» Fragmenty książek » Prefekt

Prefekt


wersja do druku
Prefekt
Rozdział 1


Thalia Ng poczuła, że wraca jej waga. Winda pędziła z doku w dół, wzdłuż osi habitatu. Pozwoliła sobie wylądować nogami na podłodze, starając się wyczuć moment, w którym zwiększające się ciążenie osiągnie standardowe 1 g. Miała nadzieję, że osiedle nie okaże się jednym z tych, na których panuje purytańsko wysoka grawitacja. Niektórzy zdawali się sądzić, że mozolne chodzenie pod naciskiem dwóch g jest z jakiegoś powodu moralnie chwalebnym wyczynem. Pas, na którym wisiał psobat dziewczyny i jej narzędzia do analizy rdzenia wyborczego, już teraz zaczynał nieprzyjemnie ciążyć.
– Thalia – odezwał się cicho Dreyfus, gdy winda zwolniła i zatrzymała się – spróbuj aż tak bardzo nie okazywać po sobie zdenerwowania.
– Przepraszam, prefekcie. – Wygładziła rąbek bluzy.
– Jestem pewien, że świetnie sobie poradzisz.
– Żałuję, że nie mieliśmy więcej czasu. Nie zdążyłam przeczytać wszystkich materiałów o Domu Perigal. Przydałoby mi się to.
– O celu podróży zostałaś poinformowana zaraz po opuszczeniu Panoplii.
– To było ledwie godzinę temu.
Przyjrzał się jej, mrużąc leniwie prawe oko.
– Jaki masz wskaźnik prędkości czytania?
– Trzy. Nic szczególnego.
Dreyfus upił łyk z bańki kawy, którą zabrał ze statku. Wywołała ją dla niego Thalia: napój był czarny jak smoła, dokładnie taki, jaki lubił jej szef.
– Czyli ten plik rzeczywiście musiał być niemały.
– Ponad tysiąc akapitów.
– Cóż, nie musisz wiedzieć nic ponad to, czego dowiedziałaś się na szkoleniu.
– Mam nadzieję. Tak czy inaczej, nie mogłam się oprzeć wrażeniu...
– Tak? – spytał łagodnie Dreyfus.
– W tych aktach bardzo często pojawia się pańskie nazwisko.
– Cóż, Caitlin Perigal i ja spotkaliśmy się już kilka razy w przeszłości. – Uśmiechnął się chłodno. – Zwykle w niezbyt przyjacielskich okolicznościach. Jestem przekonany, że nie omieszka mi o tym przypomnieć.
– Tak, tego możemy być pewni – odezwał się Sparver, drugi z zastępców prefekta.
Dreyfus lekko zacisnął grube palce na ramieniu Thalii.
– Pamiętaj po prostu, że znalazłaś się tu w jednym celu, masz zabezpieczyć dowody. Wszystkim innym zajmiemy się ja i Sparver.
Gdy drzwi windy odsunęły się na bok, fala gorąca i wilgoci uderzyła ich niczym mokra dłoń. Wszędzie jak okiem sięgnąć unosiły się kłęby pary. Stali przy wejściu do olbrzymiej jaskini, wykutej we wnętrzu kamiennego koła habitatu. Większość powierzchni zajmowały wypełnione wodą baseny, umieszczone na różnych poziomach i połączone przemyślnym systemem kanałów i śluz. Mieszkańcy kąpali się w nich, pływali lub bawili się w rozmaite gry. Przeważnie nago. Zobaczyli standardowych, niezmodyfikowanych ludzi oraz osoby, które bardzo się od nich różniły budową. Zauważyli też połyskujące postacie, które w ogóle nie były ludźmi.
