- Wiele mogę powiedzieć o twoim losie, o panie – powiedziała z lekkim skinieniem głowy, oddając należny szacunek wysoko urodzonemu rozmówcy.
- Zaprawdę? – spytał szlachcic z wyraźną drwiną. – Nie wydaje mi się jednak pani, abyś była w stanie odkryć zakamarki męskiej duszy.
- Niech więc niewiara będzie jej pierwszym elementem, jaki dziś wskazuję – kontynuowała nie bacząc na ciche szepty wokół siebie.
- Retoryka, nic ponad to, pani. I urok, bo tego nie śmiałbym pani ujmować. Ale reszta to, za przeproszeniem, jarmarczny frazes, krotochwila dla gminu.
- Ach, monsieur Andre – wysoka szlachcianka, odziana w przepiękną kremową suknię, położyła mu delikatnie rękę na ramieniu. – Czy wojskowa służba pozbawiła cię resztek wiary? Madame Sybill jest znana ze swojego talentu na wielu dworach – perorowała z denerwującym, bretońskim akcentem - jej umiejętności chwali sama jaśnie pani Teresa von Raumer. A jeśli i to cię nie przekonuje, to miej względy dla mych gości i zatrzymaj swoje uwagi dla siebie. To salon, a nie koszary.
Szlachcic wyprostował się i uśmiechnął do gospodyni przyjęcia. Poprawił koronkowe mankiety rękawów. Oszpecona szeroką blizną twarz lekko się rozjaśniła.
- Wybaczenia proszę, dla mojego sceptycznego podejścia, madame Apptern – przemówił do gospodyni, po czym już ciszej zwrócił się do Sybill – Panią również.
- Nie uchybił mi waść w żaden sposób – odwzajemniła ukłon.
Towarzystwo odetchnęło z wyraźną ulgą. Pokaz jasnowidzącej definitywnie się skończył, więc powrócili do tańców, plotek i suto zastawianych stołów.
- Pańska niewiara jest w pełni uzasadniona – dodała Sybill, gdy szlachcic już odchodził. - Nikt przecież nie wymaga, aby pan wierzył obcej kobiecie, skoro potrafiła pana zdradzić ta najbliższa.
Zatrzymał się w pół kroku i obrócił szybciej, niż planował. Gdzieś wokół niego ciągle trwał gwar salonowych rozmów, gospodyni przyjęcia właśnie witała nowych gości, służba kręciła się z tacami pełnymi wybornych trunków. Trwała zabawa. Opanował lekkie drżenie lewej dłoni, kamuflując je ulubionym gestem poprawiania mankietów. Chłodno spojrzał w ciepłą zieleń oczu rozmówczyni.
- Słucham?
- Usłyszał pan wszystko, co miałam na dziś do powiedzenia – odrzekła ciągle uśmiechnięta, lecz stanowczym tonem. – Nie zatrzymuję, wołają pana – delikatnym skinieniem drobnej dłoni wskazała rozbawioną grupę przy karcianym stole.
Wstała, nim zdążył zareagować. Patrzył za nią, gdy szeleszcząc taftą zdobionej sukni, szła w stronę gospodyni. Zgarnął kielich z najbliższej tacy i osuszył do dna, po czym zaklął szpetnie, jak tylko żołnierz potrafi.
***
Sybill wróciła do zajazdu, w którym wynajmowała kwaterę. Nie planowała zostawać w mieście długo, ot, jeszcze kilka wizyt na salonach. Miała dość całej tej atmosfery towarzyszącej szlacheckim spotkaniom. I bała się tego, że znowu dała się ponieść własnym odczuciom. To, co powiedziała temu szlachcicowi na samym końcu... Tego przecież nie było w pergaminach wuja. Czasem zdarzało się jej mówić coś, czego wuj nie przygotował. Mówić, bo tak kazało coś w środku. Mówić o rzeczach, o których nie powinna wiedzieć. Dzisiejszy wieczór i całe to zajście tylko potęgowało jej niechęć do tego, co robi. Chciałaby móc zabrać najpotrzebniejsze rzeczy i uciec gdzieś, sama nawet nie wiedziała gdzie. Byle jak najdalej...
- Czemu tak długo? – szorstki, męski głos wyrwał ją z zadumy. Poprawiła ułożenie sukni w kufrze, odłożyła maskę i usiadła przy stoliku.
