» Blog » Przemoc
02-05-2022 13:42

Przemoc

Odsłony: 51

Sorka, dzisiaj będzie o tzw. real life. I będzie bardzo, bardzo smutno.

Nie wiem gdzie zacząć. Może od tego - im dłużej żyję, tym bardziej dostrzegam, jak przemocowa jest cała moja rodzina, a przed wszystkim moja chora psychicznie, narcystyczna, egoistyczna, skąpa, materialistyczna matka. I im jestem starszy tym bardziej rozumiem, jak odmienny byłby mój los, gdyby ci ludzie mnie kochali (disclaimer: nie, nie kochają).

W wielkim skrócie: moja siostra ma wykształcenie magisterskie i mieszkanie na własność. Poszło na nie "tylko" 70 tysięcy złotych, które dostała od ręki, w ciągu miesiąca. W tym samym czasie, w którym moja siostra otrzymała mieszkanie (to była ta sama pora roku, może nawet ten sam miesiąc, jeśli mnie pamięć nie myli?) ja chciałem pójść na studia biologiczne we Wrocławiu (co, notabene, było największym marzeniem mojego życia). Usłyszałem wtedy kłamstwa o tym, że Urszula - moja matka - jest "uboga, samotna, bezrobotna, nie ma czego do garnka włożyć, jej matka jak zwykle jej nie pomaga finansowo, musi wykształcić aż dwójkę dzieci, a nie ma za co, olaboga, plagi egipskie".

No cóż, w imię okazania solidarności "ubogiej, samotnej i bezrobotnej" kobiecie (która z kapelusza wyciągnęła 70 tysi i nie, nie wzięła kredytu) poszedłem na "studia" w Jeleniej Górze. I nie, w JG nie można studiować biologii. Nie ukrywam, że moją jedyną motywacją było to, by przynieść "ubogiej, samotnej i bezrobotnej" Urszuli w zębach stypendium socjalne, co by ją trochę obciążyć.

Mniej więcej w momencie rozpoczęcia studiów wiadomo już mi było, ile pieniędzy otrzymała moja siostra. Gdy zdałem sobie sprawę, że stypendium socjalnego nie będzie, że jest Urszuli niepotrzebne, a ja sam zostałem bezwstydnie oszukany i prośbą, groźbą, "autentycznym" płaczem zmuszony do dupnej "edukacji", na której mi w ogóle nie zależy, w ogóle nie postawiłem stopy na "colledżu" ze wsi jeleniogórskiej.

Zamiast tego, zacząłem się ciąć. Wkrótce miałem diagnozę schizofrenii, dwa pobyty w szpitalu psychiatrycznym i końską dawkę leków, przez którą przespałem całą dekadę.

Był rok adakemicki 2012/2013. W roku 2013/2014 moja matka "łaskawie" wysłała mnie na studia biologiczne - aż do Niemiec, do młodego, międzynarodowego Uniwersytetu Nauk Stosowanych (takie polskie PWSZ, ale można studiować nauki laboratoryjne i mieli dobrą szkołę języków obcych). Oczywiście, byłem wtedy nieleczony. Ze studiów wróciłem po miesiącu, z nowymi bliznami na lewej ręce. Trafiłem bezpośrednio do pierwszego szpitala psychiatrycznego.

Moi rodzice po dziś dzień wypominają mi ten miesiąc studiów w Niemczech. Ten sam, który nie mógł się skończyć inaczej, bo miałem:

1) Problemy z samo-okaleczaniem

2) Schizofrenię paranoidalną

3) Zaburzenia lękowe (na które leki dostałem dopiero w 2018 mimo tego, że cały ten czas byłem pod opieką psychiatry, eh...)

Wydali wtedy na mnie (tu pójdzie cytat) "aż tysiąc euro, a się zmarnowało. No, nie może tak być. Szymonie, jesteś drogi w utrzymaniu i marnujesz nasze pieniądze".

...

Okej, mam w Pythonie kalkulator proporcji. Uznajmy, że 1000 euro (wtedy to było z jakieś... 4 tysiące złotych?) to 100%. I teraz sprawdźmy, ile procent z tego wydano ROK WCZEŚNIEJ, W CIĄGU MIESIĄCA na moją kochaną siostrę:

4k PLN = 100%

70k PLN = x%

x = 1750% (!!!).