Dreyfus wydobył z kieszeni bluzy parę grubych, niezgrabnych okularów i wytarł ciemne szkła w rękaw. Thalia poszła za jego przykładem i założyła własne, koncentrując się na zmianach w otoczeniu, jakie po tym nastąpiły. Wielu z nagich ludzi miało teraz na sobie maski lub byli ubrani czy przynajmniej częściowo przesłonięci migotliwymi, barwnymi kwadratami albo pękami kołyszących się sennie piór. Niektórzy przybrali też inne kształty i rozmiary. Kilku niemal znikło, ale okulary pozwalały dostrzec ich pulsujące zarysy. Wysoko nad nimi majaczyły świetliste, rozgałęzione struktury – Thalia nie była pewna, czy są to rzeźby, czy też jakaś forma wizualizacji danych potrzebnych do rozgrywanej w basenie gry.
– Oho, komitet powitalny – zauważył Dreyfus.
Coś rzeczywiście się do nich zbliżało. Po suchej, wijącej się między basenami ścieżce kroczyła para kształtnych, obleczonych w pończochy, kobiecych nóg, na których spoczywała taca z ­rozmaitymi napojami. Obcasy stukały o podłoże, stopy wysuwały się kolejno, jedna przed drugą, z neurotyczną wręcz precyzją. Płyny w szklaneczkach nawet nie falowały.
Thalia sięgnęła do pasa.
– Spokojnie – szepnął Dreyfus.
Serwitor zatrzymał się przed nimi.
– Witam w imieniu Domu Perigal, prefekci – odezwał się wysokim głosem. – Czy mogę zaproponować coś do picia?
– Dzięki – odparła Thalia. – Powinniśmy już...
Dreyfus odłożył bańkę z kawą i zawiesił rękę nad tacą.
– Co polecasz?
– Ten czerwony jest znośny.
– A zatem czerwony. – Wziął szklankę i uniósł ją do warg, na tyle, by poczuć aromat.
Thalia także się poczęstowała. Wstrzymał się jedynie Sparver: metabolizm hiperświni nie radził sobie z alkoholem.
– Proszę za mną, zaprowadzę was do matriarchy.
Poszli za robotem przez jaskinię, wymijając kolejne baseny. Tuż po przybyciu nikt nie zwrócił na nich większej uwagi, teraz jednak nie mieli już tego luksusu. Dziewczyna wyraźnie czuła na karku łaskotanie niespokojnych, obcych spojrzeń.
Wspięli się ku jednemu z wyżej położonych basenów. Cztery dekoracyjne żelazne ryby pluły do niego wodą z otwartych pysków. Wewnątrz, zanurzone po pierś w wonnej pianie, pławiły się trzy dorosłe osoby. Dwóch mężczyzn i Caitlin Perigal. Thalia znała jej twarz ze zdjęcia w aktach. Matriarcha miała muskularne ramiona, zwężające się ku eleganckim dłoniom i wyposażonym w błonę pławną palcom o paznokciach barwy zielonego kwasu. Jej włosy zdobiło pawie pióro. Wokół głowy kobiety dokazywały, brzęcząc skrzydłami, zielone nimfy i satyry.
– Prefekci – przywitała się głosem zmiękczonym po zażyciu nadciekłego helu.
– Matriarcho Perigal – odpowiedział Dreyfus, który zatrzymał się kilka centymetrów od brzegu basenu. – Są ze mną moi zastępcy: Sparver Bancal i Thalia Ng. My się już znamy.
Perigal zwróciła się sennie ku dwójce swych towarzyszy.
– Ten ospały grubas to Tom Dreyfus – wyjaśniła.
Jeden z nich – arystokrata o długich, białych włosach – przyjrzał się Dreyfusowi badawczo swymi zimnymi, szarymi oczyma. Przysłaniające jego nagość pióra układały się we wzory przypominające maźnięcia pędzla malarza impresjonisty.
– Czyżbyś miała już kiedyś przyjemność go spotkać, Caitlin?
Perigal poruszyła się gwałtowniej, wzburzając wodę umięśnionym, chwytnym ogonem wszczepionym w miejsce nóg. Thalia musnęła przełącznik z boku okularów, by sprawdzić, czy ogon nie jest halucynacją.
