Przeklęty Zakon - Craig Smith

Jezioro Czterech Kantonów

Autor: Marcin 'malakh' Zwierzchowski

Przeklęty Zakon - Craig Smith
Ethan podszedł najpierw do regałów z książkami, z ciekawości sprawdzając tytuły. Zważywszy na to, kogo okradali, nie zdziwiło go, że większość publikacji poświęcona była ezoteryce. Wypatrzył Zekerboni Pietra Mory, siedemnastowieczny traktat o magii, o którym wiedział, że znaleziono go u Casanovy, co posłużyło do oskarżenia słynnego kochanka o czary w 1755 roku.
Obok stały Wyznania Aleistera Crowleya i musiał zwalczyć w sobie odruch, by zabrać je z półki. Był pewien, że to pierwsze wydanie. Crowley u szczytu swoich możliwości na początku xx wieku znany był jako człowiek najnikczemniejszy z żyjących. Zobaczył także Izydę Madame Blavatskiej, prace Johna Dee, Przez wrota śmierci Dion Fortune i arcydzieła Eliphasa Léviego na temat magii: Dogme et rituel de la haute magie i Histoire de la magie, we francuskich oryginałach. Widział Roberta Fludda, W.E. Butlera, Alice Bailey, Alberta Wielkiego, Pietra de Albano, Papusa, Rudolfa Steinera i tak dalej niemalże bez końca. Sama ta biblioteka, książka po książce, gdyby mógł ją stąd wydostać, warta była na wolnym rynku kilka milionów dolarów. Nie uwzględniono jej jednak w planach na ten wieczór.
Dziś wieczorem chcieli tylko jednego – obrazu – jeśli on w ogóle istniał. Ethan podszedł do regału zajmującego drugą ścianę. Znajdowały się tu biografie i drugorzędne publikacje związane z magią. Kryjówka na widoku? Przepatrywał półki, szukając czegokolwiek, co mogłoby skrywać niewielkie malowidło na desce.
– Znalazłeś coś? – spytała Kate.
– Jeszcze nie.
– Tu nic nie ma!
– Sprawdź w masonerii. Jesteśmy blisko, czuję to!
– A ja czuję, że czas nam się kończy.
– Będzie dobrze. – Łomem rozwalił zamek biurka i poczuł wyrzuty sumienia, że zniszczył tak piękną rzecz. Wewnątrz jedynej szuflady znalazł pióro Mont Blanc i bladokremową papeterię z wytłoczoną tarczą herbową Corbeau, przedstawiającą kruka w locie. Poniżej znajdowały się słowa: Gare le Corbeau! Spojrzał na dwa obrazy na ścianie oddzielającej bibliotekę od wieży. Jeden z nich był wyblakłą odbitką obrazka z dziewczynką może dziewięcio- lub dziesięcioletnią, siedzącą nago w scenerii starego cmentarza na czymś, co zdawało się być jej całunem. Oczy miała szeroko otwarte w wyraźnym zaskoczeniu, że wróciła do życia. Obrazek był oprawiony w delikatną szarość, a ramiarz podkreślił tę szarość cienką linią w odcieniu spłowiałego cynobru. Ołówkiem, maleńki- mi literami, wypisano tam zdanie: "Tylko to, co piękne, jest prawdziwe", po którym następowały inicjały "O.W." i data
"29 marca 1899".
– Mamy właściwego człowieka – powiedział i poczuł gwałtowne uderzenie tętna. O.W., Oskar Wilde. Był tu sto lat temu. Żeby zobaczyć go jeszcze raz? Wezwany? Jako dżentelmen przywiózł coś w darze. Coś, co miało być pamiątką ich pierwszego spotkania. Ethan oddałby wszystko, żeby poznać tę historię!
– Czas nam się kończy, Walecie!
Przeniósł wzrok z odbitki na obraz: mały, mroczny pejzaż Golgoty po egzekucji. Podszedł do niego. Było to prymitywne, monochromatyczne studium sceny ukrzyżowania, gdy ciała zostały już zdjęte, a tłum rozszedł się do domów. Ethan ostrożnie wyciągnął rękę, by dotknąć malowidła. Ramki były mocno przytwierdzone do ściany. Sprawdziwszy dokładniej, dostrzegł maleńki zawias. Kiedy za niego pociągnął, brzeg obrazu wyjechał ze ściany niczym małe drzwiczki. Wewnątrz znalazł wbudowaną, metalową dźwignię. Pociągnął, ale bez efektu. Spróbował więc ją obrócić. Mechanizm zadziałał, ale wciąż nic się nie wydarzyło.