- Gospodyni miała jeszcze kilka pytań o swój los – położyła na stole pękatą sakiewkę. – Tak jak przewidziałeś, hojnie mnie wynagrodziła.
Postawny mężczyzna o szpetnej twarzy przeliczył zachłannie monety.
- Nic nie zabrałaś? – rzucił podejrzliwie, chowając majątek za połę kaftana. – Jak znajdę w twoich szpargałach choćby złotą koronę, to bogowie mi świadkiem, skórę ci wygarbuję – chwycił ją za głowę ściskając silnie. – Zrozumiałaś?
Przytaknęła, raz i drugi, gubiąc łzy, aż w końcu jego oblicze wykrzywił grymas uśmiechu i cofnął rękę.
- Grzeczna dziewczynka – pogładził ją pieszczotliwie po włosach, choć odruchowo się cofała – moja mała, grzeczna dziewczynka – tulił w mocnym uścisku, śliniąc jej ramię.
Cuchnął alkoholem, brudem i charakterystyczną wonią ziół, które ciągle zażywał. Mdliło ją, ale starała się nawet nie drgnąć, żeby jak najszybciej dał jej święty spokój. Zawsze dawał. Potrzebował jej, jak to zawsze podkreślał, czystej. Co nie przeszkadzało mu czasem obdarzać ją niechcianym względem, czy pieszczotą szorstkich, łuskowatych dłoni. Bała się tego, ale jeszcze bardziej bała się jego gniewu i porywczej natury.
Odkąd pamiętała, zawsze napawał ją lękiem, ale po śmierci rodziców został jej tylko on. Przygarnął pod swój dach, jak na wuja przystało, zapewnił wykształcenie i godziwe warunki. Jako Magister Kolegium Niebios zarabiał krocie, a ludzie darzyli go szacunkiem i respektem. Jednak którejś nocy spakował nagle ich bagaże i opuścili Altdorf. Tułali się po Imperium, jakby przed czymś uciekając, a pieniądze topniały z dnia na dzień. Wtedy nie rozumiała powagi sytuacji, biorąc ją po prostu za kolejny kaprys dziwnego opiekuna, lecz prawda była o wiele gorsza. Dotknięty mutacją wuj stał się zupełnie innym człowiekiem. Tylko raz próbowała opuścić go podczas tej wędrówki i o mało nie przypłaciła tego życiem.
- Za dwa dni udasz się do tej madame Apptern i dowiesz się, czy ktoś nie pytał o dodatkowe spotkanie. Pewnie będzie kilka osób.
- Będzie – szepnęła cicho, nie myśląc nawet o tym, co mówi.
- Nie popisuj mi się tu! – warknął. - Spisz tych, których udało się złapać – wychrypiał odsuwając się od niej. – Muszę mieć czas zerknąć w ich przyszłość.
***
Tej nocy Andreas Rutger von Blassenmund nie spał dobrze. Ani tej, ani następnej. Znów męczyły go koszmary i to o wiele gorsze, niż wspomnienia z wojny. Stosował starą, sprawdzoną metodę – picie na umór – ale i ona tym razem zawodziła. Przeszłość wróciła, choć tyle lat starał się o niej zapomnieć. Wróciła przywołana przez tę jasnowłosą wiedźmę, jarmarczną dziewkę odzianą w aksamity.
Sam już nie wiedział, co dręczyło go bardziej. Wspomnienie tamtej zdrady? Bólu, jakiego nie ukoiła nawet długa służba i zgłaszanie się na ochotnika do najgorszych potyczek. Czy może te zielone oczy, skryte w głębi ciemnej maski? Błyszczące i żywe, a jednocześnie pełne smutku. Znał to spojrzenie. Widział je od wielu lat w lustrze... Cóż krył ten skrawek aksamitu? Kim jest kobieta, która odgadła jego sekret?
Długo tłumaczył sobie, że to zwykła, kuglarska sztuczka. Przekonywał sam siebie, że przecież nikt nie mógł się w żaden sposób dowiedzieć niczego o jego przeszłości. W końcu postanowił spotkać się z nią raz jeszcze i uzyskać odpowiedzi na wszystkie pytania.
