10-02-2008 13:00
Przygotowane przygody ssą
W działach: RPG, scenariusz | Odsłony: 50
Hmmm
Nie mam siły do spisywanych scenariuszy. Naprawdę mnie męczą. W ostatnich dniach prowadziłem 2 scenariusze, które miałem jako tako spisane i zaplanowane. Oba były zupełną klapą właśnie dlatego, że były spisane. Dziwnym trafem od jakiegoś czasu zupełnie nie umiem prowadzić tego co wymyśliłem. Sporo osób mówi: improwizacja jest trudna. Ja powiem: prowadzenie przygotowanej przygody jest o niebo trudniejsze.
Czemu zaplanowana przygoda ssie?
Głównie dlatego, że bardziej skupiam się na linii scenariusza, niż na tym co byłoby dobre dla sesji. Bolesna prawda, ale im bardziej wyobrażamy sobie i spisujemy daną scenę, tym bardziej chcemy żeby wyglądała tak jak ją zaplanowaliśmy. A na tym ciepią wszyscy. Nie mogę przyjść na sesję i prowadzić przygody w takiej linii jak sobie to założyłem. To się posypie przy pierwszej akcji. I faktycznie, w obu ostatnich sesjach się sypało. Łapałem się na każdym kroku, że nie słucham graczy. Siedzę na foteliku i kminie jak tu wybrnąć z zaułka i wrócić na tor przygody, zamiast słuchać co robią gracze. Straszne, ale silniejsze ode mnie. I co zabawniejsze, im bardziej kombinuje jak wrócić na tor scenariusza, tym bardziej mi to nie wychodzi. Działa tu chyba paradoks śmieszności - im bardziej chcemy być zabawni tym bardziej jesteśmy żenujący. Dobry dowcip to dowcip spontaniczny, niewymuszony, subtelny. Gdy komik stara się być na siłę śmieszny, nigdy mu to nie wychodzi. Podobnie jest w moim wypadku z przygotowanymi scenariuszami. Im bardziej chce by scenariusz szedł tak jak zaplanowałem tym bardziej tak nie idzie.
Poza tym nie umiem skupić się na konkretnej scenie. Myślę globalnie, o całej fabule, na kilka scen (czasem nawet na kilka sesji) do przodu i nie mogę skoncentrować się na tym co dzieje się obecnie. Nie reaguje odpowiednio, by myślę o tym, jak obecna sytuacja zmieni to co zaplanowałem na 4 sceny w przód. Zupełnie się w tym zatracam i wszystko się sypie.
Najgorsze jest to gry prowadzę ten sam scenariusz różnym ekipom. Pierwsza ekipa zareagowała tak a tak i na jej podstawie zbudowałem fragment scenariusza. Teraz się okazuje, że nowa ekipa działa zupełnie inaczej i moje wyobrażenie na temat sesji (zbudowane na poprzedniej grze) zupełnie nie trafia w to co widzę, przez co znowu zaczynam się gubić i tracę grunt pod nogami. Jeszcze gdybym miał same punkty na kartce, bez większego spójnego sensu, to było by dobrze. Ale chciałem być fajny i zaplanować konkretny wygląd scen, co już zupełnie zostaje rozsadzone przez przebieg wydarzeń. Konkretna scena w jednej ekipie wyglądała tak, a teraz wszystko wywraca się do góry nogami. I bądź twardy i zachowaj spokój i trzeźwość umysłu.
Ponadto planując przygodę nie mam jak dopasować jej do postaci graczy. Gracze wymyślają coś co teoretycznie pasowałoby do scenariusza, ale potem trzeba jakoś to połączyć. To tak jakbym próbował stworzyć rzeźbę z 2 oddzielnych fragmentów. Niby jeden fragment zaplanowałem i przygotowałem, czyli coś tam wyrzeźbiłem. Drugi fragment, czyli gracze, też stworzyli jakieś tam postacie, które teoretycznie powinny pasować do scenariusza. Ale gdy z tych 2 elementów próbujemy wyrzeźbić spójną sesję, to okazuje się, że figurka ma 3 ręce, zachwiane proporcje, inny odcień i całość tworzy niestrawny miszmasz.
A przecież można było rzeźbić w 1 fragmencie.
Improwizacja
Improwizując scenariusz czuje się o wiele pewniej. Nie mówię, że wychodzi mi to jakoś nadzwyczajnie, ale w porównaniu z 2 ostatnimi przygotowanymi sesjami, wszystkie ostatnie sesje improwizowane wypadły o niebo lepiej i dawały mi o niebo więcej przyjemności.