Bomba pułapka?
Spojrzał na głowy kruków na drzwiczkach. Nie. Te klamki były jedyną pułapką, jakiej Corbeau potrzebował. To było wejście. Templariusze umieszczali trzy puste krzyże, by wskazać skarb, klucz do skarbu lub nawet kryjówkę, zależnie od kontekstu. Nie była to symbolika, którą by powszechnie rozpoznawano, poza kręgami entuzjastów templariuszy. Kruk z kolei stanowił główny element tarczy herbowej Corbeau, co podkreślały słowa Gare le Corbeau! Strzeż się Kruka!
Spróbował pociągnąć za dźwignię w tej nowej pozycji i odkrył ku swemu zdumieniu, że drzwiczki zaczęły się otwierać. Kate stała w zaciemnionym pokoju, w goglach noktowizyjnych na kominiarce. Podciągnęła je w górę, na czoło, wchodząc do biblioteki. Ethan pokazał jej dźwignię, obraz i odbitkę z wizerunkiem dziewczynki.
– Spójrz na inicjały.
– Oskar Wilde – powiedziała. – Może on go zabrał.
– Ten obraz tu jest, Damo. To pamiątka rodzinna Corbeau.
Ethan porzucił bibliotekę i wszedł do ponurej wieży. Nie było w niej oświetlenia ani gniazdek elektrycznych, a jedynie kandelabry z na wpół wypalonymi świecami. Pomieszczenie miało kształt idealnie kolisty. W mozaice na podłodze rozpoznał Wielką Pieczęć Salomona. Wszystkie magiczne zaklęcia wypisane były greckim alfabetem. Leżała na nich zwinięta lina wspinaczkowa Kate, zwieszająca się z rozbitego sufitu jakieś cztery metry nad ich głowami.
Przed wybuchem na suficie były malowidła, teraz w większości zniszczone, aale Ethan zdołał się domyślić, że było to tradycyjne kabalistyczne Drzewo Życia z dziesięcioma atrybutami Boga, których nazwy wypisane były również greckimi literami.
– Nic tu nie ma – szepnęła Kate. Wydawała się zaniepokojona. Jej serce włamywacza miało swój wewnętrzny zegar.
Ethan przypatrywał się teraz ścianom. Zobaczył masońskie Oko Opatrzności, przed którym stały dwie niewielkie marmurowe kolumny. Dokładnie pomiędzy nimi umieszczony był ołtarz ze zwykłego kamienia. Kamienne były też ławy wbudowane w ściany.
– Gdzie trzymaliby przybory? – Ponownie przyglądał się Pieczęci Salomona.
– Musimy iść.
– On tu jest.
– Nieważne. Nie mamy już czasu.
Ethan nadal wpatrywał się w zawiłe wzory i litery. Szukał charakterystycznego pęknięcia. Wyjął latarkę i zaczął chodzić po obwodzie pieczęci. Kamień został położony ponad sto lat temu. Były w nim maleńkie szczeliny i odrobina zażółcenia, ale nic więcej. Kate odezwała się znowu:
– Czas!
Ethan omiótł wzrokiem ołtarz. Skupił się na oku. Czy spoglądało na to, czego szukali? Odwrócił się szybko i popatrzył na ścianę, a potem podszedł do niej, świecąc latarką. Nic. Wszedł z powrotem do biblioteki i dotknął obrazu z pustymi krzyżami. Co oznaczały: skarb, klucz do skarbu czy też kryjówkę?
Kate schwyciła go za ramię.
– Teraz – zażądała.
Ethan wyjął nóż i zaczął ciąć wzdłuż brzegu płótna.
– Jeszcze minuta. Potem znikamy.
Spojrzała na zegarek. Za płótnem nic się nie ukazało. A więc obraz był kluczem. Ethan spróbował obrócić klamkę, ale ta nie dała się ruszyć. Wcisnął ją z powrotem w ścianę i małe drzwiczki zaczęły się przesuwać i łączyć. Poczekał, aż połączyły się całkowicie, a wtedy obrócił uchwyt tak jak poprzednio. Wyciągnąwszy go znowu, obserwował, jak drzwiczki zaczynają się otwierać.