– Mam wrażenie, że życiową misją Dreyfusa jest wyszukiwanie dziwacznych kruczków prawnych, którymi mnie potem nęka – rzuciła Perigal.
Prefekt wciąż patrzył nieporuszony.
– Wykonuję tylko swoje obowiązki. To nie moja wina, że bez przerwy przysparzasz mi pracy.
– I teraz też ci jej przysporzyłam, prawda?
– Na to wygląda. Przy okazji, ładny ogon. Co się stało z nogami?
Perigal skinęła ku kroczącej tacy.
– Nie rozstałam się z nimi zupełnie. Świetny temat do rozmów na przyjęciach.
– Co kto lubi.
– Tak, zwykle kieruję się tą zasadą. – Perigal pochyliła się i ciągnęła ostrzejszym już głosem. – Cóż, uprzejmości mamy już chyba za sobą. Przeprowadźcie swoją kontrolę, zróbcie, co musicie, a potem wynoście się do diabła z mojego habitatu.
– Nie przylecieliśmy tu na kontrolę – odparł Dreyfus.
Thalia spięła się wbrew sobie. Nadeszła chwila, na którą od dawna skrycie czekała i której się jednocześnie obawiała.
– Więc po co? – spytała Perigal.
Dreyfus wyciągnął z kieszeni bluzy dokument, uniósł kartkę i lekko zmrużył oczy. Zanim zaczął czytać, rzucił przelotne spojrzenie na Thalię i Sparvera.
– Caitlin Perigal, jako matriarcha tego habitatu jesteś oskarżona o naruszenie procesu demokratycznego, co stanowi przestępstwo kategorii piątej. W szczególności chodzi o ingerencję w system wyborczy z zamiarem odniesienia korzyści własnej.
Perigal wymamrotała coś niewyraźnie, jej policzki zarumieniły się z oburzenia. Dreyfus uciszył ją, podnosząc rękę, i czytał dalej.
– Twój habitat ma zostać zamknięty na czas dochodzenia. Fizyczna komunikacja między Domem Perigal i resztą układu, wliczając w to Chasm City, zostaje zawieszona. Nie zezwala się również na jakiekolwiek transmisje danych, w którąkolwiek stronę. Wszelkie próby złamania powyższych sankcji będą skutkować użyciem siły. Decyzja jest ostateczna i wiążąca. – Urwał i opuścił kartkę. – Blokada wchodzi w życie ze skutkiem natychmiastowym.
Zapadła niespokojna cisza, mącona jedynie przez nikły chlupot wody w basenie.
– To jakiś żart, prawda? – odezwał się wreszcie szarooki mężczyzna, spoglądając z nadzieją na Perigal. – Powiedz, proszę, że to żart.
– A więc do tego już doszło – odezwała się matriarcha. – Dreyfus, zawsze wiedziałam, że jesteś bydlę, ale nie podejrzewałam, że upadniesz aż tak nisko.
Prefekt położył dokument na brzegu.
– Tu znajdziesz podsumowanie wysuniętych przeciwko tobie zarzutów. Moim zdaniem mucha nie siada, ale ja jestem tylko prostym funkcjonariuszem. – Uniósł palec do brody, jakby właśnie sobie o czymś przypomniał. – A teraz poproszę cię o niewielką przysługę.
– Ty naprawdę oszalałeś!
– Nadaj, z łaski swojej, priorytetowy komunikat do wszystkich swoich obywateli i gości. Poinformuj ich o blokadzie i o tym, że stracą kontakt z resztą wszechświata. Przypomnij im również, że taki stan może trwać do stu lat. Jeśli więc mają jakiekolwiek wiadomości dla swoich bliskich znajdujących się poza habitatem Domu Perigal, na ich wysłanie zostało im sześćset sekund.
Dreyfus zwrócił się ku Thalii i Sparverowi, i odezwał się ciszej, choć nie tak, by nie usłyszała go matriarcha.
– Zastępcy, wiecie co robić. Jeśli ktokolwiek spróbuje wam przeszkodzić lub odmówi współpracy, możecie przeprowadzić natychmiastową eutanizację.