Improwizując mogę w 100% skupić się na obecnej scenie sesji. Nie mam pojęcia co się wydarzy za 3 sceny. Nie zaśmiecam sobie tym głowy. Myślę o "tu" i "teraz", przez co konkretne sceny mogą być o wiele bardziej wyraziste. W Kampanii Altdorfskiej, całkowicie improwizowanej, pojawiło się tyle różnych, pojedynczych, ciekawych postaci, tylko dlatego, że prowadząc myślałem o tych postaciach, a nie o ich znaczeniu dla najbliższej sceny albo o tym jak ich powinienem wykorzystać w przyszłości. Nie zawracałem sobie tym głowy, więc i postacie wychodziły naturalniej i ciekawiej. Ogólnie rzecz biorąc improwizacja pozwala zaoszczędzić masę wolnego miejsca w pamięci operacyjnej mojego mózgu. Wywalam wszystkie procesy działające w tle i przez to myślę szybciej i trzeźwiej (nawet po sesyjnym 4paku).
Improwizując bawię się w odkrywcę. Naprawdę, najwięcej frajdy w mistrzowaniu daje mi zaskakiwanie samego siebie i odkrywanie nowych możliwości scenariusza. Nawet w PZA, która wydaje się być liniowa i zaplanowana, większość fajnych scen została zupełnie zaimprowizowana. Co zabawne, cały patent z UMO i UMC został wymyślony podczas sesji, ot bo pomyślałem, że scena operacji mutantów będzie ciekawsza jeśli wprowadzę takie cuś. Improwizowanie mnie zaskakuje i pozwala poczuć jakbym odkrywał świat razem z graczami, co jest dla mnie źródłem niesamowitej frajdy. Prowadząc przygotowany scenariusz mam wrażenie jakby moim zadaniem było przeciągnąć graczy po nitce i zamiast odkrywcy czuje się jak surowy nauczyciel, pilnujący dyscypliny w niesfornej klasie. Naprawdę, nic przyjemnego.
Improwizując rzeźbię w jednym bloku skalnym. Nie łącze 2 wcześniej przygotowanych, na osobności fragmentów w 1 dziwny i niespójny twór, ale przychodzę na sesję z 1 blokiem skalnym, jeszcze nie wyrzeźbionym i zaczynam w nim dłubać równolegle tworząc przygodę oraz historie postaci. Przygoda bazuje na postaciach, postacie na przygodzie i wszystko jest spójnym, jednolitym fragmentem. Nic nie trzeba sklejać, doklejać, dopasowywać, naginać, zmieniać, lawirować... po prostu siadasz i rzeźbisz co dusza zapragnie.
Może to dziwne, ale mi naprawdę tak jest łatwiej. Im bardziej się przygotowuje tym trudniej mi wyłączyć "nauczyciela" i tym ciężej odnaleźć w sobie "odkrywcę".
Nie mam siły do spisywanych scenariuszy. Naprawdę mnie męczą. W ostatnich dniach prowadziłem 2 scenariusze, które miałem jako tako spisane i zaplanowane. Oba były zupełną klapą właśnie dlatego, że były spisane. Dziwnym trafem od jakiegoś czasu zupełnie nie umiem prowadzić tego co wymyśliłem. Sporo osób mówi: improwizacja jest trudna. Ja powiem: prowadzenie przygotowanej przygody jest o niebo trudniejsze.
Czemu zaplanowana przygoda ssie?
Głównie dlatego, że bardziej skupiam się na linii scenariusza, niż na tym co byłoby dobre dla sesji. Bolesna prawda, ale im bardziej wyobrażamy sobie i spisujemy daną scenę, tym bardziej chcemy żeby wyglądała tak jak ją zaplanowaliśmy. A na tym ciepią wszyscy. Nie mogę przyjść na sesję i prowadzić przygody w takiej linii jak sobie to założyłem. To się posypie przy pierwszej akcji. I faktycznie, w obu ostatnich sesjach się sypało. Łapałem się na każdym kroku, że nie słucham graczy. Siedzę na foteliku i kminie jak tu wybrnąć z zaułka i wrócić na tor przygody, zamiast słuchać co robią gracze. Straszne, ale silniejsze ode mnie. I co zabawniejsze, im bardziej kombinuje jak wrócić na tor scenariusza, tym bardziej mi to nie wychodzi. Działa tu chyba paradoks śmieszności - im bardziej chcemy być zabawni tym bardziej jesteśmy żenujący. Dobry dowcip to dowcip spontaniczny, niewymuszony, subtelny. Gdy komik stara się być na siłę śmieszny, nigdy mu to nie wychodzi. Podobnie jest w moim wypadku z przygotowanymi scenariuszami. Im bardziej chce by scenariusz szedł tak jak zaplanowałem tym bardziej tak nie idzie.
Poza tym nie umiem skupić się na konkretnej scenie. Myślę globalnie, o całej fabule, na kilka scen (czasem nawet na kilka sesji) do przodu i nie mogę skoncentrować się na tym co dzieje się obecnie. Nie reaguje odpowiednio, by myślę o tym, jak obecna sytuacja zmieni to co zaplanowałem na 4 sceny w przód. Zupełnie się w tym zatracam i wszystko się sypie.