Czyli na moją kochaną siostrę wydano (rok wcześniej) ile, 1750 procent tyle, ile na mnie? A ja po roku (po całym roku czekania!) otrzymałem jakieś okruchy ze stołu, jako akt "łaski" i oczywiście, mi się ową "wielką sumę" wypomina, ale mojej siostrze nie.

Hm...

Możliwe, że Urszula uważa, że studia w 2013 w Niemczech były spełnieniem moich marzeń. Otóż nie, nie były. Chciałem studiować w 2012 roku we Wrocławiu. TO było moim marzeniem. I zważywszy na to, ile miała wtedy pieniędzy na koncie bankowym, nie miała najmniejszego prawa mnie okłamywać. Nie miała prawa stosować względem mnie przemocy ekonomicznej. Nie miała prawa uchylać się od swoich obowiązków względem mnie. To było... to było najbardziej przemocowe doświadczenie całego mojego życia. Patrzeć, jak siostra i jej narzeczony wprowadzają się do "swojego" (czytaj: rodzice im kupili) mieszkania, patrzeć, jak moja siostra ma edukację i nieruchomość, a ja w tym czasie nie otrzymałem niczego. Absolutnie niczego.

No cóż, nie pomyśleli o mnie. This much is clear to me.

A, uzyskałem, natychmiast po kłamstwie o "ubóstwie" kolejne kłamstwo, tym razem w formie obietnicy. Brzmiało ono mniej więcej tak: "no, co nas obchodzi, że nie studiujesz! Dostaniesz mieszkanie! Nawet we Wrocławiu! Więc się od nas odczep!"

Owszem, zakupili mieszkanie. Po 4 latach. W Jeleniej Górze. I po dziś dzień mi go nie przepisali notarialnie, choć moja siostra otrzymała dokument od notariusza tak szybko, jak to tylko było możliwe. I, jak zwykle, to "wcale nie jest traktowanie Ciebie gorzej od Natalki! No, czego Ty od nas chcesz?!"

Oh, nie wiem, edukacji, szacunku, miłości, troski? A może po prostu tego, żeby wreszcie zaczęli się wywiązywać ze swoich obowiązków i przestali mnie okłamywać?

Może chcę, o Jezu, PRZEPROSIN?! SZOK, KTO BY POMYŚLAŁ!!!

Więc dobra, wydali na mnie "aż" tysiąc euro. Dokładnie dekadę temu. To jedyne pieniądze, jakie uzyskałem na swoje studia. Przez cały ten czas.

Kiedyś psycholog w jednym ze szpitali powiedziała mi coś w stylu "no, takie miałeś dobre oceny w szkole, matura zdana z takim dobrym wynikiem, a potem nic! No, musimy odkryć, co się stało!". Teraz wiem, co się stało.

Otóż, moi rodzice przez 10 lat nie wydali żadnych pieniędzy na moją edukację. Więc żadnej edukacji nie otrzymałem. Trudne w zrozumieniu, co nie?

Eh... na Gazecie Wyborczej były badania naukowe, ekonomiczno-socjologiczne. Wśród osób, które nie otrzymały absolutnie żadnego wsparcia finansowego od rodziców, tylko 9% ma edukację wyższą. I lwia część ludzi, którzy studiują, uzyskuje pomoc od swoich rodzin. I bez tej pomocy studiowanie byłoby... no cóż, praktycznie niemożliwe.

Jest dla mnie oczywiste, że i ja miałbym wykształcenie, gdyby tylko rodzina "łaskawie" mi je sfinansowała. Ale cóż, kłamstwa o ubóstwie nigdy nie odszczekano. Nawet, gdy rodzina posiadała w pewnym momencie 4 mieszkania. Nawet, gdy teraz sprzedali jedno, uzyskując za nie coś koło 300 000 zł. Nawet, gdy obydwoje rodzice pracowali, a ojciec miał dodatkowo świadczenie przedemerytalne. Nawet wtedy, wysłać mnie do Wrocławia na prawdziwy uniwersytet to było "za dużo i za daleko, nie stać nas".