***
Transporter poruszał się szybko, jego prędkość równoważyła odśrodkową grawitację powoli obracającego się koła osiedla. Pogrążona w myślach Thalia siedziała obok Sparvera.
– To nie jest uczciwe – odezwała się.
– Co takiego?
– Mam ma myśli los tych wszystkich ludzi, którzy tu przypadkiem utknęli. Część z nich zapewne tylko kogoś odwiedzała...
– Czasami tak jest, że nieuczciwe rozwiązanie jest jedynym możliwym posunięciem.
– Ale odcięcie od reszty Migotliwej Wstęgi, od Yellowstone, od przyjaciół i rodzin, od abstrakcji, od programów medycznych... Niektórzy mogą tu umrzeć, zanim zniesiemy blokadę.
– Mogli się wcześniej nad tym zastanowić. Jeśli ktoś nie chce się dać złapać w blokadę, powinien siedzieć we własnym habitacie.
– To, co mówisz, jest bezduszne.
– Chcieli się dobrać demokracji do dupy. Nie zmartwię się, jeśli teraz to demokracja zajrzy im do zadków.
Thalia poczuła powracające ciążenie. Zbliżali się do celu i pojazd zwolnił. Wysiedli i znaleźli się w kolejnej jaskini, mniejszej i jaśniejszej od poprzedniej. Tym razem posadzka była wyłożona czarno-białymi, wypolerowanymi do połysku płytkami. Z otworu pośrodku pomieszczenia wznosił się cylinder o średnicy pnia drzewa, zakończony iglicą, sięgającą niemal do stropu. Na jego czarnej powierzchni migotały symbole, schematycznie reprezentujące przepływ strumieni danych: plątanina zmieniających się co chwila czerwonych i niebieskich linii. Wokół kolumny wiły się spiralne, pozbawione poręczy schody, prowadzące do przypominających ucięte gałęzie portów interfejsu.
Mężczyzna w beżowym mundurze – technik lub strażnik – stał na dole. Jego oblicze wyglądało jak studium podejrzliwości.
– Nie zbliżajcie się – rzucił.
– Czy Perigal nie poinformowała was, że jesteśmy w drodze i że nie należy nam przeszkadzać? – odparł Sparver.
– To podstęp. Jesteście agentami Domu Cantarini.
Sparver rzucił mu rozbawione spojrzenie.
– Czy ja naprawdę wyglądam na agenta Domu Cantarini?
– Agentem może być każdy.
– Jestem hiperświnią. Myślisz, że wysłaliby akurat kogoś takiego?
– Nie wolno mi ryzykować. Jeśli choć dotkniecie tego rdzenia, stracę pracę, opinię, wszystko.
– Proszę się odsunąć – odezwała się Thalia.
– Przykro mi. Nie mogę was przepuścić. – Mężczyzna otworzył dłoń i pokazał im przytwierdzone do niej matowosrebrne urządzenie z widniejącym pośrodku czerwonym, wypukłym spustem. – Systemy obronne w tym pomieszczeniu zdążyły was już namierzyć. Nie zmuszajcie mnie, bym ich użył.
– Jeśli nas zabijesz, Panoplia przyśle kolejnych prefektów – przypomniał Sparver.
Thalię zaswędziała skóra. Czuła na sobie automatyczny wzrok ukrytej broni, gotowej w każdej chwili posłać ją w niebyt.
– Nie zabiję was, jeśli zawrócicie i odejdziecie.
– Odejdziemy, kiedy zabezpieczymy dowody. – Dłoń Sparvera opadła do pasa. Odpiął rękojeść psobata i machnął nią, rozwijając włókno na całą długość. Gdy dotknęło podłogi, rozległ się suchy trzask.
– Ma rację – rzuciła Thalia, usilnie starając się powstrzymać drżenie głosu. – Jesteśmy z Panoplii.
– Proszę. – Palec mężczyzny w mundurze pieścił spust. – By ochronić rdzeń, zrobię wszystko.
