Przeczytane w maju 2017:
W działach: książki, fantastyka. | Odsłony: 123Maj był dość nieudanym miesiącem jeśli chodzi o lekturę. Udało mi się w jego trakcie przeczytać zaledwie trzy książki. Winnych łatwo wskazać: duża aktywność zwiedzających w pracy, przez których nie mogłem czytać, oraz urlop, który tym razem postanowiłem spędzić aktywnie. W efekcie czego w tym miesiącu padły jedynie trzy pozycje.
Miesiąc nie minął na przyjemnej lekturze także z innego powodu: oszwabili mnie na Allegro. Zamówiona książka („Kocioł” Larrego Bonda) nie przyszła, mimo wpłaconych pieniędzy. Pierwszy raz mi się coś takiego zdarza.
Przeczytanymi pozycjami natomiast były:
Armia rzymska: Od czasów cesarza Galiena do bizantyjskiej organizacji themowej
Ocena: 7/10
Jak łatwo zgadnąć jest to kolejna pozycja historyczna. Tym razem jest to wydanie dość starej i niestety pod wieloma względami przestarzałej, acz klasycznej pracy pochodzącej z początków zeszłego stulecia.
Jak łatwo zgadnąć omawia ona strukturę armii rzymskiej (cesarstw wschodniego i zachodniego) w schyłkowym okresie tego ostatniego. Praca jest bardzo dokładna i dość rzetelna, aczkolwiek napisana trudnym, zagmatwanym językiem. Autor, jak to Niemiec ma tendencje do pisania długich zdań długimi słowami, które ledwie mieszczą się na stronach. Podaje też w wielu miejscach informacje siłą rzeczy dziś nieaktualne, oraz lansuje poglądy, których dziś nie da się już wybronić. Momentami też stara się przepychać swoje interpretacje w sposób niekiedy dość śmieszny np. tłumacząc bucellari jako „zjadaczy wykwintnego pieczywa”, podczas gdy zwrot ten najczęściej przekłada się na „zjadaczy sucharów”. Oznaczał on najemnych żołnierzy z drużyn prywatnych, w których autor upiera się widzieć ludzi o wysokim statusie społecznym i udowadnia to posuwając się do opisanej wyżej, słownej ekwilibrystyki.
Ogólnie rzecz biorąc jednak jest to książka niezła. Osobom zainteresowanym tematem w prawdzie radziłbym zacząć od jakiegoś, nowszego i bardziej aktualnego opracowania, aczkolwiek sam uważam, że skorzystałem na jej lekturze.
Niebo ze stali:
Ocena: 8,5/10
Trzeci tom Opowieści z Meechiańskiego Pogranicza. Tym razem spotykają się ze sobą postacie Wchodu i Północy, a losy poszczególnych bohaterów zaczynają się powoli splatać. Główną osią fabuły jest jednak powrót zamieszkującego wozy ludu Verdano na ich rodzime stepy oraz trudne relacje łączące ich z innymi plemionami koczowników.
Ponownie Wegner bardzo dobrze łączy motywy i wątki znane już z twórczości Feliksa Kressa (moralnie ambiwalentni bohaterowie i twarde, żołnierskie życie, próby wydarcia tajemnic z otaczającego bohaterów, nie do końca rozumianego świata) z tymi z prozy Davida Gemmelna (epickie bitwy, bohaterstwo i poświęcenie).
Główną atrakcją książki jest więc pełne rozmachu starcie między Verdano, a Sekoliatczykami, będące, podobnie jak walki w poprzednich tomach prawdziwym „gunpornem”. Do tomu czwartego przeszedłem więc prawie płynnie, z niewielką przerwą na inną lekturę.
Władca pierścieni: Drużyna pierścienia
Ocena: 10/10
W tłumaczeniu Marii Skibniewskiej (czyli klasycznym).
Nie jest to w moim wypadku nowa lektura. Przeciwnie: Władcę pierścieni czytałem już przynajmniej osiem razy (co najmniej trzy razy w podstawówce, najmniej dwa razy w liceum, w tym raz w wydaniu prawdziwie-Łozińskiego, jak wchodził film, najmniej raz na studiach, oraz najmniej raz po studiach, gdy kupiłem sobie wreszcie własnego), jednak ostatni raz musiało mieć to miejsce z 10 lat temu. Potem brak czasu sprawił, że nie wracałem do lektury więcej. W sumie to nawet trochę się bałem, tym bardziej, że zeszłoroczna powtórka trylogii filmowej byłem raczej rozczarowany.
Niedawno wróciłem. Spowodowane było to wyrwą w planie czytelniczym spowodowaną tym nieszczęsnym problemem z „Kotłem”. I muszę powiedzieć, że…
O Jezu! Jakie to dobre!
„Władca pierścieni” jest, nawet po dziś dzień książką inną. Koncentruje się raczej na budowaniu świata, niż na szybkiej akcji i pogoniach, nie korzysta z ogranych, hollywoodzkich chwytów dramatycznych, ma raczej powolną, stateczną fabułę.
Jednocześnie z każdym czytaniem znajduje w nim coś zupełnie nowego, co wcześniej mi umknęło. Czy zauważyliście na przykład jak duszna, toksyczna atmosfera panuje w Shire? Albo jakim romantykiem jest Gimli? Lub też że Sam to taki trochę nieśmiały intelektualista, a nie żaden wiejski prostaczek, jak go często malują?
Strasznie mi się ta książka podoba. A to dopiero pierwszy tom. Ten najsłabszy w dodatku.