Przeczytane - czerwiec 2016: Glen Cook, Mann, Grzędowicz
W działach: książki | Odsłony: 99Czerwiec okazał się wyjątkowo owocnym pod względem lektury miesiącem. W jego trakcie udało mi się przeczytać aż sześć książek i rozpocząć siódmą. Prawdopodobnie ją także bym ukończył, rozpoczynając ósmą i dziewiątą, gdyby nie nagły atak klientów skoordynowany z natarciem upałów. Ten pierwszy znacząco ograniczono moje zasoby czasu, które musiałem spożytkować na zarabianie pieniędzy. A pieniądze lubię nawet bardziej od książek. W sumie to chyba niczego tak jak pieniędzy nie lubię. Drugie sprawiło, że i tak nie miałem na czytanie ochoty. Ani nawet na nic innego.
Ale wracając do naszej historii sukcesu. Tym razem ta obejmowała następujące pozycje:
Cruel Zink Melodies:
Ocena: 7/10
Dwunasty tom cyklu o prywatnym detektywie Garrecie. Dla przypomnienia i objaśnienia: Garret jest post-chandlerowskim (tzn. takim w kapeluszu i długim płaszczu, ze zgryźliwym charakterem i szlachetnym sercem) prywatnym detektywem działającym w zamieszkanym przez wiele nieludzkich ras, magicznym mieście Tun Faire. Tym razem podejmuje się wyjaśnienia dziwnych zjawisk, które mają miejsce na placu budowy nowego teatru. Robotnicy skarżą się bowiem na obecność duchów. Oraz wielkie owady.
W skrócie: Akta Garreta to taki bieda-Dresden, rozpoczęty jednak sporo czasu (tak ze 20 lat) przed tym, jak Jim Butcher stworzył swojego sztandarowego bohatera (który obecnie jest chyba bardziej rozpoznawalny od Garreta). Nie da się jednak ukryć, że nie jest to najlepiej napisana książka w mojej kolekcji. To, że w połowie napisana została slangiem też bynajmniej mi w lekturze nie pomagał, podobnie jak to, że z powodów logistycznych (jest permanentnie niedostępny w handlu) musiałem pominąć lekturę jednego tomu.
Ogólnie, jak Garreta jest nieźle. Książka lepsza od Petty Pewtered Gods i Angry Lead Skies. Glen Cook dużo lepiej sprawdza się, gdy pisze normalne fantasy z lekkim mroczkiem, niż gdy próbuje udawać Pratchetta. Co nie zmienia faktu, że opowiedziana historia jest napisana odrobinę bez polotu, a wyjaśnienie zagadki powstało chyba tylko po to, żeby jakoś książkę zakończyć.
Ot, rzemiosło.
Niewidoczna siła:
Ocena: 7/10
Dobra rada: chcecie przeczytać ciekawą książkę historyczną? Znajdźcie taką dotyczącą możliwie najbadziej udokumentowanej epoki. „Niewidoczna siła” jest pozycją dotyczącą rozwoju i kształtowania się sycylijskiej mafii. A jako, że organizacje przestępcze zwykle działają skrycie i nie produkują dokumentacji niestety autor opierać musi się na bardzo nikłych źródłach, w efekcie czego dużo tu białych plam i pustych kart.
Zaletą książki jest naukowe podejście, bazujące tylko na tym, co faktycznie da się udokumentować i udowodnić. Autor odrzuca więc wszystkie pamiątki o nieszporach sycylijskich, mija fijach i inne legendarne oraz apokryficzne wersje wydarzeń. Skupia się natomiast na procesach, których istnienie da się jakoś poświadczyć.
Nie da się też ukryć, że mafia daleko zaszła od czasów spisku złodziei działkowych, jakim była w pierwszych dniach swego istnienia.
Mafia na wojnie:
Ocena: 7/10
To samo, co wyżej, tylko uszczegółowione do okresu II wojny światowej oraz związanej z nią legendy o współpracy amerykańskiego wywiadu z mafia oraz Luckym Luciano. Autor bada to zagadnienie stopniowo odkrywając prawdę, która oczywiście okazuje się znacznie mniej malownicza, niż ludowa opowieść.
O książce w zasadzie można napisać to samo, co powyżej. Niestety o ile niedomówienia i nieścisłości oraz atmosfera tajemnicy zwykle pozwalają rozwinąć skrzydła autorowi fikcji, tak dla historyków są zmorą. Tak więc i tym razem otrzymujemy książkę, która wyraźnie boleje z powodu faktu, że do większości najbardziej interesujących faktów nie da się dotrzeć, a której autor aż nazbyt momentami często jedynym, co może powiedzieć, to przyznać się do niewiedzy.
Mimo to książka zasługuje na uwagę choćby za odkłamywanie popularnej wizji wyzwolenia Sycylii oraz mocno zmitologizowanego udziału amerykańskich gangsterów w ochronie portu w Nowym Jorku przed niemiecką infiltracją.