Sparver wypuścił psobat z ręki. Rękojeść pozostała na wysokości jego pasa, zwinięty koniec zesztywniałego włókna oparł się na podłodze jak ogon węża. Czarna główka zakołysała się na boki, niczym wypatrująca ofiary kobra. Po chwili obróciła się i wymierzyła w strażnika.
Na jego grdyce zajaśniał czerwony punkcik.
– Odpowiedz mi na jedno pytanie – powiedział Sparver. – Jak bardzo jesteś przywiązany do swoich palców?
Mężczyzna zaczerpnął głęboko powietrza i wstrzymał oddech.
– Psobat już cię namierzył – ciągnął prefekt. – Jeśli wyczuje wrogie zamiary – a jest w tym naprawdę dobry – rzuci się na ciebie szybciej, niż impuls nerwowy dotrze do twojej ręki. A potem użyje ostrej krawędzi włókna, by zrobić coś wyjątkowo paskudnego.
Technik otworzył usta, by coś powiedzieć, ale wydał z siebie jedynie suche chrząknięcie. Po chwili rozwarł obie dłonie, rozcapierzając palce najszerzej jak potrafił.
– Słuszna decyzja – pochwalił Sparver. – A teraz, nie zmieniając pozycji, odsuń się od rdzenia. – Skinął na Thalię, by zajęła się zabezpieczaniem dowodów. Psobat trwał przy jego boku, płaskim końcem rękojeści śledząc odchodzącego powoli od kolumny mężczyznę.
– Mówi wiceprefekt Thalia Ng – odezwała się głośno. – Potwierdzić tożsamość.
– Witam, wiceprefekcie Ng – odpowiedział rdzeń, typowym dla maszyn, bezpłciowym głosem. – W czym mogę pomóc?
Thalia przypomniała sobie jednorazowy kod, który udostępniono jej już po tym, gdy kuter opuścił Panoplię.
– Potwierdź przejęcie systemów zabezpieczeń Narcyz Osiem Palisander.
– Przejęcie zakończone pomyślnie, wiceprefekcie Ng. Dostęp na czas sześciuset sekund.
– Wyłączyć dwustronny dostęp do zewnętrznej abstrakcji.
– Dostęp wyłączony.
Czerwone linie zniknęły. Na kolumnie migotały już tylko niebieskie symbole. Komunikacja habitatu ze światem zewnętrznym została odcięta. Siateczka błękitnych kresek natychmiast zgęstniała – obywatele wpadli w panikę i wysyłali do rdzenia alarmowe zapytania.
Thalia rzuciła okiem na technika, wciąż trzymanego w szachu przez psobat Sparvera. Po raz pierwszy w życiu jego implanty zostały odcięte od bezustannej komunikacji z matrycą informacyjną spoza Domu Perigal. Musiał to odczuć jak opadnięcie ostrza gilotyny.
Na powrót skupiła się na rdzeniu.
– Przygotować trzy fizyczne kopie logów wszelkich transmisji danych do i z habitatu, z okresu obejmującego ostatnie tysiąc dni.
– Przygotowanie pakietów w toku. Proszę czekać.
Thalia uniosła rękę do szyi i dotknęła mikrofonu.
– Tu Thalia, prefekcie. Właśnie zabezpieczamy dowody. Powinniśmy do pana wrócić za dziesięć minut.
Nie otrzymała odpowiedzi. Czekała jeszcze kilka chwil, dając Dreyfusowi czas na aktywację interkomu. Bez skutku.
– Brak odzewu. – Popatrzyła na Sparvera.
– Szef jest pewnie zajęty – odparł.
– Powinien już odpowiedzieć. Martwię się. Może lepiej będzie, jeśli tam wrócimy i sprawdzimy...
– Potrzebujemy tych danych, Thalia. Za pięć minut stracisz dostęp.
Miał rację. Kod był jednorazowy – umożliwiał swobodne korzystanie z rdzenia przez dziesięć minut – nie zadziała po raz drugi.