***
Siedzieli przy stole, Sybill uczyła się na pamięć przepowiedni dla kilku dam, które pytały o spotkanie. Przy tej ilości zainteresowanych nie wyjadą z miasta jeszcze przez klika dni. Ta myśl strasznie ją denerwowała. Z coraz większą niechęcią przeglądała pergaminy zapisane równym pismem wuja.
- Jeszcze von Blassenmund. Słuchaj mnie uważnie dziewucho, straszny niedowiarek, ale będzie zadawał sporo pytań. Do przeszłości nie wracaj, bo strasznie niewyraźna. Możesz coś mimochodem napomknąć o sztylecie w kobiecej dłoni, ale nic ponad to, zrozumiałaś?
- Tak wuju, mętna wizja, zasnuta kurtynami bólu i zapomnienia – wydeklamowała formułkę podawaną w takich przypadkach.
- I pamiętaj, zanim cokolwiek powiesz, posłuchaj domu, dotknij mebli, poczuj to, co go otacza. I słuchaj siebie, moja mała... Słów w swojej głowie, smaku w ustach... Dopiero to łącz z moją wizją, ale nie mów nic spoza niej! To, że czasem roisz sobie coś w tej swojej główce, przeklęta smarkulo, nie znaczy, że masz dar! Zrozumiałaś?! – krzyknął, podrywając się znad ławy. - Twój ojciec, a mój pożal się boże brat, nigdy nie miał w sobie ni krztyny talentu! Nigdy nie był ode mnie lepszy! Nigdy! I ty też nie jesteś!
Szpetna twarz wykrzywiła się w grymasie nienawiści, oczy zaszły krwią a w kącikach ust pojawiła się strużka śliny. Po chwili mężczyzna zaniósł się głośnym kaszlem, uspokoił i usiadł.
- Dobrze, bardzo dobrze... von Blassenmund – z roztargnieniem podrapał się szponiastą dłonią po brodzie. – Teraz zmykaj na spotkanie z żoną kupca, a ja spiszę przepowiednię w spokoju. Łatwa nie będzie, bo przyszłość wcale nie jest dla niego łaskawa...
***
Miała dla niego czas dopiero późnym wieczorem, ale nie odmówiła spotkania. Złościł się na siebie za to, że spotkanie z jakąś drobną kobietką napełnia go nie mniejszym lękiem niż bitwa z plugastwem Chaosu. Ogarnął kwaterę, kazał przygotować nawet jakieś jadło, czego nie miał w zwyczaju, gdyż rzadko podejmował gości. Czekał i denerwował się.
Sybill też się denerwowała. Lada moment a spóźni się na spotkanie. Pani von Hugerstern zatrzymała ją zbyt długo, wypytując dodatkowo o losy swoich czterech córek, czego wuj nie przewidział. Musiała więc improwizować i słuchać samej siebie, czyli jak mówi wuj - łgać w żywe oczy. Całą pociechę w tym, co ją spotkało, brała z tego, że jednak za każdym razem korzystając ze swojego talentu, przewidywał losy klientów. Więc przynajmniej ona ich nie okłamywała, gdy otwierali przed nią swoje dusze, zdradzali najszczersze marzenia, dzielili lęki i obawy o to, co będzie.
Wuj, choć dotknięty skazą, pozostał wierny ideom Astromantów i pilnował, aby uczciwie przekazywać treść całej wróżby. Dlatego właśnie była zła na siebie, bo dopiero teraz miała okazję rozwinąć ostatni pergamin od wuja. Wygrzebała go z woreczka, ale stangret akurat zatrzymał powóz pod wskazanym adresem, a u drzwi pojawił się lokaj gospodarza. Zaklęła cichutko, chowając złożoną na czworo karteczkę w fałdach sukni. Nie lubiła chodzić nieprzygotowana do klienta, ale zawsze jest czas na to, aby pod pozorem szukania inspiracji i wzmacniania wizji, odwołać się do jakiś przedmiotów. Uspokoiła się tą myślą. Skorzysta z tego i w odpowiednim momencie sięgnie po notatki. Już nie raz tak robiła.
***
Przywitał ją ukłonem, jak przystało na dżentelmena. Zaprosił do swojej skromnie urządzonej kwatery, zaproponował wino. Przestała się denerwować dopiero, gdy zauważyła, jak szlachcic nerwowo poprawia mankiety koszuli.
