem słowo? Że nie dotrzymałem umowy, chociaż on się z niej wywiązał?

— Co innego dotrzymać obietnicy złożonej zwykłemu oprychowi, a co innego uhonorować słowo dane jednemu z Szarych Książąt.

— Czyżby?

— Tak i sam wiesz o tym najlepiej!

— We właściwych okolicznościach, być może, ale teraz?… — Wskazałem na południe, przez Kanał Korsjański i jeszcze dalej, na czarną smugę wzgórz za światłami malutkiego portu w Kaidos, w stronę Barrab i katastrofy, przed którą musieliśmy uciekać.

— Ledwie trzy dni dzielą nas od ciała martwego Księcia i sztyletu — m o j e g o sztyletu — który wystaje z jego oka, a ja byłem ostatnim Kamratem, który widział go żywego.

Pokręciłem głową, z trudem tłumiąc dreszcz, który chciał wstrząsnąć moim ciałem. Nawet teraz myśl o wieściach mknących z Barrab Imperialnym Traktem potrafiła sprawić, że żołądek wywracał mi się na lewą stronę.

Dotknąłem palcami miecza zawiniętego w płótno. Do diabła, było warto. Musiało być.

— Nikt poza nami nie ma powodu sądzić, że Wilk odegrał w śmierci Leniwego Oka jakąkolwiek rolę — powiedziałem. — Dla ulicy historia będzie prosta: ze spotkania dwóch Szarych Książąt żywy wyszedł tylko jeden. Ja. Jak to według ciebie wygląda?

— Dzięki śmierci Wilka zawsze mógłbyś…

— Nie, nie mógłbym — przerwałem Drapieżnej. — Gdybym go zabił, wszyscy doszliby do wniosku, że zacieram ślady. Jeśli ulica usłyszy, że usztywniłem bandytę, który pomógł mi wykiwać ludzi Leniwego Oka i wykraść się z Barrab, nie będzie miało żadnego znaczenia, co jeszcze powiem czy zrobię. Wnioski nasuwają się same: Drothe sprzątnął Wilka, bo Wilk za dużo wiedział. Równie dobrze mógłbym otwarcie przypisać sobie morderstwo Leniwego Oka i machnąć na to wszystko ręką. — Opadłem na swoje miejsce. — Choć mówię to z żalem, w tej chwili Wilk bardziej przyda mi się żywy niż martwy.

— Czy to znaczy, że dasz mu tak po prostu odejść?

— Tak jest, dam mu odejść.

Drapieżna splunęła za burtę skifu. Uznałem to za odpowiedź. Znów skierowałem wzrok ku podstawom murów Ildrekki, które niżej przechodziły w zacieniony bezład Dolnej Przystani.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
-
Ocena użytkowników
Średnia z 0 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 1
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Przysięga stali (Sworn In Steel)
Cykl: Opowieść o Kamratach
Tom: 2
Autor: Douglas Hulick
Tłumaczenie: Łukasz Małecki
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 22 stycznia 2015
Liczba stron: 492
Oprawa: miękka
Format: 145x207 mm
ISBN-13: 978-83-08-04909-9



Czytaj również

Przysięga stali
My jesteśmy drogie dranie...
- recenzja
Wywiad z Douglasem Hulickiem
Definicje zmieniają się w zależności od tego, z kim rozmawiasz
Honor złodzieja - Douglas Hulick
Żywot złodzieja poczciwego
- recenzja
Honor złodzieja
Rozdział drugi

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.