– No szybciej! – rzuciła maszynie przez zęby.
Raz jeszcze spróbowała się skomunikować z Dreyfusem. Wciąż nie odpowiadał. Po chwili, która wydała się jej wiecznością, z rdzenia wysunęły się dane. Thalia spięła razem trzy grube dyskietki i przymocowała je do pasa. Odniosła absurdalne wrażenie, że czuje wagę zawartych w pakietach informacji. Nadanie ich tradycyjnym przekazem zajęłoby wiele dni.
– Skończyłaś? – zapytał Sparver.
– Mam wszystko, co trzeba. Lokalnej abstrakcji nie musimy wyłączać.
– A jeśli spróbują ominąć twoją blokadę?
– Zostanie im martwy rdzeń. Mieliby szczęście, gdyby po czymś takim działał jeszcze system podtrzymywania życia, nie mówiąc o abstrakcji. – Znów zwróciła się do automatu i kazała mu zamknąć dostęp, który przed chwilą zyskała. – Już po wszystkim – rzuciła, czując nieoczekiwane ukłucie zawodu.
– No proszę. Nie było tak strasznie, prawda?
– Martwię się o szefa.
– Według mnie to po prostu skały blokują nasze sygnały. – Sparver uśmiechnął się do technika. – Skończyliśmy. Mogę zaufać, że nie zrobisz nic głupiego, jeśli zdejmę z ciebie psobat?
Mężczyzna przełknął z trudem ślinę i pokiwał głową.
– Rozumiem, że to znaczyło „tak”. – Sparver wyciągnął rękę i skinął na swoją broń. Psobat machnął ogonem i jego rękojeść wskoczyła w dłoń właściciela. Włókno zasyczało i wsunęło się do obudowy.
Sparver poklepał czule swą broń i zawiesił ją u pasa.
– No to chodźmy sprawdzić, co z szefem.
Gdy wrócili do Dreyfusa, znaleźli go stojącego nieruchomo, samotnego pośród świadectw niewyobrażalnej rzezi. W jednej dłoni trzymał okulary, w drugiej psobat.
Thalia ściągnęła swoje szkła, by zobaczyć świat w jego realnej postaci. Ludzie krzyczeli, rozpychali się, rozchlapywali wodę, by jak najszybciej oddalić się od prefekta i tego, w co się wpatrywał. Dwaj mężczyźni towarzyszący Caitlin Perigal kołysali się bezwładnie w basenie wypełnionym zabarwioną teraz na różowo wodą. Szarooki stracił przedramię: leżało odcięte na marmurowym brzegu, oskarżycielsko mierząc palcem w Dreyfusa. Tuż za nadgarstkiem skóra była rozdęta, jakby jakaś wszczepiona w kość broń próbowała w ostatniej chwili wydostać się na zewnątrz. Drugi z nich – trzęsący się jak w ataku epilepsji – krwawił z obu nozdrzy. Szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w strop. Trzech lub czterech innych gości znajdujących się w pobliżu opatrywało rany o różnej głębokości. Przez krew przelewającą się z basenu do basenu kanalikami i wodospadami nie można było ocenić, ilu ludzi ucierpiało. Serwitory medyczne przybyły już na miejsce i zajęły się najpoważniejszymi obrażeniami. Nawet one wydawały się zdezorientowane.
Perigal wciąż żyła, choć oddychała z trudem. W jej prawym policzku otwierało się głębokie rozcięcie, biegnące od kącika ust aż do ucha. Dyszała. Patrzyła zbielałymi ze strachu i złości oczyma.
– Popełniłeś błąd – szepnęła. – Popełniłeś błąd i zapłacisz mi za to.
Dreyfus powoli obrócił się ku nadchodzącym Thalii i Sparverowi.
– Macie pakiety?
– Tak – odparła Thalia, starając się zachować profesjonalny ton, mimo że zaschło jej w gardle.
– Więc chodźmy. Tu nie mamy już nic do roboty.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.