Praska wiosna
W działach: Wyprawy, Coolinaria | Odsłony: 19Długi Weekend spędziłem tradycyjnie, u naszych sąsiadów. Tym razem trafiło na braci Czechów, a konkretnie Prażan. Przepraszam za małą obsuwę, ale mój organizm musiał dojść do siebie po nurkowaniu w odmętach czeskiej kuchni. A musicie wiedzieć, że nie byle jakie okazy można z tych odmętów wyłowić! Niemal tydzień pałaszowałem gulasze (mniej paprykowe niż węgierskie, więcej cebulowe), utopence (marynowane w occie serdelki), marynowane i smażone sery, cynamonowe trdelniki, pieczone kaczusie (rozkosznie wylegujące się na łożu z kapusty) i praskie szyneczki, knedle ziemniaczane i bułczane, zupy gulaszowe, czosnkowe i cebulowe, zapijając wszystko tęgim, wielkopopowickim Czarnym Kozłem…
Och, dość. Do kulinariów jeszcze wrócimy, tymczasem kilka słów o samej Pradze. Miasto wielkie, przepiękne, warte aby wyskoczyć doń na weekend lub miesiąc. Jest co zwiedzać, jest czym nacieszyć oko i ucho. Czesi znają angielski, polski rozumieją bardzo dobrze (podobnie jak Ukraińcy), słowem – jest zachęcająco. Wysiądźmy więc z pociągu i vpreeeed, Bożi Bojovnici! – do zwiedzania.
Jako pierwsze wymienić należy oczywiście Hradczany, czyli wzgórze zamkowo-katedralne (przy okazji siedzibę Prezydenta Republiki Czeskiej). Stary zamek, wielka katedra św. Wita, Złota Uliczka, bazylika Św. Jerzego. Pozycja bezdyskusyjnie obowiązkowa.
Mała Strana – lewobrzeżna, sąsiadująca z Hradczanami część Pragi. Z wartościowych miejsc wskażę w zasadzie jedno, mianowicie Pałac Wallensteina (Valdstejnsky Palac) z rewelacyjnymi ogrodami w których spotkać można… pawie (zarówno tradycyjne jak i białe), które w dodatku oswojone są z obecnością turystów. Drą mordy i dumnie prezentują przepyszne ogony.
Będąc po lewej stronie Wełtawy należy jeszcze wyspindrać się na praski Metronom (skąd rozciąga się przepiękny widok na starą Pragę), wieczorem zaś obowiązkowo podjechać na Kriżikovą Fontannę, gdzie pod otwartym niebem puszczają najróżniejszą muzykę (m.in. filmową) w towarzystwie iluminowanych strumieni wody…
Wróćmy na drugą stronę (czy raczej na pierwszą, bo to na niej zaczniemy, siłą rzeczy, praską przygodę). Idźcie koniecznie do muzeum Muchy (zwłaszcza jeśli jesteście fanami secesji), przejdźcie przez Most Karola (jeśli oczywiście uda Wam się przebić przez stoiska handlarzy i karykaturzystów), zahaczcie o Tańczący Dom (żeby nie było że tylko starocie polecam), no i oczywiście pojawcie się na Rynku (Ratusz, Matka Boska Przed Tynem, Hus, Muzeum Czekolady…).
Fani zboczeń i perwersji wszelakich mają do wyboru stosowne do ulubionych dewiacji muzea, mianowicie: tortur, seksu, komunizmu a nawet czeskiego kubizmu. Zachęcam zresztą do własnych poszukiwań.
Zmęczeni? Chodźmy do knajpy… restauracji, barów, kawiarni i gospód jest w Pradze od nagłej krwi, najlepsze – i najtańsze – są wszystkie poza centrum, gdyż z zasady stołują się tam miejscowi. Warto wsiąść w tramwajkę i podjechać 2-3 przystanki, żeby móc posmakować autentycznej czeskiej kuchni, a nie ersatzu dla germańskich oprawców.
Co więc polecić? Po pierwsze, wizyta w Pradze musi rozpocząć się od rytualnej wizyty w mordowni U Vystreleneho Oka (dzielnica Żiżkov, ul. Bożych Bojowników) i zamówienia solidnej porcji gulaszu wyluzowanej Pani Zuzanny. Do tego kufel Czarnego Kozła i człowiek ma nagle ochotę na zaciąg do husyckiego taboru…
Jeśli zgłodniejecie na Hradczanach, zawitajcie do Czerneho Volu, i za nic nie idźcie do knajpy U Lorety, bo to złe miejsce jest – można rzec, Biała Góra dla turystów.
Na kawał kuchni wybierzcie się do lokalu U Provoźnice. Hecna karta dań, szybka i fachowa obsługa… a tamtejszą kaczkę wspominać będę długo. Do tego szklenica lub dwie Czarnego Kozła – i zmęczenie po całym dniu marszu znika jak sen jaki złoty. Mało tego, nabiera się sił aby wyrzucić przez okno jakiegoś wrednego namiestnika (na szczęście lokal mieści się na parterze).
Tu uwaga – w każdej knajpie, w momencie otrzymania menu zamówcie od razu po utopencu lub hermelinie (czyli marynowanym serze) i kufelku czegoś dobrego. Punkty szacunu u obsługi gwarantowane.
Idźmy dalej: wiele radości u Lechitów wywoła z pewnością nazwa restauracji (i ulicy) V cipu. Należy się tam wybrać bezwzględnie, bo kuchnia dobra, a wybór piw szeroki.
Jeśli zapędzicie się na kresy Żiżkowa (do czego zachęcam), skierujcie swe kroki do Marianskego Obrazu. Kartą nie zapłacicie, po angielsku nie pogawędzicie, dostaniecie jednak kawał doskonałego knedla, nieźle przyrządzone utopence i kufelek… sami wiecie czego.
Również na Żiżkowie znajduje się Olse, zlokalizowana w czymś co wygląda jak dom towarowy. Mają doskonałe zupy, szybciusieńką obsługę, śmiesznie niskie ceny i masę fanów hokeja za stołami.
I tak spędziłem Długi Weekend, chłonąc zdobycze kultury i kuchni czeskiej. Parę lokali i muzeów jednakże zostało niespenetrowanych, toteż wzorem pierwszych Piastów planuję wybrać się tam ponownie.
Praga. Lubię to bardzo.
(na zdjęciu - wejście do kultowego "Oka")