Najgorsze jest to gry prowadzę ten sam scenariusz różnym ekipom. Pierwsza ekipa zareagowała tak a tak i na jej podstawie zbudowałem fragment scenariusza. Teraz się okazuje, że nowa ekipa działa zupełnie inaczej i moje wyobrażenie na temat sesji (zbudowane na poprzedniej grze) zupełnie nie trafia w to co widzę, przez co znowu zaczynam się gubić i tracę grunt pod nogami. Jeszcze gdybym miał same punkty na kartce, bez większego spójnego sensu, to było by dobrze. Ale chciałem być fajny i zaplanować konkretny wygląd scen, co już zupełnie zostaje rozsadzone przez przebieg wydarzeń. Konkretna scena w jednej ekipie wyglądała tak, a teraz wszystko wywraca się do góry nogami. I bądź twardy i zachowaj spokój i trzeźwość umysłu.
Ponadto planując przygodę nie mam jak dopasować jej do postaci graczy. Gracze wymyślają coś co teoretycznie pasowałoby do scenariusza, ale potem trzeba jakoś to połączyć. To tak jakbym próbował stworzyć rzeźbę z 2 oddzielnych fragmentów. Niby jeden fragment zaplanowałem i przygotowałem, czyli coś tam wyrzeźbiłem. Drugi fragment, czyli gracze, też stworzyli jakieś tam postacie, które teoretycznie powinny pasować do scenariusza. Ale gdy z tych 2 elementów próbujemy wyrzeźbić spójną sesję, to okazuje się, że figurka ma 3 ręce, zachwiane proporcje, inny odcień i całość tworzy niestrawny miszmasz.
A przecież można było rzeźbić w 1 fragmencie.
Improwizacja
Improwizując scenariusz czuje się o wiele pewniej. Nie mówię, że wychodzi mi to jakoś nadzwyczajnie, ale w porównaniu z 2 ostatnimi przygotowanymi sesjami, wszystkie ostatnie sesje improwizowane wypadły o niebo lepiej i dawały mi o niebo więcej przyjemności.
Improwizując mogę w 100% skupić się na obecnej scenie sesji. Nie mam pojęcia co się wydarzy za 3 sceny. Nie zaśmiecam sobie tym głowy. Myślę o "tu" i "teraz", przez co konkretne sceny mogą być o wiele bardziej wyraziste. W Kampanii Altdorfskiej, całkowicie improwizowanej, pojawiło się tyle różnych, pojedynczych, ciekawych postaci, tylko dlatego, że prowadząc myślałem o tych postaciach, a nie o ich znaczeniu dla najbliższej sceny albo o tym jak ich powinienem wykorzystać w przyszłości. Nie zawracałem sobie tym głowy, więc i postacie wychodziły naturalniej i ciekawiej. Ogólnie rzecz biorąc improwizacja pozwala zaoszczędzić masę wolnego miejsca w pamięci operacyjnej mojego mózgu. Wywalam wszystkie procesy działające w tle i przez to myślę szybciej i trzeźwiej (nawet po sesyjnym 4paku).
Improwizując bawię się w odkrywcę. Naprawdę, najwięcej frajdy w mistrzowaniu daje mi zaskakiwanie samego siebie i odkrywanie nowych możliwości scenariusza. Nawet w PZA, która wydaje się być liniowa i zaplanowana, większość fajnych scen została zupełnie zaimprowizowana. Co zabawne, cały patent z UMO i UMC został wymyślony podczas sesji, ot bo pomyślałem, że scena operacji mutantów będzie ciekawsza jeśli wprowadzę takie cuś. Improwizowanie mnie zaskakuje i pozwala poczuć jakbym odkrywał świat razem z graczami, co jest dla mnie źródłem niesamowitej frajdy. Prowadząc przygotowany scenariusz mam wrażenie jakby moim zadaniem było przeciągnąć graczy po nitce i zamiast odkrywcy czuje się jak surowy nauczyciel, pilnujący dyscypliny w niesfornej klasie. Naprawdę, nic przyjemnego.
Improwizując rzeźbię w jednym bloku skalnym. Nie łącze 2 wcześniej przygotowanych, na osobności fragmentów w 1 dziwny i niespójny twór, ale przychodzę na sesję z 1 blokiem skalnym, jeszcze nie wyrzeźbionym i zaczynam w nim dłubać równolegle tworząc przygodę oraz historie postaci. Przygoda bazuje na postaciach, postacie na przygodzie i wszystko jest spójnym, jednolitym fragmentem. Nic nie trzeba sklejać, doklejać, dopasowywać, naginać, zmieniać, lawirować... po prostu siadasz i rzeźbisz co dusza zapragnie.
Może to dziwne, ale mi naprawdę tak jest łatwiej. Im bardziej się przygotowuje tym trudniej mi wyłączyć "nauczyciela" i tym ciężej odnaleźć w sobie "odkrywcę".