W izbie panował nienaganny, wręcz żołnierski porządek. Wszystkie niezbędne sprzęty stały równo poukładane. Jedynymi ozdobami ścian był oręż. Poczuła chłód bijący od tego pomieszczenia, jakby zaklęty we wszystko, co ją otaczało. I smutek, gorzki smak smutku w ustach, gdy tylko zaczerpnęła tu powietrza. Zrobiło jej się słabo.
- To, co powiedziałaś podczas naszego ostatniego spotkania, pani – von Blassenmund usiadł na stołku, pozostawiając jedyny fotel wolny. – Skąd ci to przyszło do głowy?
- Przeszłość i przyszłość odsłaniają przede mną swoje tajemnice – mówiła z pamięci, chodząc po izbie.- Stąd płynie moja wiedza...
- Nie bawmy się w ten sposób – przerwał jej. – Wolałbym wiedzieć, z kim pani o mnie rozmawiała.
- Z nikim panie – obdarzyła go ciepłym uśmiechem – zajrzałam tylko w przeszłość. Dostrzegłam tam zdradę, kobietę, ukochaną... – zawiesiła lekko ton głosu, obserwując jego reakcję – sztylet...
Wstał jak na komendę, na twarzy odmalował mu się strach, dłonie zadrżały.
- Coś jeszcze? – wycedził.
- Nic więcej, panie, mętna wizja, zasnuta kurtynami bólu i zapomnienia...
Doskoczył do niej tak szybko, że nie zdążyła nawet się cofnąć. Chwycił za ręce mocno, jak pojmanego więźnia.
- Coś jeszcze? – spojrzenie jego stalowych oczu zmierzyło się z pełnym strachu zielonym bezmiarem.
- Panie, proszę, nic... – wyszeptała, bo oddech wiązł jej w gardle. Oparta o komodę, nie miała nawet siły szukać drogi ucieczki.
Pocałunek. Uśmiechnięta, piękna twarz kobiety. Piegi na policzkach, kasztanowe włosy zmierzwione nad czołem... Lekko rozchylone wargi, szybki oddech, przymknięte powieki... Piękne, jasne ciało, kształtne piersi spragnione dalszej pieszczoty...
- Panie... – ostatni szept był już ledwo słyszalny. Blassenmund przerażony tym, co uczynił cofnął się lekko, nie wypuszczając jej jednak ze swoich rąk.
Alabastrowa dłoń wodzi po twarzy, usta całują ramiona. Andre... Kocham cię – szept przy uchu... Druga ręka powoli wędruje pod poduszkę, dobywa sztylet... Pocałunek, dreszcz rozkoszy przyjemnie ogarniający całe ciało... Kocham cię... Oddam cię... Uderzenie. Ból. Memu panu oddam... Szok. Kolejny cios, ciało nawykłe do walki odruchowo unika... Chwyta delikatną rękę. Sztylet... Jasna pościel... Zapach rozgrzanych ciał... Krew...
Dopiero gdy otworzyła ponownie oczy i uniosła głowę, odskoczył od niej, przewracając tacę, tłukąc szkło. Z błędnym wzrokiem, jak morderca uciekający z miejsca zbrodni. Złapał się za głowę.
- Przepraszam... – wyszeptał.
- Kochałeś ją – Sybill mówiła cicho, nie zważając na przeprosiny szlachcica – i nie chciałeś zabić.
- Ja, ja... – Blassenmund upadł na kolana, chowając głowę w dłoniach, i zaczął szlochać.
- Zrobiłeś to, co musiałeś – podeszła powoli do niego, klękając obok. Nie czuła strachu, jedynie żal, jego ból wypełniający całe jej serce, i zimną pustkę, jaka rodzi się, gdy zostanie zabite w nas to, co było najważniejsze. – Broniłeś się...
Zupełnie nie panując nad sobą, przytuliła się do skulonych pleców szlachcica. Wtulił się w nią, jak wystraszone dziecko wtula się w pierś opiekunki. Nie wiedziała, ile tak trwali, klęcząc na zimnej posadzce. Ale nie odeszła od niego ani na moment, cały czas cichutko mówiąc o przeznaczeniu, o próbach, jakie los stawia na ludzkiej drodze. O lęku i strachu przed każdym kolejnym dniem... Po jej policzkach spływały łzy, bo mówiła przecież też o tym, czego sama się bała. O strachu, upokorzeniu i wstydzie, o niewoli. Nigdy tak otwarcie z nikim nie rozmawiała. Ciche łkanie przerodziło się w szloch.