To nie jedyne rzeczy, na które rodziców "nie było" stać. W 2013, w pół roku po tym, jak moja siostra uzyskała 70 tysi, chciałem ubezpieczenie z ZUS-u (jako osoba z świeżymi bliznami na ręce). Kosztowałoby to moich rodziców 250 zł miesięcznie. "Aż" 250 złotych miesięcznie. I uzyskałem od nich odpowiedź, że "to bardzo dużo pieniędzy i nas nie stać". W pół roku po tym, jak kupili Natalce mieszkanie za grube tysiaki.

...

Nie wiem, jak to skomentować.

Nie wiem też, jak skomentować to, że w 2019 (2020?) poszedłem, w ramach kompromisu, na filologię angielską na KPSW. Mieszkałem wtedy w Kowarach, a studia były w Jeleniej. Poszedłem do matki i poprosiłem o pieniądze na transport (potrzebowałem 15 zł na autobus). Usłyszałem, że "oh, nie wiem czy wiesz, ale możesz sobie wypłacić pieniądze w Netto?" [więc czego ode mnie chcesz, było w domyśle].

...

Podsumujmy. Poszedłem matce na rękę i studiowałem w JG. Chciałem 15 zeta na transport. I tych pieniędzy od niej nie otrzymałem.

...

Wiecie, że jej szczerze nienawidzę? Ale mimo to, gdyby do mnie przyszła i poprosiła o 15 zł, to bym jej dał, jakbym miał? Ona odmienia przez dekadę "wielką miłość, czemu tego nie widzisz" przez wszystkie czasy i przypadki, ale gdy przychodzi co do czego, to mi odmawia paru groszy. Ja... brak mi słów.

Zawsze myślałem, że bardzo chciała, żebym studiował, ale tylko w JG, bo… bo "ćośtam". Patrząc na powyższą sytuację, rozumiem ją lepiej - ona po prostu nie chce wydać na mnie choćby złotówki ze swoich bezcennych, najważniejszych w życiu pieniędzy. A odnośnie moich studiów - nie zależy jej w ogóle, powtórzę, W OGÓLE, żebym zdobył jakiekolwiek wykształcenie. Tylko na tym, by chomikować pieniądze. I to jest bezpośredni powód, dla którego znajduję się w obecnej sytuacji.

Pamiętam też, jak będąc jeszcze uczniem liceum, miałem depresję. Przyszedłem do niej pewnego dnia i jej o tym powiedziałem (co mnie bardzo dużo kosztowało, bo nawet wtedy szczerze wiedźmy nienawidziłem). Usłyszałem wtedy od niej, że "oh, ah, ja żadnej depresji nie widzę! A tak w ogóle, to masz straszny bałagan w pokoju! Może jak posprzątasz, to Ci minie? Hęęęęęęęęę???"

...

Bonus: Urszula całe swoje życie przepracowała w zawodzie medycznym. Szczerze? Nie widzę więc usprawiedliwienia ani dla jej skąpstwa, ani dla jej ignorancji. A jako feminista wiem jedno: ignorancja jest najgorszym rodzajem przemocy.

Czemu o tym wszystkim piszę? Po dekadzie słuchania, jaki to jestem "drogi", nie chcę już studiować biologi. Nawet gdyby rodzice mi pozwolili, to podświadomie czuję się "głupi, tępy, leniwy, roszczeniowy, no, nawet jakbyś poszedł na studia, to i tak byś zawalił, więc po co mieliby Ci je finansować?". I nawet jeśli na poziomie świadomym rozumiem bardzo dobrze przemoc w tym domu, to podświadomie uznałem samego siebie za jakiegoś... lesera.

To i tak łatwiejsze z niesieniu niż świadomość, że własna matka nigdy Cię nie kochała.

Ale... ponoć to, co robię na Polterku to dziennikarstwo. I jest we Wrocławiu specjalność na dziennikarstwie prasowym i online. Chciałbym tam spróbować swoich sił - nawet, jeśli jedynym efektem będzie to, że odciążę Tiszkę, robiąc redakcję językową treści Polterkowych.