Trudno już było nawet powiedzieć, które z tej dwójki bardziej potrzebowało drugiego. On co dzień lękał się przeszłości, ona przyszłości. Oboje samotnie dźwigali ten ciężar, zdani tylko na własne siły. Teraźniejszość dała zaś im tę chwilę, gdy wspólnie mogli się z tym zmierzyć, spleceni w uścisku, wtuleni w siebie.
- Andre... – szepnęła, gdy ocierał łzy z jej policzków – nie powinnam tu przychodzić...
- Nie mów tak – dalej trzymał ją w swoich ramionach, ciesząc się jej ciepłem, delikatnym dotykiem, słodkim zapachem.
Drobne wargi musnęły jego policzek, ramiona oplotły mocniej kark. Zachłannie kosztował jej smaku, delektując się każdym fragmentem jej ciała. Całował powieki, gładził dłonią jasne włosy, wędrował ustami po zgrabnej szyi. Pieścił drobne, kształtne piersi, które nigdy wcześniej nie zaznały takiego dotyku. I nie było nikogo, poza nimi, tej nocy na świecie. Tylko oni, ich ciepło, ich ciała, ich rozkosz. Zapomnienie. Drżała w jego ramionach, spragniona każdego dotyku. Stalowe spojrzenie tonęło w zieleni jej oczu, gdy traciła oddech.
***
Obudziły ich promienie słońca wpadające przez okna i tańczące na pościeli. Wtulona w niego, przywitała go ciepłym uśmiechem. Tym samym, który Andre miał przed oczami od wielu dni.
- Zostań ze mną – poprosił, całując jej dłoń. – Już nigdzie nie odchodź.
- To nie takie proste – i znowu ten uśmiech, dla którego stracił głowę.
- Wiec obiecaj, że wrócisz. Razem poradzimy sobie ze wszystkim.
Sybill powoli wstała z łóżka. Patrzył, jak się ubiera, radując oczy widokiem jej pięknego ciała. Podszedł do niej, objął raz jeszcze, całując różane płatki warg. Cieszyła się tą chwilą, tak długo, jak mogła, ale wiedziała, że musi szybko wracać. Znała swojego wuja, nie wstawał przed południem, jeśli nie musiał. Liczyła, że uda jej się zdążyć do zajazdu na czas. Zabrać to, co należy do niej, jedyne pamiątki po rodzicach i wracać.
- Zobaczymy się niebawem, kochany – obiecała, zbierając swoje ostatnie rzeczy.
Odprowadził ją do wyjścia, dopilnował wezwania powozu i patrzył, jak odjeżdża. A później, z wesołością, jakiej nigdy nie widział nikt z jego służby, wrócił do swych komnat. Po drodze nakazał lokajowi udać się na rynek, zakupić najpiękniejsze kwiaty i przygotować zacny obiad. Zamknął za sobą drzwi, powiódł wzrokiem po izbie. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio panował tu taki ożywczy, nieskrępowany bałagan. Taca, z rozbitym szkłem, dalej leżała w tym samym miejscu. Część jego wczorajszej garderoby była rozrzucona przy stole, inna przy łożu. Patrzył na to pobojowisko i śmiał się sam do siebie. Dopiero wtedy zauważył mały pergamin.
Podniósł liścik, nie zdobiony żadną pieczęcią, nie skryty za lakiem, złożony skrupulatnie na czworo. Rozwinął go i ujrzał rząd liter, skreślonych równym pismem.
Ponownie obdarzysz kobietę uczuciem, o którym starałeś się zapomnieć. Dama, o której nic nie wiesz, jawiła ci się tylko jako nieznośna tajemnica. Dane ci będzie poznać ją lepiej, zaufać, oddać wszystkie swoje lęki i troski. Bratnia dusza. Lecz strzeż się bólu, który rychło nadejdzie. Znajdź w sobie siłę, by go znieść. Choć obieca, nie wróci. Spotka ją straszliwy los i nie ujrzysz jej już drugi raz żywą.
Wypuszczona z rąk kartka opadała bezszelestnie na podłogę, gdy za Andreasem Rutgerem von Blassenmundem z trzaskiem zamykały się drzwi.