Oczywiście, nikt mi nie broni złożyć papierów (BTW, rozszerzona biologia liczy się w postępowaniu rekrutacyjnym). Ale nawet jeśli się dostanę (myślę, że mam realną szansę), to wiem doskonale, że znowu mi się odmówi pieniędzy. I znowu zostanę z niczym, bo matka to skąpiradło przemocowe.

Nie wiem więc, czy jest jakikolwiek sens.

Nie wiem do końca czemu to pisze. Mam wrażenie, że to mi pomaga. Nieco. Ale zważywszy na to, że przemoc ekonomiczna w tym domu zaczęła się w 2012 roku (i trwa po dziś dzień), nikt nie ma prawa mnie winić o to, że nie stanąłem na nogi, że nic nie osiągnąłem i że dalej czuję się bardzo źle pod względem zdrowia psychicznego. Wszak matka dalej mnie okalecza.

Co mnie najbardziej oburza? Sama siebie postrzega jako "doskonałą, perfekcyjną, nieskalaną, no, każdy chciałby mieć taką matkę jak ja, Szymonie! A ty mnie nienawidzisz bez absolutnie żadnego powodu, tylko po to, żeby mi na złość zrobić! Bo przecież nie masz ku temu żadnych rozsądnych uzasadnień, wszak jestem darem Bożym dla tego świata!"

To... bardzo toksyczne z jej strony. Ciężko znieść jej samozachwyt pozbawiony absolutnie jakichkolwiek podstaw.

PS. Technicznie, sfinansowała mi w 2011 "aż" semestr studiów w Łodzi, na informatyce (bałem się bezrobocia, więc nie spróbowałem wtedy swoich sił na biologii, a Łódź to jedyny uniwerek, który mnie przyjął z rozszerzoną chemią). No cóż, problem jest taki, że zanim moją siostrę zmuszono do studiów w JG, to studiowała całe 2 lata we Wrocławiu. Myślę, że miałem prawo się spodziewać takiego samego traktowania. Niestety, go nie otrzymałem. I przypomnę: w 2012 mnie zmuszono do "studiów" w JG po semestrze w Łodzi. Moja siostra w 2012 miała już wykształcenie i mieszkanie na własność. Mnie wtedy okłamano, że "nie mamy pieniędzy". Więc nie mam ani wykształcenia, ani mieszkania. Po dziś dzień.

...

Naprawdę nie wiem, na jakiej podstawie oni twierdzą, że "traktujemy Cię przecież tak samo jak Natalię". Otóż nie, nie traktują. I nawet, gdy z ich winy zacząłem chorować na schizofrenię i się ciąć nożem po ręce, nigdy mnie nie przeprosili. Bo "lekarze nam powiedzieli, że nie jesteśmy niczemu winni".

...

Owszem, istniała w historii psychiatrii teoria, że schizofrenicy chorują przez matki - jest obecnie przestarzała i uznawana za kłamliwą. Ale, obecna psychiatria wie również, że w rodzinach dysfunkcyjnych szansa na zachorowanie na schizofrenię u dzieci jest zwiększona około 4-krotnie. Więc uważałbym z tymi ich "dobrze wykształconymi" psychiatriami, co się z nimi "wiedzą naukową" podzielili.

Bo wiecie, nigdy nie oskarżałem mojej matki o cokolwiek ze względu na jej płeć. Tylko ze względu na to, jak mnie zawsze traktowała i jakie miała priorytety. Nie wiem, czy ta kobieta jest tego świadoma. Pewnie nie. Hm, smuteczek?

Eh... poszedłbym na to dziennikarstwo prasowe i online. Ale wiem doskonale, co od nich usłyszę, gdy się pojawię z admission letter w ręce. Przerabiałem to każdego roku poprzedniej dekady.

Wiem, że nie zaczną mnie kochać i szanować. Zaczynam podejrzewać, że są do tego organicznie niezdolni.

A potem ludzie się dziwią, że choruję i gnuśnieję w domu, zamiast się rozwijać…

PS. Sorry za prywatę. Ale serio, mam chrapkę na te studia we Wrocławiu, przydałyby mi się bardzo, a wiem dobrze, jak to wszystko się skończy… :(

0
Nikt jeszcze nie poleca tej notki.
Poleć innym tę notkę

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.